Matką głupich cię nazwali, nadziejo, ludzie podli, ludzie mali, nadziejo - tę piosenkę zna chyba każdy. Przez długie lata była w Polsce przebojem, obok innej, też śpiewanej do słów znanego satyryka Jana Pietrzaka w czasach pierwszej „Solidarności”: „Żeby Polska była Polską”.
Czy nadzieja jest faktycznie matką głupich? - Ta piosenka jest polemiką z tym poglądem - wyjaśnia w rozmowie z „Niedzielą” Jan Pietrzak. - Nadzieję nazwali w ten sposób „ludzie podli, ludzie mali”, a więc cyniczni, głupi, bezduszni, ci wszyscy, którzy się z nadziei natrząsają, głośno śmieją.
To nadzieję Pietrzak prosi w tej piosence, by nie odchodziła, w „ciemny czas”, w „nocnej mgle”. - Nadzieja jest niezbędna, by człowiek miał moc podążania naprzód, by miał motywację oparcia się złu - mówi satyryk. - Nadzieja jest potrzebna, byśmy mogli żyć dobrze, pięknie, godnie, byśmy mogli dążyć do prawdy.
Nie przypadkiem mówi się, że nadzieja umiera ostatnia. - Nadzieja uchodzi z nas wraz z życiem - przekonuje Bogusław Wolniewicz, profesor filozofii. - Życie bez nadziei jest nic niewarte - dodaje znany aktor Jan Kobuszewski.
Nie przypadkiem zatem nadzieja kojarzy się ze słońcem, z jasnością. Jest jak źródło. Daje życie. Dzięki niej człowiek widzi jaśniej, jakby przez rozświetlające okulary.
Jak wzbić się do lotu
Reklama
Św. Bonawentura porównał chrześcijańską nadzieję do lotu ptaka, który chce oderwać się od ziemi i wzbić w powietrze. Siła grawitacji ciągnie jednak ptaka ku ziemi. Dlatego musi on włożyć wiele wysiłku, by rozpostrzeć skrzydła i pofrunąć. Nadzieja jest takim właśnie lotem, przy którym niezbędny jest wysiłek człowieka. „Kto wierzy - mówi Bonawentura - musi unieść swoje czoło, by skierować myśli ku górze, musi wznieść swoje oczy, by być świadomym wszystkich wymiarów rzeczywistości. Musi także swoimi rękami włączyć się do pracy”.
O nadzieję trzeba się więc starać i zabiegać, podtrzymywać ją i pielęgnować. Nie pojawia się ona bowiem nagle i raz na zawsze. Wymaga pracy i wysiłku. Przecież całe życie walczymy także o większą miłość, a gdy ona nie jest potwierdzana i rozwijana, powoli usycha. Także staramy się o coraz głębszą wiarę - inaczej może się wyziębić. Trzeba też walczyć o nadzieję i ją umacniać, by łatwiej w niej wytrwać, kiedy przyjdą chwile trudne.
- Gdy pojawi się choroba, cierpienie, okazuje się, że nawet duchowni nie potrafią stanąć na wysokości zadania i powiedzieć: czyń ze mną, Boże, co chcesz - mówił mi kiedyś ks. Jerzy Zakrzewski, jezuita, cierpiący na stwardnienie rozsiane, przez ponad 20 lat przykuty do wózka inwalidzkiego. - Gdy się rozchorowałem, ciągle dopominałem się o „swoje”, miałem przecież wobec siebie inne plany, jak mi się wydawało, ważne. Długo nie mogłem się pogodzić z moim stanem ani zobaczyć jakiegoś jasnego promienia w mym życiu. Po niemal 20 latach życia na wózku inwalidzkim zrozumiałem, że bunt nie ma sensu. Przestałem się buntować. Wróciła we mnie nadzieja. Choroba trwała nadal, stała się nawet dotkliwsza, ale ja odżyłem wewnętrznie. Jakbym wrócił do życia.
Bo nadzieja pomaga pogodzić się z tym, czego zmienić nie można. Pozwala przyjąć, że życie jest reżyserią Pana Boga, której do końca nie można zrozumieć, przynajmniej obecnie. Nie ma więc sensu podglądanie na siłę tajemnic, które są na razie przed nami zakryte.
Skąd czerpać taką nadzieję? - Słowo Pisma Świętego pomaga mi na nowo odkryć i umocnić nadzieję, która już jest we mnie, lecz do tej pory leżała przywalona warstwą lęku - pisze Anselm Grün OSB.
Oczywiście, rozważanie Biblii jest tutaj wielką pomocą. Ukazuje ona bowiem takiego Boga, którego obchodzi ludzki los. Takiego, który zawsze, w całej historii, wiernie wypełnia wszystkie obietnice. Właśnie nadzieja płynie z tej pewności, że Bóg zawsze dotrzymuje słowa i nigdy ostatecznie nie zawodzi. Ernest Bryll, poeta i prozaik, wyjaśnia to w ten sposób: - Jak Dawid, idę nieraz ciemną doliną, ale nie w przekonaniu, że Dobry Pasterz mnie ze wszystkiego wybawi. Mam też poczucie, że Go wielokrotnie zdradziłem. Nie powtarzam więc radosnej pieśni człowieka, który idzie bez lęku. Ja idę z lękiem - mówi Bryll. - Mam jednak przekonanie, że ów Pasterz nigdy mnie nie zdradzi. I to jest moja nadzieja.
Podobnie ujął to kiedyś kard. Franciszek Macharski, który mówił w wywiadzie dla KAI: - Nadzieja to świadomość, że Bóg nie zostawi mnie samego. Że uratuje moje człowieczeństwo i odda mi je z powrotem w moje własne ręce, żebym mógł je złożyć w darze Bogu i ludziom. Nadzieja zawsze zatrzyma się przed bramami nieba, tam będzie już tylko miłość.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Złudna i prawdziwa
Reklama
Nadzieja nie jest matką głupich, ale mądrością trwania przy życiu. Może być jednak źle pojmowana.
Może być traktowana w sposób lekki i banalny, jako rodzaj taniego optymizmu. Ma to miejsce wtedy, gdy nie jest przeczuciem sensu świata i ludzkiej kondycji, ale jakimś założeniem, że z naszego świata znikną całkowicie problemy, trudy i cierpienia. Wtedy czujemy się zwolnieni z wszelkiej odpowiedzialności. Oczekujemy, że wszelkie kłopoty zostaną rozwiązane bez naszego udziału. To ucieczka w jakąś formę fałszywej świadomości. Jest to nadzieja próżna, niemająca podstaw i uzasadnienia.
To prawda, że nadzieja pomaga pogodzić się z tym, czego nie można zmienić. Ale daje też siłę, by wytrwać w cierpieniu i wreszcie daje odwagę, by zmieniać to, co zmienić można. Stąd nadzieja potrzebna jest - nie tylko w przeciwnościach losu. Niezbędna okazuje się być także wtedy, gdy jest nam dobrze. Bo trzeba mieć ufność, że można i warto coś zrobić, zmienić, ulepszyć.
Od wieków autorzy chrześcijańscy rozróżniali nadzieję złudną i prawdziwą. Złudna to ta, która ogranicza się wyłącznie do szczęścia doczesnego. Swą ufność pokłada we władzy, pieniądzach, przyjemnościach, urodzie. Tymczasem to wszystko przemija. Nie chodzi o to, by pomniejszać doniosłość zadań ziemskich, ludzkiej pracy i wysiłków nad przemianą świata, ale by nie zamknąć się jedynie w doczesności. A kiedy nadzieja jest prawdziwa? Gdy jest pokładana w tym, co jest trwałe: w miłości, przyjaźni, prawości. I w tym, co prowadzi do pomnażania dóbr, które istnieją wiecznie.
Św. Josemaría Escriva mówił, że nadzieja tego świata otwiera się na prawdziwą nadzieję wtedy, gdy uznajemy małość i kruchość doczesnych inicjatyw. - Pan nie stworzył nas po to, byśmy tutaj zbudowali trwałe miasto, gdyż ten świat jest drogą do innego świata. Dlatego każdemu ludzkiemu działaniu powinna przyświecać nadzieja, która wykracza ponad czas i przemijalność rzeczy tego świata.
Podobną opinię wyraża Madzia Buczek, inicjatorka Podwórkowych Kółek Różańcowych. - Nadzieję może człowiekowi dać tylko Bóg. Dzięki Niemu możemy zobaczyć sens całego naszego życia - tłumaczy. - Pan Bóg nie stawia nigdy człowieka w sytuacji bez wyjścia, zawsze daje światło, swoje łaski, pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych. I to jest moja nadzieja. Wiem, że Bóg w każdej chwili jest ze mną, że mnie nigdy nie opuści. Jestem pewna, że jeżeli ktoś każdego dnia się modli, ten ma nadzieję.
- Nadzieja jest oczekiwaniem przyszłego dobra. A największym dobrem dla człowieka jest sam Bóg, który daje zbawienie. On wzywa nas do siebie i jednocześnie wskazuje sposoby dojścia. Idziemy do tej Wielkiej Nadziei drobnymi krokami - podkreśla Prymas Polski kard. Józef Glemp.
Nie porzucaj nadziei
W „Boskiej Komedii” Dantego nad piekłem widnieje napis: „Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją”. Dopóki jednak człowiek żyje, winien zawsze mieć nadzieję - dotyczącą zarówno obecnego życia, jak też wiecznego zbawienia.
Dlatego w chrześcijaństwie nigdy nie było zgody na takie postawy i uczucia, które są przeciwieństwem nadziei, czyli na rozpacz, smutek, przygnębienie.
Jak pisał św. Cyryl Jerozolimski, nawet grzech nie powinien skłaniać człowieka do rozpaczy. - Ufność w miłosierdzie Boże winna prowadzić do przemiany życia. Straszną rzeczą jest wątpić w możliwość nawrócenia. Kto traci nadzieję na zbawienie, ten do grzechu dodaje następny grzech - czytamy w „Katechezach chrzcielnych” Cyryla.
Nadzieja pokładana w Bogu może mieć jednak wydźwięk fałszywy, jeśli polega na zuchwałym liczeniu na Jego miłosierdzie. Przed taką nadzieją przestrzega św. Augustyn: „Biada temu, kto rozpacza, ale biada też temu, kto trwając w jakimś złu, żywi przewrotną nadzieję, to znaczy taką, która prowadzi do następnych grzechów”.
Nie przeminie wszystko
Nadzieja chrześcijańska oznacza też świadomość, że istnieje inny świat, do którego zmierzamy przez całe swe życie. „Nie przeminie wszystko, nie przeminie…” - pisał Jan Paweł II w „Tryptyku rzymskim”. I ponadto, że po tym życiu przejdziemy do Domu miłosiernego i wszechmocnego Ojca. Stąd płynie ufność, jaka towarzyszy chorobie, umieraniu, śmierci - także tej śmierci przedwczesnej. Ufność ta nadaje sens wszystkiemu, co dzieje się chociażby w hospicjum, gdzie przebywają dzieci nieuleczalnie chore. - I choć trudno to po ludzku zrozumieć, właśnie patrząc na tych, co odchodzą, uświadamiamy sobie, że śmierć nie jest końcem, ale bramą, przez którą przechodzi się dalej - mówi ks. Władysław Duda z Warszawskiego Hospicjum Społecznego. - To właśnie hospicjum pozwala patrzeć na śmierć w perspektywie nadziei, a nie tragedii. Dlatego hospicjum przywraca człowiekowi nadzieję.
Nadzieja - jak mówi Jan Paweł II w książce „Przekroczyć próg nadziei” - to świadomość, że „istnieje Ktoś, kto dzierży losy tego przemijającego świata, Ktoś, kto ma klucze śmierci i otchłani”.
Nadzieja na inny świat - to także nadzieja na wyjaśnienie wielu spraw, których nie da się wyjaśnić tutaj, na ziemi. Wreszcie, to nadzieja na spotkanie z Niewidzialnym, który ma moc odmienić ludzki los, który bezgranicznie i bezwarunkowo kocha człowieka i jest dla niego ostateczną Nadzieją. Dla tak pojmowanej nadziei żadnej alternatywy nie ma. Bo ta Nadzieja zawieść nie może.