Bywa, że potrzebujemy widzieć wokół biedniejszych od siebie po to, by jakoś znieść widok bogatszych...
*
Należała do tych, których los nie rozpieszcza, a wręcz traktuje okrutnie. Mąż znęcał się nad nią od pierwszego dnia ślubu. Umarł po paru miesiącach, zostawiając ją samą, pełną żalu i niechęci do mężczyzn, ale i bez sympatii do kobiet, które często, poza jej plecami czy prawie wprost, mówiły: „Biedna pani Szymon”. A ona poprawiała na „Szymona”, bo takie miała imię. Być może, patrząc na nią i litując się nad „biedaczką”, czuły, że ich los jest znośniejszy, a poza tym ktoś, kto współczuje biedniejszym i nieszczęśliwszym od siebie, ma o sobie samym lepsze mniemanie. Pani Szymona utrzymywała się z renty i tu to określenie „biedna” odpowiadało prawdzie, bo ledwie jej starczało na ubożuchne utrzymanie.
Któregoś dnia spojrzała na nagłówek w gazecie: „Biedaczka wygrywa w totka fortunę!”. Coś ukłuło ją w sercu... Dlaczego nie ona? Ale ona nigdy nie grała. Zresztą, jeśli miałaby mieć w grze tyle szczęścia, co w życiu, to lepiej nie próbować. Pomyślała jednak, jakże inaczej patrzyliby na nią ludzie, gdyby coś wygrała... A przynajmniej miała w domu jakiś skarb. I ni stąd, ni zowąd w przypadkowych rozmowach zaczęła dawać dyskretnie, niby mimochodem, do zrozumienia, że los się do niej uśmiechnął i otrzymała niewielki spadek, i trafiło jej się coś na loterii. W najbliższej okolicy szybko zaczęto o tym mówić i niejednej osobie uwięzło nagle wpół słowa owe „biedna pani Szymona”. Tu i ówdzie chwytała w czyimś spojrzeniu cień zazdrości. Jednak poprawy zamożności nie było po niej widać, ale przypisywano to jej nawykowi oszczędzania, a może i skąpstwa. Dawano jej do zrozumienia w tym czy innym sklepie, że teraz mogłaby sobie pozwolić na jakieś futro, na polędwicę... Zbywała te uwagi lekkim uśmiechem, dała jednak komuś większy napiwek, kupiła bukiet róż, choć nikt nie wiedział, że za resztkę renty.
Najęła się do sprzątania, ale w dalszych dzielnicach, by nikt ze znajomych nie utracił wiary w jej „skarb”. Za bardzo jednak uwierzyli w niego dwaj menele, którzy włamali się do niej. Parę godzin dręczyli ją, by im oddała ów skarb lub kartę do banku, z pinem, aż skonała. Przeszukali dokładnie mieszkanie, lecz nic nie znaleźli. Potem w prasie rzucał się w oczy nagłówek: „Po tygodniu odnaleziono trupa zamordowanej biedaczki, co miała być posiadaczką fortuny, której nie było”. Znajomi kiwali na tę wiadomość głowami, mówiąc: „Biedna pani Szymona”.
*
Bywa, że łatwiej jest współczuć nieszczęśliwszym od nas niż cieszyć się szczęściem tych szczęśliwszych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu