Jest cenionym łódzkim duszpasterzem, ale wielu zna go przede wszystkim z licznych pasji. Najważniejsza z nich to Teatr Logos, którym ks. Waldemar Sondka kieruje z sukcesami od ponad 20 lat.
W latach szkolnych grywał zawzięcie w piłkę nożną, trenował siatkówkę i judo. Chciał być sportowcem, szykował się do studiów na warszawskiej AWF. Stało się jednak inaczej: przed maturą, na Orlej Perci
w Tatrach - jak wspomina - mocno przeżył pytanie, czy jego powołaniem nie jest kapłaństwo.
Gdy jego koledzy zdawali na politechnikę lub uniwersytet, Waldemar Sondka wybrał inaczej: wstąpił do łódzkiego Wyższego Seminarium Duchownego. - Zamieniłem wychowanie fizyczne na duchowe -
lubi żartować. Zamienił, ale nie do końca. Księdzem jest od 28 lat, ale prawie tyle samo jest też ratownikiem Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Poza tym wspina się i jeździ konno. I kieruje
teatrem, co też wymaga tężyzny fizycznej.
Od Ducha Świętego
Reklama
Skąd pomysł na teatr? Mawia, że od Ducha Świętego. Gdy jako wikariusz pracował w podłódzkich parafiach, przygotowywał z młodzieżą, której był duszpasterzem, spektakle teatralne i parateatralne. Spotykały
się z żywym odzewem, co zachęcało do pracy nad kolejnymi przedstawieniami. Ksiądz mógł przekonać się, jaką wspaniałą formą integracji i ewangelizacji jest teatr.
- Starałem się ewangelizować również przez sztukę. Były to najpierw luźne, pojedyncze próby. Kiedyś pojawiła się myśl, że warto powołać grupę, która by nie tylko okazjonalnie, ale systematycznie
starała się służyć innym - mówił po latach nieżyjącemu już dziś ks. Grzegorzowi Ułamkowi z archidiecezji częstochowskiej w wywiadzie, który ukazał się w zbiorze „Pięć okien”.
Prawdziwe życie teatru rozpoczęło się w łódzkiej parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, gdzie proboszczem był obecny biskup Adam Lepa. - Stworzył dobry klimat i mogłem powołać do życia
teatr. Tam zespół działał przez sześć lat. W podziemiach kościoła była aula, którą przystosowaliśmy na potrzeby teatru. I tak się zaczęło - opowiadał ks. Ułamkowi.
Kościelne podziemia miały taki klimat, że nie trzeba było budować scenografii. W 1987 r. przygotowali misterium „Zaduszki”, poświęcone tym, którzy zginęli, aby Polska była Polską.
Drugi spektakl, „Betlejem polskie” według Lucjana Rydla, zadedykowano ks. Adamowi Lepie, z okazji przyjęcia sakry biskupiej.
Tak zaczął powstawać teatr. Padła też nazwa: Logos. Ks. Sondka został jego dyrektorem i kierownikiem duchowym. Kilka pierwszych spektakli wyreżyserował sam. Z czasem z teatrem zaczęli współpracować
znani i uznani reżyserzy, m.in. Waldemar Wilhelm, Ewa Wycichowska czy Roman Komassa.
Dwadzieścia lat później, z okazji jubileuszu teatru, bp Lepa o jego nazwie pisał tak: „Tłumaczy jego siłę, samozaparcie i godną podziwu wolę służby - tym wszystkim, którzy potrzebują Słowa,
bo widzą w Nim najbardziej niezawodny drogowskaz życia. Logos tzn. Chrystus-Słowo jest tą skałą, na której można zbudować dzieła najtrwalsze i wiekopomne”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wokół wartości
Reklama
Zwykle w parafii ksiądz, jeśli ma reżyserskie i ewangelizacyjne zacięcie, tworzy spektakle, wystawy, ale potem - tak to już jest - musi przenieść się gdzie indziej. Odchodzi i wszystko się
rozsypuje. Logos dostał szansę na rozwój. Najpierw w kościele Wniebowzięcia Naświętszej Maryi Panny, potem w pojezuickim kościele, który metropolita łódzki abp Władysław Ziółek przekazał artystom i przy
którym powołał Ośrodek Duszpasterstwa Środowisk Twórczych.
Ks. Sondka został mianowany rektorem kościoła Środowisk Twórczych i tu przeniósł teatr. Nigdy nie chciał, żeby Logos był - jak mówił - kojarzony z amatorszczyzną i parafiańszczyzną. -
Jeżeli Kościół apostołuje przez sztukę, to musi być ona pisana wielką literą. Gdyby było to miałkie, niedopracowane, powodowałoby tylko uśmiech sympatii lub politowania - podkreślał.
Dziś Logos to placówka z dorobkiem. Jedyny tego typu teatr w Polsce i najpewniej w Europie. Zespół przygotował 40 premier, odbyło się już ponad 1500 spektakli. Występowali nie tylko w Polsce, ale
także w wielu krajach Europy i w Stanach Zjednoczonych.
Logos jest wyjątkowy - ocenia Teresa Radzikowska, szefowa łódzkiego Teatru Pod Lupą. Z ducha amatorski, skupia wokół wartości, ale dba o wysoki poziom artystyczny. Ewa Wycichowska i inni twórcy
z nim związani, robią, według niej, teatr z wyjątkową pasją. - Ale bez ks. Sondki, animatora teatru, pewnie wszystko by się rozpadło. To dzięki niemu teatr wciąż jest, trwa oraz trzyma i poziom,
i linię.
Spektakl dobrze jest przygotowywać na wyjazdowych warsztatach. Można pracować po kilkanaście godzin dziennie. Aktorzy są do dyspozycji realizatorów, tworzą wspólnotę. W tym roku też odbędą się wakacyjne
warsztaty, w czasie których zespół przygotuje kolejną premierę, przewidzianą na wrzesień.
Inne spojrzenie
Reklama
Starają się tworzyć spektakle ważne. - Zawsze zastanawiamy się, dlaczego i dla kogo coś robimy. Jeśli spektakl nie jest ważny dla człowieka, pracować nad nim nie ma sensu. Ważne, żeby widzowie myśleli
o tym, co zobaczyli i usłyszeli - mówi Ksiądz. Nie ma swojego ulubionego przedstawienia. Do każdego ma stosunek osobisty, bo każde jest jak własne dziecko.
Tomasz Bieszczad, łódzki aktor i dziennikarz, z dorobku Teatru Logos najbardziej ceni „Dialogi karmelitanek”, spektakl sprzed wielu lat. Zrobił na nim piorunujące wrażenie. - Był
bojowy i przejmujący, niczym antyreżimowe spektakle studenckie z lat 70. ubiegłego wieku. Tyle że katolicki. Piękne połączenie - ocenia Bieszczad. - Przypomniał mi, po co w ogóle robi się
i warto robić teatr.
Spektakle budzą czasem kontrowersje. - Ciężko mi było zaakceptować, że Logos zrobił sztukę według Pier Paolo Pasoliniego („Wygnani” w reżyserii Ewy Wycichowskiej - W.D.). Dla
mnie to raczej odstręczający twórca, całkowicie pogubiony i zrzucający to pogubienie na barki czytelnika i widza - mówi łódzki twórca teatralny. - Chętniej zobaczyłbym u ks. Sondki spektakl
według Chestertona, Mauriaca, C.S. Lewisa czy S. Lagerlöf. W rezultacie na spektakl według Pasoliniego nie poszedłem. Może to źle, a może dobrze.
Niektórym Logos pozwala odnaleźć się w życiu. Ks. Waldemar zna osoby, które po obejrzeniu przedstawienia „Długi obiad świąteczny” inaczej spojrzały na przeżywanie świąt Bożego Narodzenia
w swoich domach rodzinnych. Zna małżeństwa, które po spektaklu „Przed sklepem jubilera” postanowiły, że spróbują jeszcze raz podtrzymać naderwane więzy, choć po ludzku rzecz biorąc, sytuacja
była nie do uratowania.
Dyskretna moc słowa
Swoje duszpasterstwo ks. Sondka traktuje jako misję. Daje wiele satysfakcji, ale nie jest łatwa. Twórcy, artyści często są nadwrażliwi. Potrzeba do nich szczególnej cierpliwości i troski. Na spotkania
przychodzą przecież także osoby, które nie utożsamiają się z Kościołem. Jeżeli jednak zetkną się z tymi, którzy autentycznie starają się żyć w zgodzie z Ewangelią, bywa to dla nich zbawienne.
W każdą niedzielę przed południem celebrowana jest w kościele u ks. Sondki Msza św. dla artystów, co roku organizowane są specjalne rekolekcje i dni skupienia. Rekolekcjoniści wyszukują problemy,
które często pojawiają się w środowisku twórców. Sprawy zazdrości, kariery, wierności, ucieczek w alkohol i narkotyki.
Cenne jest też to, że artyści zawsze po niedzielnej Mszy św. spotykają się z duszpasterzem przy kawie i herbacie i jest czas na wymianę spostrzeżeń, opinii, dyskusję nad homilią, spektaklem. Ktoś
przygotowuje się do sakramentów - do bierzmowania czy do ślubu, ktoś inny po dwudziestu latach przystępuje do Komunii św. Jedni przychodzą na rozmowę, inni do spowiedzi. Mogą się tu modlić, zawierać
śluby, chrzcić swoje dzieci, mają też możliwość prezentowania działań artystycznych. Dlatego przy kościele odbywają się wernisaże, koncerty i spektakle.
Tak jest przez cały rok. W listopadzie natomiast odbywa się Festiwal Kultury Chrześcijańskiej (od paru lat ma charakter międzynarodowy, a organizuje go Europejskie Centrum Kultury Logos, powołane
przez abp. Ziółka, które ma status organizacji pożytku publicznego), przekształcony z głośnych niegdyś, nie tylko w Łodzi, Dni Kultury Chrześcijańskiej. Każda forma ewangelizacji, nawracania, jest dla
ks. Sondki dobra.
Ks. Waldemar wpadał często do redakcji miesięcznika „Kalejdoskop”, w której kiedyś pracował Tomasz Bieszczad. - We dwóch staraliśmy się nawracać mojego kolegę, który tak naprawdę
nawracania nie potrzebował, tylko lubił przekomarzać się z księżmi na temat Kościoła - mówi Bieszczad. - Ks. Sondka swoją przypadkową misję traktował poważnie i z wdziękiem. Trochę w duchu
znanego wiersza ks. Jana Twardowskiego: „Nie przyszedłem pana nawracać...”. Znał dyskretną moc słowa.
Góry uczą pokory
Wielką pasją ks. Sondki są góry. Jeździ w Tatry tak często, jak tylko może, a może rzadziej, niż by chciał. Obowiązkowo spędza tam 120 godzin rocznie - takie wymaganie stawia TOPR, którego jest
ratownikiem. I jednym z dwóch duchownych w TOPR.
Do pogotowia wstąpił wkrótce po seminarium. Miał wątpliwości, bo jak może być ratownikiem ksiądz i do tego z Łodzi? Dał się jednak namówić. Odbył staż kandydacki, szkolenia, w końcu złożył przysięgę
ratownika. I od czasu do czasu pełni dyżury.
- 10 lat temu cierpiałem na tatromanię i urlopy spędzałem z rodziną zawsze w Tatrach - wspomina Tomasz Bieszczad. - Kiedyś zakolegowałem się z ratownikami z TOPR-u, którzy mieli
dyżury w schronisku nad Morskim Okiem. Nie zdawałem sobie sprawy, że młody łódzki ksiądz jest tak znany w Tatrach, wcale nie dzięki teatrowi. Zżerała mnie zazdrość: sympatyczny, szanowany kapłan, artysta
teatru i do tego jeszcze toprowiec!
Pasja ks. Sondki do gór nie ogranicza się do Tatr. Zdobył w ostatnich latach najwyższe szczyty obu Ameryk, Afryki, a ostatnio Elbrus - uważany za najwyższą górę Europy. Czy myśli o zdobyciu
Korony Ziemi - najwyższych szczytów wszystkich kontynentów - bo to jest zawsze cel dla tych, którzy już część Korony zdobyli?
- Jeśli łaska Boża pozwoli - mówi tajemniczo. - Dla mnie góry to nie tylko frajda, ale także świetna szkoła pokory. Pokazują, jak jesteśmy słabi i jak żmudne jest pokonywanie słabości.
Te dłuższe wypady są dla mnie formą duchowych rekolekcji, a krótsze traktuję jako dni skupienia.
Jak zastrzega, góry w jego przypadku nie kolidują z kapłaństwem, przeciwnie. - Zresztą, ja nie jestem w tym wszystkim ważny - podkreśla. - Ważni są artyści i Kościół. Ja jestem tylko,
mam nadzieję, narzędziem w rękach Pana Boga. Do dziś Tomasz Bieszczad pamięta wywiad, którego ks. Sondka udzielił „Kalejdoskopowi”. Przypomniał w nim źródłosłów określenia „amatorski”
w odniesieniu do teatru. Amator, od łacińskiego „amo, amare, amavi”... czyli od „kocham”. On tak właśnie traktuje swój teatr, inaczej nie umie - podkreśla Bieszczad. -
Łódź bez niego byłaby innym miastem: smutniejszym, mniej kolorowym.