Ks. inf. Ireneusz Skubiś: - 15 lat temu został Ksiądz Biskup mianowany ordynariuszem kieleckim. Wróćmy może na chwilę wspomnieniem do tamtych dni...
Bp Kazimierz Ryczan: - Moment podejmowania decyzji był dla mnie szczególny. Kierowałem konwiktem dla księży, byłem już po habilitacji, miałem przygotowany materiał na ewentualną książkę profesorską i zostałem wybrany na prorektora Wydziału Teologii na KUL-u. Miałem też wyjechać do Denver w USA na Światowy Dzień Młodzieży z Ojcem Świętym Janem Pawłem II, gdy nagle otrzymałem telefon z Nuncjatury Apostolskiej od ks. Piotra Libery, że Arcybiskup Nuncjusz zaprasza mnie do siebie w ważnych sprawach i że należy odłożyć wszystko i przyjechać do Warszawy. Podczas rozmów z Nuncjuszem w pierwszej chwili wyraziłem ogromne zdziwienie przedstawioną mi propozycją, ale Ksiądz Arcybiskup przywołał mnie do porządku, mówiąc, że oddałem się Kościołowi, a teraz ten Kościół chce zmienić miejsce mojej pracy i nie ma w tym nic dziwnego.
Po tym spotkaniu wyjechałem jeszcze w Bieszczady na obóz ze swoimi dawnymi studentami i ich dziećmi, żeby po powrocie zgłosić się do Nuncjusza po ostateczne orzeczenie i usłyszeć termin oficjalnego ogłoszenia nominacji. Towarzyszyła mi wtedy jedna myśl: że muszę skonfrontować naukową wizję pracy biskupa, jaką wyniosłem z KUL-u, z konkretem tej pracy w diecezji...
Reklama
- Podobnie było z ks. Karolem Wojtyłą, był z młodzieżą na obozie, gdy wezwano go do Warszawy w sprawie nominacji...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Do tej pory wyjeżdżam z oldboyami. Ksiądz Infułat zna dobrze te sprawy, bo prowadził duszpasterstwo akademickie dłużej niż ja.
- Przez święcenia biskupie zostaje się włączonym do kolegium Episkopatu danego kraju, a tym samym do kolegium Episkopatu światowego. Czy Ksiądz Biskup miał wtedy świadomość tego faktu?
- Nie myślałem wtedy o tym. Kiedy się to stało, postanowiłem sobie, że przede wszystkim będę się przypatrywał. Przez ponad rok nie zabierałem głosu na Konferencji Episkopatu Polski, także z respektu dla doświadczenia pasterzy dawnego okresu walki z komunizmem. Moje doświadczenia również były związane z „Solidarnością”. To czekanie okazało się bardzo owocne: poznałem środowisko, sposób funkcjonowania Episkopatu - wiele się nauczyłem.
- Co było najważniejsze w pierwszych dniach nowej życiowej drogi?
- Kiedy już ochłonąłem po pierwszych przeżyciach dotyczących mojej nominacji, moim pragnieniem było zamknąć się gdzieś w samotności i zastanowić nad tym, co się stało, co znaczy to nowe: „Pójdź za Mną”... Z wielką radością znalazłem wtedy hasło: „In vinculo communionis” - W więzach wspólnoty, które nakreśla program, jaki próbuję realizować do dnia dzisiejszego: stworzyć komunię z Kościołem, z kapłanami i z wiernymi.
Reklama
- Ksiądz Biskup został mianowany przez Jana Pawła II. Jaką rolę odgrywała osoba tego Papieża w życiu Ekscelencji?
- Osoba Jana Pawła II przerastała wszystkich, ale nikogo nie onieśmielała: ani jego przyjaciół profesorów w Lublinie, ani studentów czy innych ludzi. Wprost przeciwnie, stała się pociągająca. To budziło nadzieję. Każde słowo Papieża stawało się jakąś inspiracją. Stąd też, kiedy mówiłem o Janie Pawle II w momencie jego odchodzenia, mówiłem o ojcu. Bo mieliśmy ojca...
- Czy 15 lat temu obecny był w świadomości ludzi Kościoła duch kard. Stefana Wyszyńskiego?
- Tak - przecież do niedawna prymas Wyszyński wszystkim nam przewodził. Jednak ta nasza świadomość przywództwa była różna. Dosyć krytycznym środowiskom naukowym jego stawianie na religijność ludową nie zawsze się podobało. Oczywiście, nie mieli racji. Nawet kard. Daneels w ostatnim czasie zaczął już wypowiadać się pozytywnie na temat religijności ludowej, co przedtem było u niego w ogóle nie do pomyślenia.
- Jest Ksiądz Biskup wychowankiem wielkiego arcybiskupa Ignacego Tokarczuka. Jaką rolę w formacji kapłańskiej i biskupiej odegrał ówczesny Metropolita Przemyski?
Reklama
- Bp Tokarczuk był biskupem przełomowym dla Przemyśla, a także dla Polski. Byłem już księdzem, kiedy przyszedł do naszej diecezji. Jego wejście w Kościół przemyski to przede wszystkim rekolekcje dla kapłanów. Były bardzo ludzkie, głoszone prostym, bezpośrednim językiem, mówiły o kapłaństwie, o Kościele. Jego refleksja duszpasterska była jak balsam dla każdego, kto pragnął, żeby cokolwiek się zmieniło i sam chciał zmieniać. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że osobowość bp. Tokarczuka, jego odwaga, wyrzeczenie były nam przykładem wtedy i w późniejszym czasie. Był oddany Kościołowi w sposób całkowity. Ideą, na której koncentrowało się jego zaangażowanie, była budowa kościołów. Tym, co musiało też wtedy zastanawiać, była jego bliskość względem ludzi świeckich - oni po prostu mieli do niego dostęp.
- Przejął Ksiądz Biskup dziedzictwo Kościoła partykularnego kieleckiego. Jak Ekscelencja postrzega tenKościół? Czy było to całkiem nowe doświadczenie?
- Na ocenę jest jeszcze za wcześnie. Natomiast niewątpliwie spotkałem się z wielką życzliwością kapłanów i wiernych. Dla tych ostatnich można powiedzieć, że byłem człowiekiem znikąd - nie znali mnie z prasy ani z telewizji. Znałem jednak bardzo wielu księży, ponieważ studiowali na KUL-u teologię. Trochę niejasno jawiła mi się bardzo ważna postać bp. Kaczmarka, męczennika trudnych lat pięćdziesiątych. Pierwsze informacje o nim usłyszałem w wojsku. I byłem serdecznie pozytywnie zaskoczony, że u księży kieleckich spotkałem się wręcz z pietyzmem wobec tego Pasterza. Była potem, oczywiście, możliwość bliższego zapoznania się z życiem tego Kapłana, przez rozmowy, dyskusje itp. Każda diecezja ma swoje chlubne karty, ma też swoje trudne sprawy. Były historie kleryków, którzy poszli do wojska - w 1959 r. - data również mi nieobca, bo i ja w tym czasie zostałem do takiej służby powołany. Stąd też wspólny język z tymi kapłanami. Było do czego nawiązać.
W ciągu półtora miesiąca odwiedziłem wszystkie dekanaty, spotkałem się z wszystkimi kapłanami, z wszystkimi zakonami. Usiłowałem czytać to nowe dzieło, któremu na imię diecezja kielecka.
Reklama
- Co to znaczy dla Księdza Biskupa: kierować Kościołem kieleckim?
- No cóż, niekiedy są sprawy wymagające stanowczych decyzji i wtedy wiem jedno: nie mogę skrzywdzić Kościoła, będąc litościwy wobec ludzi. Czy mi się to udaje - nie potrafię tego powiedzieć. Ale taka jest moja linia...
W pracy jestem raczej realistą. Wiem, że nie ma wśród nas samych świętych. Także wśród kapłanów: są święci, są pobożni, mniej pobożni, są pospolici. I z tą świadomością trzeba żyć. Taki jest człowiek i taki jest Kościół. Każde powołanie jest jednak darem dla Kościoła. Dlatego nie można nim kierować w sposób „ręczny” - nie godzi się! Każdy ma prawo do nawrócenia, do rozpoczęcia od nowa. Jeśli tylko rozpoczyna, to należy temu błogosławić.
Gdy chodzi o mieszkańców tego terenu, to są trochę inni niż w dawnej Galicji; tutaj zastałem inne uwarunkowania historyczne. W każdym razie myślę, że już się rozumiemy. Przede wszystkim ja muszę rozumieć, bo trudno, żeby diecezja naginała się do mojego sposobu myślenia. Z tego kręgu uwarunkowań wyrastają kapłani. To dzieci tej ziemi, zakorzenione w tej kulturze, w tym sposobie myślenia.
- Czym, według Księdza Biskupa, jest seminarium w życiu diecezji?
Reklama
- Seminarium powinno być „pupilla oculi” biskupa, sercem życia diecezji - i co do tego nie ma wątpliwości. Mam duże doświadczenie pracy w Seminarium Przemyskim, w Seminarium Księży Marianów i już to uświadomiło mi, że kandydaci do kapłaństwa to „tworzywo”, które nie wystarczy tylko i wyłącznie „obrabiać” intelektualnie. Wiedzy i mądrości można się nauczyć także w inny sposób. Każdy wykład powinien tu być zarazem informacją i formacją. Zdaję sobie sprawę, że poprzez moje życie, które młodzi obserwują, uczę ich Chrystusowego kapłaństwa.
Wracając do naszego seminarium - pozostaje ono zawsze dla mnie wielką grupą przyjaciół kleryków, wobec których mam ciągle wyrzuty sumienia, że za mało czasu im poświęcam. Jestem na każdych uroczystościach, przybywam na każde zaproszenie, na VI roku wziąłem dodatkowe 2 godziny do półrocza (wykłady z teologii pastoralnej - zagadnienia pastoralno-społeczne), żeby ich poznać, bo niedługo będę ich wyświęcał. Mam jednak taki osobisty niedosyt, czy moja obecność w seminarium jest wystarczająca, taka jaka być powinna. Wiadomo, że wikariuszem biskupa jest rektor, który działa w jego imieniu. Ale czy tutaj biskup nie powinien angażować się jeszcze bardziej...
- Jakie są najważniejsze spostrzeżenia Pasterza z nawiedzenia jego diecezji przez obraz Matki Bożej?
Reklama
- Zbliżamy się do zakończenia peregrynacji - odbędzie się ono 13 września w Piotrkowicach k. Chmielnika, w sanktuarium Matki Bożej Loretańskiej u Ojców Karmelitów - w tym roku mija 50 lat od pierwszej koronacji koronami papieskimi obrazu Matki Bożej w diecezji kieleckiej. Pierwszą peregrynację, w latach 70. XX wieku, przeżywałem w Rzeszowie, kiedy wędrowały tylko same ramy, świeca - paschał i Ewangelia. W porównaniu z tamtą przygotowanie do obecnej peregrynacji było duże. Jednak większe aniżeli parafii powinno być przygotowanie osobiste wiernych.
Uczestniczę w peregrynacji razem z dwoma biskupami pomocniczymi - nasze 302 parafie podzieliliśmy na nas trzech i staramy się być obecni na trasie nawiedzenia. Jest to wielki czas Bożej łaski - nie ma najmniejszej wątpliwości. Proboszczowie są zaskoczeni tym, co mogą oglądać, a przecież dobrze znają swych parafian. Misjonarze mają pełne ręce pracy.
Oczywiście, same tłumy nie mówią o naszym chrześcijaństwie zbyt wiele, ale o czymś świadczą, mianowicie że nie „uszła” z nas jeszcze zupełnie dawna religijna forma bycia. Ludzie przybywają z bliska i z daleka. Duzi i mali. Ojcowie idą z dziećmi na ramionach, matki pokazują dzieciom twarz Matki, którą trzeba zapamiętać, ulice są pełne, domy ozdobione, a o godz. 23 wierni przychodzą tłumnie, żeby dziękować za wiarę ojców. Jest w tym coś niezwykłego. I tu już nie chodzi o nauczanie, o mówienie. Staje się na apel przed Panem Bogiem, którego reprezentantem jest tutaj Matka Jezusa, będąca naszą Wspomożycielką. Jest to wielki akt religijności naszego narodu, pobożności ludowej, która w dalszym ciągu wymaga zgłębienia. Okazuje się, że nie ma religijności elit - nie było i nie ma. Może są takie elity w zakonach, za zamkniętymi bramami. Na świecie jest lud Boży, przejawiający religijność ludową. Stąd wydanie w 2002 r. przez Kongregację ds. Kultu Bożegoi Dyscypliny Sakramentów, na polecenie Jana Pawła II, Dyrektorium o pobożności ludowej i liturgicznej, które jest pięknym zauważeniem istoty rzeczy.
- Jak Ekscelencja postrzega rolę i zadania Kościoła w Polsce wśród Kościołów Europy? Czy nasza obecność w krajach Unii Europejskiej może mieć przełożenie na jakość ewangelizacji w Europie? Jaką rolę odgrywa tutaj polska emigracja?
- Tu mogą być marzenia i jest realny obraz rzeczywistości. My, Polacy, bardzo odbiegamy od narodów Unii Europejskiej, gdy chodzi o sprawy religijności. I chyba jesteśmy odbierani przez nie jako ci, którzy jeszcze nie zostali dotknięci nowoczesnością, która wszystko przemienia i może się okazać, że nasze kościoły będą świecić pustkami.
Leczy my pamiętamy to, co mówił Papież Jan Paweł II: że Polska potrzebuje Europy, ale i Europa potrzebuje Polski. Na ile jednak zdamy egzamin, żeby z tym, co mamy najcenniejszego, wejść do Europy - jestem tu trochę sceptyczny. Z badań niemieckich przeprowadzonych 7-8 lat temu wynikało, że spośród tych, którzy wyjechali do pracy w Niemczech, tylko ok. 20-30 proc. pozostało przy Kościele, inni od niego odeszli. Podobnie można podsumować dzisiejszą emigrację angielską - wyjeżdżając stąd, ludzie bardzo często z góry zakładają wybiórczość zasad i prawd wiary. Ekonomia decyduje, że młodzi chłopcy i dziewczęta mieszkają wspólnie, nie zwracając większej uwagi na chrześcijańskie zasady życia. Wiele będzie zatem zależało także od profilu polskiej teologii pastoralnej...
- „Niedziela” ma swoją edycję kielecką. Jak Ksiądz Biskup widzi rolę „Niedzieli” w duszpasterstwie? Czy prasa katolicka winna być bardziej doceniana przez Kościół w Polsce?
- Patrzę na to od strony socjologa religii. Kiedyś wyniki ogólnopolskie wskazywały, że ludzi o pogłębionej religijności, określających siebie jako „głęboko wierzący”, było 7-8 proc. Badania z 2005 r. pokazały, że jest ich 18,5-19 proc. Skąd się to wzięło? Starsi chyba się do tego nie przyczynili, bo sami nie byli „pogłębieni”, mojej mamie np. wystarczy wiara, ona jest pogłębiona tzw. głębią zawierzenia - i chyba nie umywam się z wiarą do mamy, która ma 95 lat i naprawdę widzi wszystko w kategoriach woli Bożej.
Jest to więc niewątpliwie dzieło wszystkich nad tym pracujących. Na pewno są to studia, praca we wspólnotach, prasa, rozgłośnie radiowe, Telewizja Trwam, którą ogląda się tak powszechnie. Nasz wysiłek powinien zmierzać do tego, aby prasa katolicka znalazła się w każdym domu. Będzie to przynajmniej rewanż, przeciwwaga do nieobecności Boga w środkach masowego przekazu. Tę lukę mogą wypełnić dobre środki przekazu, a takim środkiem jest niewątpliwie „Niedziela”. Jest to także środek pastoralny. Ja sam wychowałem się na „Niedzieli” w latach 40. i 50. ubiegłego wieku. Prenumerowano ją w Żurawicy - ok. 60-70 numerów, a kolportaż prowadzili ministranci. Tam jest duża tradycja czytelnicza, ludzie zapisywali się na „Niedzielę”.
„Niedziela” to wielkie dzieło, także wysiłek redaktorów i wielu ludzi myślących, jak upowszechniać naukę Kościoła, która przekłada się na konkretne problemy życiowe.