Ks. Zbigniew Suchy: - Księże Arcybiskupie, zakończyło się spotkanie biskupów diecezjalnych na Jasnej Górze. W komunikacie dowiadujemy się o trosce Kościoła skierowanej w stronę narodu gruzińskiego, powodzian na Ukrainie i ofiar naszych polskich kataklizmów. Medialnie jednak najintensywniej docierały informacje o propozycji tzw. kadencyjności proboszczów. Zaczerpnijmy może zatem wiadomości i na ten temat.
Reklama
Abp Józef Michalik: - Zawsze wielkie niepokoje budzą wojny i zadawane ludziom przez ludzi cierpienia. Rzeczywiście, w tym duchu patrzymy też na wydarzenia w Gruzji, gdzie naród narodowi zadaje ból. Ze współczuciem słuchaliśmy też wiadomości na temat spustoszeń, jakich dokonała powódź u naszych wschodnich sąsiadów. Najświeższa rana to klęska, która dotknęła polską społeczność wskutek trąb powietrznych. Rozmiar zniszczeń jest ogromny i nasza refleksja była nie tyle zwróceniem na to uwagi - bo ta pomoc płynie już od Kościoła polskiego przez Caritas - ile raczej próbą jej zintensyfikowania poprzez zbiórki ofiar w kościołach całej Polski. I to właściwie były zasadnicze wątki tego krótkiego spotkania.
Pojawił się też temat kadencyjności proboszczów, a media podjęły ten temat, bo jest on chwytliwy i poruszający wiele umysłów. Chciałem uspokoić, że nie ma w tym projekcie zamysłu krzywdzenia kogokolwiek. Kościół jest żywym organizmem, czującym problemy świata, w którym przyszło mu posługiwać. Te zmieniają się w dużym tempie, stąd i księża muszą jakoś za tym podążać. Sfinalizowanie tego projektu jest jeszcze dosyć odległe. Warto będzie odbyć konsultacje z księżmi dziekanami i radami kapłańskimi na szerszym forum podczas tradycyjnych kongregacji. Potem wnioski zostaną przedstawione i przedyskutowane na plenarnym spotkaniu Episkopatu i ewentualne ustalenia przesłane zostaną do zatwierdzenia przez odpowiednie dykasterie Stolicy Apostolskiej.
- Księże Arcybiskupie, na naszych oczach zmienia się model pasterza. Najpierw był to nieusuwalny proboszcz - ojciec parafii, który umierał wśród swoich dzieci, potem przyszedł czas emerytur, teraz kadencyjność. Czy nie uważa Ksiądz Arcybiskup, że powoli jakby zatracamy się w formalizmie urzędowania, a nie pasterzowania?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- No cóż, konsekwentnie należałoby chyba wrócić do czasów apostolskich, potem do pierwszych wspólnot, gmin i parafii, które były „diecezjami”, a następnie może pamiętać także o różnych koncepcjach pastoralnych, np. pierwszej koncepcji teologii pastoralnej, ułożonej, jak Ksiądz wie, przez Franza S. Rautenstraucha w 1777 r., której główne założenie było następujące: Podmiotem działalności duszpasterskiej jest wyłącznie pojedynczy duszpasterz, pojmowany przy tym jako sługa nie tyle Kościoła i Chrystusa, co antropocentrycznie i naturalistycznie pojętej religii i państwa. Tamto doświadczenie i forma duszpasterzowania ma jeszcze dzisiaj swoich zwolenników. Połowa XX wieku zrodziła nowych świadomych teologów, którzy zwrócili uwagę na błędny kształt tej koncepcji, a co za tym idzie - na fatalne skutki, jakie niesie choćby w dziedzinie kaznodziejskiej, gdzie historycyzm i psychologizm zdominował kerygmat Dobrej Nowiny.
Nowe propozycje nie zawsze są idealne, ale warto podejmować próby zmierzające do udoskonalenia metod pracy duszpasterskiej. W tym duchu zatem i w takim rozumieniu należy widzieć wszystkie te reformy, które już weszły i nad których wprowadzeniem się zastanawiamy.
Proszę sobie wyobrazić sytuację, kiedy ksiądz od lat jest tak zmęczony i „wypalony”, że zaledwie „trwa” w parafii. Biskup próbuje go wspierać kolejnymi wikariuszami, ale i to niewiele pomaga. Nie można go usunąć, bo jest nadal nieusuwalny. To negatywny obraz. Spójrzmy pozytywnie: jest w parafii, powiedzmy - miejskiej, bardzo dynamiczny ksiądz, ma pomysły, stworzył struktury, które już działają bez niego, jakże go zatem nie wykorzystać, kierując do podobnej parafii, gdzie jego doświadczenie bardzo się przyda? A co do tego dożywania w parafii, „umierania wśród dzieci” - jak to Ksiądz poetycko określił, to nie warto zawężać problemu. Cały Kościół jest miejscem, gdzie kapłan może realizować swoje duchowe ojcostwo. Więcej, każdy czas kapłańskiego życia jest wyzwaniem dla ciągłego dojrzewania w tym ojcostwie. Nawet ten krótki czas obowiązywania emerytur przynosi bardzo dobre tego przykłady. Owszem, może po pierwszych niezadowoleniach, trudnościach odnalezienia się w nowej sytuacji, kapłan senior odkrywa dar czasu. Wprawiony w modlitwie, rozpoczyna lub kontynuuje potężną pracę duchową. Modlitwą, radą, a nawet cierpieniem, jak różańcem, opasuje cały Kościół.
Nie ma zatem idealnych rozwiązań, a nawet można powiedzieć, że same koncepcje czy realizowane projekty niczego nie zmienią. Istotne jest wewnętrzne formowanie swojego kapłaństwa jako służby, jako posługi i bycia dla innych. W momencie święceń kapłan doświadcza największej miłości: wyboru - zjednoczenia z samym Jezusem. Już nic większego w świecie ducha nie może go spotkać z wyjątkiem szczęśliwej wieczności.
- Zapytam nieco przekornie - a gdyby tak wprowadzić kadencję dla księży biskupów...
- Myślę, że niekoniecznie musi to być pytanie przekorne. Jestem zwolennikiem takiej możliwości. Zresztą biskupi już korzystają z emerytury i ze względu na wiek lub inne racje żegnają się z administrowaniem swoich diecezji, a podejmują pasterzowanie na inny sposób. Tak, jestem zwolennikiem możliwości kadencyjności także biskupów. To pewnie nastąpi samo z siebie. Ostatnio byliśmy świadkami, jak biskup diecezjalny wrócił do Polski, podejmując posługę biskupa pomocniczego. To dobry znak dla wszystkich.
- Przed wyjazdem na spotkanie na Jasną Górę mówił Ksiądz Arcybiskup, że poruszy sprawę kryzysów kapłańskich?
- Tak, ten rok był dla mnie bardzo bolesny i głęboko przeżyłem te różne formy kapłańskich załamań. Inaczej patrzy się na to, kiedy słyszy się o podobnych wypadkach w innych krajach, diecezjach. Kiedy jednak przyjdzie z bliska spojrzeć w twarz złamanego księdza, to jest to zupełnie inne przeżycie. Wszyscy jesteśmy słabi i grzeszni, ale ze słabością trzeba się zmagać, powstawać, podejmować walkę ze sobą i zachować wierność pierwszemu słowu. Raz przekreślona przysięga musi zachwiać całą hierarchię wartości.
Reklama
- A może to jest tak, że młody ksiądz, wtłoczony w katechizacyjną strukturę i biurokrację, zaczynający swoją posługę na nowej parafii od załatwiania „papierkowych” spraw w starej, a potem nowej szkole, po prostu zatraca samoświadomość i przyjmuje mentalność wykonawcy zawodu?
Reklama
- To ostre słowa i pewnie trochę w nich pobrzmiewa nuta prasowych dywagacji. Muszę powiedzieć, że żadne medialne spekulacje i dywagacje tzw. zatroskanych dyskutantów nie skłonią mnie do zmiany stanowiska. Katecheza w szkole jest męcząca, wyczerpująca, ale jest wielkim dobrodziejstwem, dla którego póki co nie widzę alternatywy. W mojej poprzedniej diecezji za czasów świątobliwego i bardzo gorliwego bp. Wilhelma Pluty zaledwie 10-15% uczniów szkół zawodowych i średnich było w miastach objętych katechizacją. I co robi ten wybitny biskup? Intuicyjne wierząc, że Pan Bóg zmiłuje się na tym narodem, przygotowuje świeckich doradców życia rodzinnego, i to przez trzyletnią formację. Kiedy możliwa stała się katechizacja w szkołach, w ciągu trzech tygodni mieliśmy 500 katechetów i komplet obsadzonych etatów.
Warto w tym Pawłowym roku przeczytać pod tym kątem Dzieje Apostolskie. Ileż trudu wkłada Apostoł, aby Dobra Nowina była znana i rozpowszechniała się. Nie miejsce stanowi problem - problem tkwi w naszej kapłańskiej gorliwości i poczuciu odpowiedzialności, żeby imię Jezusa było znane. Słyszałem o misjonarzu, który pracując trzynaście lat w jednym z krajów afrykańskich, nie odprawił tam ani jednego katolickiego pogrzebu. Nawet katechistów chowano według tamtejszej tradycji. Jedynym „sukcesem” było skrócenie czasu żałoby, który tam trwał czasem nawet rok - aż ostatni członkowie szczepu, plemienia, rodziny odwiedzili miejsca, gdzie mieszkał zmarły - do ośmiu dni. Po tych ośmiu dniach zapraszali krewnych na Mszę św. Czy nie trzeba postawić pytania o sens posyłania tam kolejnych misjonarzy?
Mamy miejsca, mamy środki i mamy wyzwanie, jakim jest formacja wiary naszej młodzieży i jej rodziców. Sami nie zdziałamy wiele, ale czasem, a właściwie zawsze, ta bezradność uczciwego wierzącego katechety otwiera go na Ducha Świętego, a ten już podpowie, jakimi drogami kroczyć. Kiedy wszystko zawodzi, pozostaje zaufanie Bogu i ludziom. Ale zaufanie czynne, dynamiczne.
- Księży będzie coraz mniej. W tym roku do naszego seminarium zgłosiło się o 50% kandydatów mniej. Czy to tylko demografia?
- Nie tylko. To ważny sygnał. A demografia to nawet już alarm. Kilka miesięcy temu w jednej z parafii udzielałem sakramentu bierzmowania. Kandydatów było 28. Pytam, ile dzieci przystąpiło do I Komunii św.? Proboszcz odpowiada: 14, a nowo ochrzczonych jest czworo! A zatem to także ważna przyczyna. Prognostycy zapowiadają, że już wkrótce nasza populacja zmniejszy się o siedem milionów.
Z pewnością przyczyn jest więcej. Wielki wpływ na zmniejszenie liczby powołań, zarówno do seminarium, jak i do życia zakonnego, ma spłycenie wiary i zaniżenie ideałów życiowych, płynące z promowania wygodnictwa życiowego. Umiera ciepło domowe, altruizm i asceza życia codziennego. Młodzi ludzie nie są zaprawiani do poświęceń, wyrzeczeń, posłuszeństwa; liberalizacja zachowań niszczy szacunek dla cnoty czystości. Za zanikiem powołań pójdzie zanik ofiarnych nauczycieli, lekarzy, żołnierzy. Znikną zupełnie bezinteresowni politycy etc. Jest to zatem wielkie wyzwanie dla całego narodu. Miejscem rodzenia się głosu powołania były zawsze środowiska rodzinne. Zdrowe, trwałe i ofiarne rodziny są podstawą społeczeństwa. Nad tym warto się zastanowić.
- Wrzesień tradycyjnie jest początkiem nowego roku, nie tylko szkolnego, ale to także początek kolejnego etapu naszej aktywności duszpasterskiej. Czego życzyć Księdzu Arcybiskupowi na te nadchodzące miesiące?
- Potrzebne jest wielkie zawierzenie Panu Bogu. Okiem wiary musimy patrzeć na to, co jest, i co nas czeka. Opatrzność ma ostatnie słowo na tym świecie. Kiedy umierał świat wiktoriański, na początku minionego stulecia, rzeczywistość podszyta była sceptycyzmem religijnym i zwątpieniem. Ateista i filozof Muggeridge ogłaszał z tryumfem: „Religia chrześcijańska została zawieszona, zastąpiona religią postępu, nakazującą ludziom dobrej woli przygotować się do nowych obowiązków. Żaden Bóg nie jest potrzebny. Należy Go uznać za zmarłego lub przynajmniej emeryta”. I co się okazało? Na jego oczach Europa dała światu wielkich konwertytów, żeby wymienić choćby największych, takich jak Oskar Wilde, Gilbert Keith Chesterton, Robert Hugh Benson, Graham Green czy Sigrid Undset.
Pokorne spojrzenie na siebie, ufność wobec Pana Boga i ludzi, a także szczera modlitwa i gorliwa praca sprawią, że będzie to czas owocnego posiewu Ewangelii.