Opublikowany na łamach „Gazety Wyborczej” artykuł pt. „Na biskupach Kościół się nie kończy” autorstwa Piotra Sikory, pracownika Międzywydziałowego Instytutu Ekumenii i Dialogu (MIED), zawiera wiele błędów teologicznych, m.in. stwierdzenie, że „nie istnieje nic takiego jak nauka Kościoła”. Na skutek interwencji Rektora PAT Piotr Sikora został zobowiązany do odwołania błędnych poglądów, co uczynił w dość zakamuflowany sposób.
Sprawa załatwiona? Nie było o co rozdzierać szat? Zdawać by się mogło - sprostowanie zakończyło problem. Tymczasem wielu katolików podejmuje refleksję nad tym wydarzeniem. I mają do tego prawo, a nawet obowiązek. Niepokoi pytanie, dlaczego teolog, pracujący w katedrze teologii fundamentalnej, która bądź co bądź jest spadkobierczynią apologetyki, zamiast uzasadniać i bronić wiary, wprowadza zamieszanie w szeregach wiernych.
Westernowa teologia
Reklama
Nie miejsce tutaj, by polemizować z litanią błędów merytorycznych i metodologicznych autora. Warto jednak pokusić się o uchwycenie istoty nieporozumienia. W moim przekonaniu, do opisu przypadku Pana Sikory najlepiej nadaje się określenie „westernowa teologia”. Wiadomo, że western, gatunek filmu fabularnego, jest swoistą wersją opowieści awanturniczej. Cechuje go wyrazista akcja o dobitnie zarysowanym konflikcie dramatycznym, operowanie efektywnymi, niekoniecznie prawdziwymi faktami i plenerami.
„Westernowość” autora ujawnia się, po pierwsze, w tendencji do sztucznego ujednolicania perspektywy. Na podstawie „własnych obserwacji” Pan Sikora stwierdza np., że Polacy mają klerykalną wizję Kościoła. Mamy więc tu do czynienia z jego własnym obrazem polskiego katolicyzmu (nieuwzględniającym dynamicznych zmian z ostatnich lat i badań socjologicznych), którą następnie zwalcza.
O wiele bardziej brzemienny w konsekwencje, drugi wymiar westernowości teologii Pana Sikory polega na wybiórczym traktowaniu źródeł. Autorowi nie podoba się m.in., że duchowni powinni nauczać wiernych, gdyż - jego zdaniem - sztuczny podział na Kościół nauczający oraz słuchający nie jest nowotestamentowy. Najwyraźniej Pan Sikora zapomniał choćby o Jezusowym: „Kto was słucha, Mnie słucha” (Łk 10,16) oraz o Pawłowym przypomnieniu: „Głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz...” (2 Tm 4, 2). Upraszczanie perspektyw, wynikające z wybiórczego korzystania ze źródeł objawienia pozwala pracownikowi MIED sugestywnie, ale błędnie ujmować inne tematy. Ponadto wiele zastrzeżeń budzi jego metodologia korzystania z tekstów soborowych, która przedstawia idee Vaticanum II w krzywym zwierciadle. Pan Sikora nie bierze pod uwagę podstawowych zasad korzystania ze źródeł teologicznych, jakimi jest uwzględnianie możliwie wszystkich miejsc teologicznego poznania oraz faktu, że definicje Magisterium są normą bliższą teologii.
Wreszcie ostatnim, znamiennym rysem westernowości teologii Pana Sikory jest używanie przestarzałej już i skompromitowanej kategorii „katolicyzmu otwartego”. Podział na katolików „otwartych” i „zamkniętych”, kreowany z upodobaniem przez „Gazetę Wyborczą”, jest w najwyższym stopniu wątpliwy. Na jakiej podstawie można przyjmować np., że uparty, zasklepiony w swych poglądach zwolennik „Tygodnika Powszechnego” ma być bardziej otwarty niż katolik żyjący tradycyjną nauką Jezusa? Ustalanie kryteriów „katolika otwartego” jest równoznaczne z nienaukowym i nieteologicznym wartościowaniem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zagubienie z kompleksami
Jednym z najbardziej hybrydalnych wymiarów teologii Piotra Sikory jest wprowadzenie terminu „Absolut” do opisu judaizmu biblijnego i chrześcijaństwa. Absolut w wielu systemach filozoficzno-religijnych jest po prostu bezosobową siłą. Nie jest zatem tożsamy z chrześcijańskim osobowym Bogiem. Dla Pana Sikory najwidoczniej nie ma większego znaczenia, „czym czy też Kim jest Absolut”. Napominając Kościół w Polsce, Piotr Sikora gubi się, używając zamiennie słów „Bóg” i „Absolut”, nie będąc przy tym ani biblijnym, ani soborowym. Nie mnie rozstrzygać, czy Bóg Pana Sikory jest bardziej Bogiem deistów, buddystów czy gnostyków. W tym punkcie wyczuwa się pomieszanie płaszczyzn, które - jak się zdaje - świadczy o zagubieniu doktrynalnym autora.
Piotr Sikora stwierdza (zresztą nie jest w tym odosobniony), jakoby Kościół nie tyle posiadał prawdę, co do niej dążył. Chciałbym mimo wszystko zapewnić Pana Piotra, że Kościół posiada prawdę (może uwierzy?). Jezus powiedział, że jest prawdą, drogą i życiem. Skoro przebywa z nami w Eucharystii, to znaczy, że Kościół cały czas w swej pielgrzymce posiada prawdę. Chrystus obiecał, że będzie z nami aż do skończenia świata, a Duch Święty będzie strzec Kościół przed zbłądzeniem.
Krytyczne spojrzenie na przebyty dystans
Zmuszony przez Rektora PAT, Piotr Sikora w końcu „przeprosił”, albo raczej wyjaśnił, że „nieporozumienia i kontrowersje” wokół jego tekstu zostały spowodowane niezręcznością sformułowań. Nie mam prawa osądzać, czy była to deklaracja szczera, czy też nie. Tekst „przeprosin” jest jednak odwrotnością przejrzystości. Wydaje się, że wszystko, co nieprecyzyjne, zakamuflowane stwierdzeniami typu: „zostałem źle zrozumiany”, ułatwia ucieczkę przed odpowiedzialnością i sprawia, że w końcu nie wiadomo, czy autor godzi się z krytyką, czy nie. Niezależnie od tego, jak poszczególny czytelnik ocenia tekst sprostowania Piotra Sikory, uważam, że cała ta sprawa przyniosła też pozytywne skutki.
Po pierwsze, oficjalnie przyznano, że „eksperci od dialogu” są również omylni. Można więc bez oskarżeń o przynależność do „Kościoła zamkniętego” zakwestionować pewne sposoby odczytywania „ducha soboru” w obrębie MIED.
Po wtóre, chociaż Piotr Sikora pisał o „autonomii sumienia”, Ksiądz Rektor PAT uznał, że nie jest to argument, dla którego można tolerować ekscentryczną teologię. Notabene każdemu z nas grozi błędne uformowanie sumienia.
Po trzecie, do polskich katolików dotarła z mocą prawda wyrażona przed laty przez Henri de Lubaca, że niektórzy teologowie dyktują Kościołowi pewne zadania. „Kościół posoborowy - pisał ten ojciec Vaticanum II - był natychmiast z różnych stron napominany, aby dostosował się nie do tego, co Sobór powiedział, lecz do tego, co powinien był powiedzieć”. Postawa Pana Sikory uświadomiła z mocą to niebezpieczeństwo, które przerabiał Zachód dwadzieścia lat wcześniej.
Po czwarte, teologiczne podejście Pana Sikory wzbudziło dyskusje na temat odpowiedzialności przełożonych. Rzadko bowiem kontrowersyjne poglądy danego autora pojawiają się nagle. Najczęściej dojrzewają latami, po to by przybierać coraz bardziej wyrafinowany wyraz. Ciekawe, że nie zauważali tego jego przełożeni z MIED.
Po piąte, wyakcentowano problem uczciwości teologa. Nie chodzi o to, że Pan Sikora nie ma prawa do głoszenia swoich poglądów. Podpisując się jednak ostentacyjnie jako teolog katolicki, ma obowiązek uczciwości wobec siebie i Kościoła. Katolicki teolog pracujący na PAT głosi poglądy katolickie. Nieporozumieniem byłoby np., gdyby ktoś szerzył idee buddyjskie, uważając się za teologa muzułmańskiego.
Sprawa się nie skończyła
Moim zdaniem, sprawa Pana Sikory się nie zakończyła. Wręcz przeciwnie, zapoczątkowała ona na gruncie polskim proces oczyszczenia z nadużyć teologii posoborowej. Ufam, że ten przypadek będzie inspiracją do wypracowywania takich koncepcji, które łączyłyby postawę dialogu z zachowaniem autentycznej nauki Chrystusa (Kościoła).
Sobór mówi wyraźnie, by umiejętnie odróżniać błędy od głoszącej je osoby. Na razie przedstawiciele MIED nie potrafili otwarcie polemizować z błędnymi tezami głoszonymi przez swoich dawnych współpracowników - ks. Stanisława Obirka czy ks. Tomasza Węcławskiego. Ks. Wacław Hryniewicz nie odważył się odwołać swoich błędnych koncepcji. Bodaj po raz pierwszy, choć w sposób nie do końca przejrzysty, uczynił to Pan Sikora. Uważam to za olbrzymi krok naprzód.
Myślę, że tzw. środowiska dialogiczne, które przed kilku laty niejednokrotnie nachalnie domagały się oczyszczenia pamięci Kościoła i spojrzenia z odwagą w przeszłość, powinny tę zasadę zastosować obecnie do siebie. Rzetelna ocena przebytego dystansu pozwoli przyznać się do nadinterpretacji, przemilczeń czy nawet przekłamań, do uprawiania poprawności politycznej i nierealistycznych opisów rzeczywistości czy wreszcie kunktatorskiej obrony autorów tylko dlatego, że należą do własnego środowiska. Jest prawdą, że tylko ten, kto nic nie robi, nie popełnia błędów. Zatem pomyłki są ludzką przypadłością. Chodzi o to, by karkołomne ujęcia teologiczne nie przesłoniły dobra, które dokonuje się w inicjatywach ekumenicznych czy spotkaniach międzyreligijnych.
*
Czy na biskupach Kościół się nie kończy? Odpowiem: bez biskupów Kościół się skończy. Z całą pewnością jednak Kościół nie kończy się na westernowej teologii i pokrętnej metodzie naukowej Piotra Sikory. To właśnie wzmacnia moją wiarę i pozwala patrzeć z nadzieją na przyszłość.