Jednym z moich ukochanych proroków jest człowiek, o którym śmiało można powiedzieć, że należy do najbardziej toksycznych postaci biblijnych. Gdy Bóg mówi do Jonasza – bo właśnie o tym proroku mowa – „Pójdziesz do Niniwy” (por. Jon 1,1), ten w ogóle nie dyskutuje z Najwyższym, tylko od razu… ucieka, czyli wsiada na okręt płynący w przeciwnym kierunku, po czym kładzie się spać.
Jonasz jest tak poplątaną osobą, że natura reaguje na jego bunt… sztormem. Zrywa się potężna burza. Marynarze, którzy od lat żeglowali po morzach i oceanach, w życiu czegoś takiego nie widzieli! „O co chodzi?!” – myśleli z drżeniem, tak bardzo przeraziła ich nawałnica. Próbowali więc dowiedzieć się, o co chodzi, rzucając losy, które miały wskazać winnego, „a los padł na Jonasza” (Jon 1,7b), który chrapał sobie smacznie pod pokładem. Obudzili go zatem. „Tyle lat pływamy i w życiu nie widzieliśmy takiej burzy!”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
„A to pewnie z mojego powodu – wybąkał prorok – bo ja uciekam przed Panem Bogiem”. Po takiej odpowiedzi bez najmniejszych skrupułów wyrzucili go więc za burtę i od razu nastała cisza jak makiem zasiał.
Reklama
Wypluty (dosłownie: „zwymiotowany”) przez rybę prorok pomaszerował do Niniwy. „Niniwa była miastem bardzo rozległym, na trzy dni drogi” (Jon 3,3) – czytamy. Tymczasem „począł więc Jonasz iść przez miasto jeden dzień drogi i wołał” (Jon 3,4).
Reklama
Dlaczego przemierzenie miasta zajęło mu tylko jeden dzień? Biegał jak Usain Bolt? A może kompletnie nie zależało mu na nawróceniu miasta? Nie wiemy. Natomiast pewne jest, że to jego głoszenie wystarczyło, by mieszkańcy się nawrócili. A gdy to się stało… Jonasz był bardzo rozczarowany:
„Ulitował się Bóg nad niedolą, którą postanowił na nich sprowadzić i nie zesłał jej. Nie podobałosiętoJonaszowii oburzyłsię”(Jon3,10-4,1). Chciał zobaczyć widowisko pod tytułem „spektakularne zniszczenie Niniwy”, które krytycy pewnie porównaliby do któregoś ze znakomitych flmów o ostatnich dniach Sodomy i Gomory. Czekałi czekał, a ludzie, jak na złość… odpowiedzieli na Boże wezwanie.
Co za obrazek! Nawraca się ogromne miasto, a Jonasz ma o to do Boga pretensje. Jakby tego było mało, zirytowany prorok położył się spać pod krzewem rycynusowym. Gdy „z nastaniem brzasku dnia następnego Bóg zesłał robaczka, aby uszkodził krzew, tak iż usechł” (Jon 4,7), Jonasz eksplodował: „Życzył więc sobie śmierci i mówił: «Lepiej dla mnie umrzeć aniżeli żyć!»” (Jon 4,8).
Księga kończy się pięknym dialogiem. Bóg mówi do Jonasza: „Czy słusznie się gniewasz?”, a ten odpowiada: „Tak, gniewam się śmiertelnie!” (por. Jon 4,9). I koniec. Nie ma happy endu. Nie czytamy, że prorok padł ostentacyjnie na kolana, zaszlochał, w ramach skruchy poszedł na pielgrzymkę do Częstochowy, tylko: „Gniewam się śmiertelnie”. Myślę sobie, że jeśli Bóg jest w stanie posłużyć się tak „toksycznym” prorokiem, to jakie argumenty mamy w zanadrzu, aby przekonać Go, że nie nadajemy się do tego, by głosić?
Reklama
Jeżeli słyszysz: „Wy dajcie im jeść!” (Mt 14,16), ale, widząc głodny tłum, wołasz spłoszony: „Nie mam nic prócz pięciu chlebów i dwóch rybek” (por. Mt 14,17), to masz rację – nie nadajesz się, czyli się nadajesz… „Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci” (Mt 14,21), a pamiętajmy, że Żydzi są bardziej „dzietni” niż neokatechumenat, więc mogło tam być ponad trzydzieści tysięcy ludzi. Istniało zatem spore ryzyko, że apostołowie solidnie się wygłupią. Gdyby Jezus rozmnożył chleb, a potem powiedział im: „No, chłopcy, zajmijcie się dystrybucją”, to rozumiem, ale apostołowie musieli wykonać krok wiary i z tą odrobiną, którą mieli w dłoniach, ruszyć do ludzi. Wtedy doświadczyli cudu.
RTCK
ARGUMENT 1 – O PRZESZŁOŚCI
Często słyszę: „Jak mam wyjść, by głosić Dobrą Nowinę, skoro nie miałem dobrej (albo żadnej) relacji z moim ojcem?”. Nieprzypadkowo socjologowie i psychologowie nazywają pokolenie schyłku XX wieku „pokoleniem sierot”.
Przed laty pojechałem jako dziennikarz do nowicjatu jednego z zakonów. Przede mną siedziało dwudziestu jeden chłopaków (nowicjuszy i studentów). „Panowie – zapytał magister nowicjatu – kto z was miał w miarę normalną relację z ojcem?”. Do góry podniosły się dwie ręce, a dziewiętnastu czerwieniących się młodych mężczyzn wbiło wzrok w podłogę. Ich przełożony powiedział do mnie: „Zobacz, Marcin, dziewiętnastu chłopaków nie miało żadnej relacji z ojcem, a za kilka lat będziemy się do nich zwracać «ojcze»”.
Reklama
„To nie jest konflikt pokoleń, to prawdziwa przepaść” – diagnozował przed laty Josh McDowell. Na jednej krawędzi rodzice wołają coś do dzieci, na drugiej dzieci sprawiają wrażenie, że ich nie słyszą albo nie rozumieją. A statystyki mówią, że aż 66% nastolatków rozmawia ze swoim tatą mniej niż godzinę w tygodniu.
Do dziś pamiętam pewną modlitwę wstawienniczą sprzed lat, gdy moja koleżanka modliła się nade mną, wypowiadając tylko: „Abba, Tatuś”. Dzisiaj wiem, że jest to najbardziej terapeutyczne słowo świata, ale wtedy, gdy do moich uszu dobiegało to powtarzane w nieskończoność określenie, byłem cały spięty.
„Tatuś, tatuś, tatuś”… Gdy powtórzyłem ten manewr we wspólnocie, po spotkaniu podeszło do mnie kilku mężczyzn i powiedziało, że bardzo trudno było im wejść w tę narrację.
Jezus tymczasem przyszedł po to, by objawić serce Ojca. Wziąłem sobie kiedyś Ewangelię z dnia i zacząłem wypisywać: „Ojca, Ojca, Ojca, Ojca, Ojca, w Ojcu, Ojciec, Ojciec, w Ojcu, Ojciec, do Ojca, Ojciec”. Po tej wyliczance napisałem na Facebooku: „Nie sądzicie, że Jezus chce nam coś przekazać?”. Wyliczyłem, że jedynie w trzech rozdziałach Ewangelii Janowej (J 14-16) słowo „ojciec” pada aż 44 razy!
Reklama
Według mnie to ratunek dla pokolenia sierot – Jezus swoim życiem na ziemi objawiał serce Ojca nawet wówczas, gdy bezradny krzyczał: „Czemuś mnie opuścił?” (por. Mk 15,34). Tak, nawet wtedy! Przed laty spotkałem chłopaka, którego życie odmieniły właśnie te słowa Jezusa z krzyża. Pamiętam jego twarz, błysk oczu, gdy mi o tym opowiadał. Jego historia nie zaczęła się jednak sielankowo. „Gdy byłem mały – mówił – zostawił nas ojciec. Znalazł sobie nową kobietę, wymienił moją mamę na «lepszy model». Świat mi się zawalił. Znienawidziłem go i w ogóle całą instytucję ojcostwa. To ogromne rozdarcie doprowadziło mnie do potężnego buntu. Mama uparła się, bym przystąpił do sakramentu bierzmowania, a nasz katecheta powiedział: «Jest Wielki Post, pójdziemy na drogę krzyżową».
Reklama
Wszedłem do kościoła w chwili, gdy ksiądz czytał słowa, które Jezus wykrzyczał na krzyżu: «Boże mój, Boże, czemuś Mnie opuścił?». Sparaliżowało mnie. Wiem, jak absurdalnie to zabrzmi, ale miałem wrażenie, że Jezus wykrzyczał te słowa ze względu na mnie. Że ujrzał mnie w przedsionku kościoła i zawołał: «Tato, dlaczego mnie zostawiłeś?». Nigdy nikt nie był mi tak bliski, jak ten wiszący na krzyżu Skazaniec. Odnalazłem się w tym krzyku. To jedno zdanie sprawiło, że wróciłem do Kościoła, a po latach formacji i terapii odkryłem, że nie jestem sierotą”.
Ta historia jest też znakomitym przykładem na to, że choć zazwyczaj mamy gotowe scenariusze dotyczące tego, w jaki sposób ktoś powinien się nawrócić, tak naprawdę nie wiemy, kiedy przyjdzie ta chwila. Nie wiemy, które zasiane przez nas słowo kogoś dotknie i kiedy to nastąpi. Opisywana wyżej sytuacja wyglądała przecież na przegraną na starcie: zbuntowany chłopak na siłę zaciągnięty do bierzmowania i „wzięty za fraki” na drogę krzyżową. A jednak…. Inny przykład? Kilka lat temu na warszawskiej konferencji „Serce Dawida” spacerowałem sobie z Bogdanem „Kryzysem” Krzakiem.
Reklama
Pseudonim sporo mówi o jego życiu i problemach, z jakimi się zmagał. „Często jeżdżę po różnych wspólnotach, poprawczakach, domach dziecka – opowiadał mi (dziś pracuje jako terapeuta uzależnień) – ale nie biorę więzień”. „Dlaczego?” – zapytałem. „Bo przed laty zaprosili mnie do więzienia w Nowym Wiśniczu. Powiedziałem świadectwo i w ogóle nie było żadnej reakcji. Miałem wrażenie, że oni wszyscy wyrwali się z celi tylko po to, by mieć wolne. Odtąd nie mówiłem już świadectwa w żadnym więzieniu”. I w tym momencie podszedł do nas dobrze zbudowany, „wydziarany” facet. „Ty jesteś «Kryzys»?” – zapytał. „Tak!” – wybąkał zdumiony Bogdan. „Cześć! Grzegorz Czerwicki… Wiesz, pamiętam, jak byłeś przed kilku laty u nas w Nowym Wiśniczu. Chłopie, całą noc przepłakałem po twoim świadectwie. Tak bardzo mnie poruszyło. Nie mogłem tego okazać przy kumplach, bo wszyscy mieliśmy kamienne twarze”. Poker face… Nie wiemy, które wypowiedziane przez nas słowo kogoś dotknie. Sama historia „Kryzysa” jest dla mnie lekcją, by nikogo nie oceniać. Kto sądzi – błądzi. Wyobraź sobie taką sytuację. Na jednej z ulic Bielska-Białej młody, „napakowany”, ogolony na łyso chłopak z szalikiem miejscowego BKS-u zaczyna bić przechodnia. Pozornie jasna sytuacja: agresor i ofiara.
Reklama
A to właśnie opowieść o Bogdanie, który nieprzypadkowo nosił pseudonim „Kryzys”. Jest jednym z najpiękniejszych ludzi, jakich w życiu spotkałem. Ma za sobą długą drogę przebaczenia i uzdrowienia. „Zanim poznałem Pana Boga – opowiadał mi kiedyś – miałem taką misję, że gdy widziałem na ulicy pijanego mężczyznę, to go zaczepiałem. Kalkulowałem: skoro idzie pijany, to prawdopodobnie, gdy wróci do domu, jego dzieci i żona będą mieli przerąbane. Wolałem więc dać mu «profilaktycznie» w pysk.
Myślałem: jeśli ja mu wpieprzę, to albo się zmęczy, albo – nawet jeśli jest silniejszy ode mnie – ja zacznę uciekać, on trochę mnie pogoni i może nie będzie miał ochoty bić w domu swoich najbliższych”. Ciekawa misja ratowania dzieci.
Wspominałem już o tym, że często jako wymówkę słyszę słowa: „Nie nadaję się do głoszenia Ewangelii, bo nie miałem dobrej relacji z ojcem”. Hm, a w jakiej sytuacji był biblijny Dawid?
Gdy prorok Samuel przyszedł do Betlejem, naprzeciw niego wyszła starszyzna miasta. To nie było spotkanie w zaciszu domu Jessego, ale znaczące wydarzenie. Sprawujący władzę w Betlejem zapytali: „Dlaczego do nas przychodzisz? Jakie są twoje zamiary?”. Czemu byli tak spłoszeni? Bo Biblia mówi, że dotąd „żadne słowo Samuela nie upadło na ziemię” (por. 1 Sm 3,19). Ten prorok do tej pory nigdy się nie pomylił, miał stuprocentową precyzję „słowa poznania” i proroctwa, dlatego właśnie lokalne władze były przestraszone – gdyby Samuel zapowiedział, że Betlejem zostanie zniszczone, to Betlejem zostałoby zniszczone.
„Naprzeciw niego wyszła przelękniona starszyzna miasta. Jeden z nich zapytał: «Czy twe przybycie oznacza pokój?»” (1 Sm 16,4). Samuel „odpowiedział: «Pokój. Przybyłem złożyć ofiarę Panu»” (1 Sm 16,5).
Reklama
Jak więc widać, nie była to kameralna sytuacja. Całe Betlejem było świadkiem wydarzeń w domu Jessego. A ten – wbrew temu, co bardzo często słyszymy – nie przedstawił prorokowi swego syna Dawida na samym końcu. On w ogóle go nie przyprowadził! „Ilu masz synów?”. Siedmiu. Jesse zaczął prezentować prorokowi jednego syna po drugim. Wszyscy piękni, rośli jak dęby. Siedmiu wspaniałych, jak w westernie. Siódemka to dla Izraelitów liczba pełni. I prorok, który dotąd się nie mylił, widząc kolejnych synów Jessego, za każdym razem wypala: „Z pewnością przed Panem stoi jego pomazaniec” (1 Sm 16,6).
Pudło, pudło, pudło… O co chodzi? „Nie masz już żadnego innego syna?” – pyta. „Jest jeszcze jeden, ale on pasie owce” – bąka Jesse, czerwieniąc się (por. 1 Sm 16,11). I wówczas nadbiega Dawid. Najmłodszy syn, „wzięty wprost od owczych zagród” (por. Ps 78,70), którego wstydził się rodzony ojciec, zostaje namaszczony na największego króla w historii Izraela.
Artykuł zawiera fragment z książki Marcina Jakimowicza "Jesteś wybrany", wyd. RTCK. Sprawdź więcej: Zobacz
RTCK