Reklama

Polska szkoła - poprawny politycznie ciemnogród

Niedziela Ogólnopolska 27/2011, str. 20-21

Dominik Różański/Niedziela

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wiesława Lewandowska: - Projekty reformowania systemu edukacji podejmowane przez rząd PO spotykają się z coraz szerszą, choć niezbyt nagłaśnianą przez media, krytyką. Pan Profesor jest autorem bodaj najbardziej surowych ocen. Mówi Pan, że proponowane reformy prowadzą do „systemowej infantylizacji świadomości społecznej”. Co to znaczy?

Prof. Andrzej Waśko: - To znaczy, że bez wątpienia obecny stan naszej oświaty i edukacji podporządkowany jest wyjątkowo spolegliwie kanonom tzw. kontrkultury, która narzuciła kult młodości, panujący w świecie już od lat 60. poprzedniego stulecia, a w Polsce ujawniający się i nasilający wraz z odzyskaniem wolności. Czytałem niedawno pracę habilitacyjną na temat nowej matury z języka polskiego, w której dojrzałość jest traktowana jako kategoria ideologiczna powiązana z poprzednim systemem politycznym! Sugeruje wprost, że wyzwolenie z poprzedniego opresyjnego systemu ma polegać na wyzwoleniu z dojrzałości.

- Dlatego tak gorliwie i bezrefleksyjnie zaczęliśmy nadrabiać to rzekome zapóźnienie… Pan Profesor ostrzega, że owo „zdziecinnienie należy do najważniejszych metod sterowania społecznego”. Czy rzeczywiście mamy w polskiej edukacji do czynienia z jakąś celową strategią?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Trudno to inaczej zrozumieć. Gdy do pokomunistycznej Polski wkroczyły mechanizmy rynkowe handlu i reklamy, rozpropagowano szeroko formę życia ułatwionego, konsumpcyjnego. Chodziło o stworzenie społeczeństwa całkowicie zdezintegrowanego wewnętrznie, nastawionego na łatwą, pozbawioną wartości samoekspresję - bez wszelkich zobowiązań, poczucia tożsamości i lojalności, bez odniesienia się do tego, co jest poza sferą rozrywki, doraźnego sukcesu i popularności. Wartością stała się konsumpcja i to, co głaszcze ego rozpieszczonego dziecka, które dorasta, ale nie dojrzewa…

- To brzmi naprawdę groźnie. System edukacyjny ma być tak zreformowany, przystosowany, aby „produkował” konsumentów dóbr materialnych?

- Tak, wskazuje na to już sam sposób zarządzania szkołą. Nauczyciel przestaje być mistrzem w swoim zawodzie, traci autorytet, zaczyna być pracownikiem technicznym, bezustannie szkolonym, trenowanym przez rozmaitych ekspertów, posiadaczy jedynie słusznego kamienia filozoficznego w dziedzinie oświaty, poddawany jest rozmaitego typu kontrolom; oczekuje się od niego, że będzie pracował według instrukcji, wypełniał punkty, pisał biurokratyczne sprawozdania.

- Kiedy rozpoczął się ten proces przekształcania polskiej szkoły w zakład rozrywkowo-produkcyjny?

- W latach 90. ubiegłego wieku, kiedy to niewinnie i na pierwszy rzut oka rozsądnie zaczęło się od pytań: Dlaczego podręczniki są takie szare? Dlaczego szkoła jest taka smutna? Postanowiono, że wszystko ma być wesołe, uśmiechnięte, że w szkole podstawowej mają królować zaprzyjaźnione z dziećmi postaci z kreskówek… Nauczyciel też musi udawać postać z kreskówki. Szkoła za wszelką cenę musi być radosna - przekonywały pedagogiczne autorytety… Władze kuratoryjne wręcz promowały takie imprezy, jak dni wagarowicza, żeby dzieci się przebierały i beztrosko wychodziły na miasto.

- Zapanował szkolny obowiązek radości?

- Można tak powiedzieć. To była taka sztuczna, odgórna radość, która, gdy się jej przyjrzeć bliżej, była czasami bardzo smutna, bo powierzchowna… Niestety, ta pierwsza dziecinna radość kolorowej szkoły wymuszała dalsze kroki - aby jej nie zaburzać, wymagania wobec uczniów musiały być obniżane, zaczęło się równanie w dół.

- Postępował też proces oduczania samodzielnego myślenia, choć panowało przekonanie, że zrobiła to już szkoła peerelowska...

- Wydaje mi się, że po prostu doszło tylko do „polakierowania i pokolorowania” szkoły socjalistycznej, a ta jej odnowa wcale nie przełożyła się na uczenie samodzielności myślenia. Z czasem okazało się, że jest wręcz przeciwnie. Wystarczy posłuchać swobodnych wypowiedzi studentów z pierwszych lat kulturoznawstwa lub polonistyki; wszystkie są do siebie bliźniaczo podobne. Efektem reformowania edukacji jest więc to, że absolwenci szkół średnich w Polsce myślą tak samo - jak skserowani - i uważają, że właśnie tak powinno być. Są zaskoczeni, gdy się od nich wymaga jakiejkolwiek samodzielności myślenia, oczekują, żeby nimi pokierować…

- Uważa się, że to wprowadzenie testów egzaminacyjnych zabiło wyobraźnię i myślenie…

- Nie można twierdzić, że wszystkie testy są złe, ale już sama forma formularza maturalnego zostawia uczniowi do wypełnienia tylko drobne pola, i to w ramach zamkniętych możliwości; uczy dostosowania do narzuconego schematu, do określonej formuły. Potem taki człowiek na każdym kroku chce, aby go prowadzić, podać rękę, dać instrukcję, jak ma myśleć.

- Skąd ta moda na testy?

- To nie jest nasz rodzimy wymysł. Całą podstawę programową, czyli dokument określający program nauczania, dostosowano do obecnie obowiązującego systemu egzaminów, które są prowadzone metodą testową zgodną z międzynarodowymi standardami.

- Dostosowujemy się do świata, czy to źle?

- Źle, jeśli w ten sposób sami się ograniczamy. Na poziomie międzynarodowym możemy testować jedynie umiejętność rozumienia tekstu, ale już nie umiejętności pisarskie młodzieży, erudycję historyczną i literacką, zwłaszcza tę związaną - co trzeba podkreślić - z budowaniem w młodym człowieku tożsamości narodowej przez zaznajamianie go z kulturą, tradycją i dziedzictwem narodowym. To wszystko nie podlega umiędzynarodowionej ocenie, w związku z tym przestajemy tego uczyć. Szkoła przestaje przekazywać tożsamość kulturową i narodową!

- Chodzi przecież o to, byśmy byli bardziej europejscy i światowi niż polscy. Mniej zaściankowi…

- No właśnie, to się nam wciąż wmawia! Wszystko, co nie jest na rękę reformatorom, stygmatyzuje się, mówiąc, że coś jest anachroniczne albo zaściankowe… To odnosi skutek, gdyż większość ludzi, usłyszawszy, że coś jest anachroniczne, wystrzega się głoszenia takich poglądów, nawet jeśli są zdroworozsądkowe i zgodne z ich przekonaniami.

- Czy, Pana zdaniem, polscy reformatorzy edukacji zbyt skwapliwie ulegają światowym tendencjom? Czy może po prostu nie chcą zamykać świata przed młodymi Polakami?

- Tak to tłumaczą, choć prawdziwych przyczyn należałoby szukać znacznie głębiej - w dominacji tzw. multikulturalizmu, co oznacza, że nie możemy dziś mówić młodemu Polakowi, iż jest dziedzicem polskiej kultury, ponieważ on musi być koniecznie otwarty na inność… Bohaterem programu nauczania staje się „inny” i w związku z tym otrzymujemy w efekcie kosmopolityczny, sfragmentaryzowany, niezhierarchizowany wewnętrznie zespół edukacyjnych wzorów, które tworzą kakofonię intelektualną, co wyklucza myślenie w kategoriach narodu, państwa, narzuca myślenie w kategoriach globalnych albo wielokulturowych.

- Stąd tendencja do ograniczania programu języka polskiego i historii Polski?

- Tak. Najbardziej poszkodowany jest obecnie język polski. Historycy potrafią się jeszcze bronić względnie dobrze, natomiast poloniści sami przyłożyli rękę do destrukcji własnej dyscypliny. Oczywiście, kierując się dobrymi intencjami i w przeświadczeniu, że ożywiają swoją ofertę dydaktyczną.

- W jaki sposób?

- Podstawowy błąd popełniono w latach 90. XX wieku, rezygnując z założenia, że o tym, co znajduje się na liście lektur, decydują wartości artystyczne, kulturowe i wychowawcze tekstów. Następnie usunięto z programu nauczania języka polskiego historię literatury, a w 2000 r. - także historię literatury polskiej. Uznano, że zadaniem szkoły nie jest wychowanie młodzieży na ludzi znających swoje miejsce w świecie, kochających swój kraj, rozumiejących swoje obowiązki wobec państwa i wobec innych obywateli.

- A czy rzeczywiście ta szczegółowa wiedza np. z historii polskiej literatury jest przydatna średnio wykształconemu Polakowi w dzisiejszym, pękającym od nadmiaru informacji, świecie?

Reklama

- W latach 90. zakwestionowano tę potrzebę i uznano, że prosta umiejętność rozumienia tekstu jest czymś ważniejszym niż znajomość faktów, biografii, dat, czyli tego całego bagażu erudycyjnego, który niesie ze sobą historia literatury. Temu uzasadnieniu trudno było odmówić racji. Jednak nikt nie wyobrażał sobie wtedy, że to zdejmowanie balastu zbyt szerokiej wiedzy doprowadzi do tego, co nastąpiło w 2000 r., kiedy to bezwzględnie podporządkowano nauczanie języka polskiego wyłącznie komunikacyjnemu, strukturalistycznemu modelowi: nadawca - komunikat - odbiorca. Wtedy to całkowicie zwyciężyła postmodernistyczna tendencja, aby w ogóle nie uczyć literatury, zwłaszcza narodowej, a nauczać jedynie rozumienia tekstów kultury. A tekstem kultury jest, oczywiście, nie tylko poemat Mickiewicza czy pieśni Kochanowskiego, ale także komiks, reklama, powieść sensacyjna…

- W ten sposób szkoła ma ułatwiać poruszanie się we współczesnym świecie…

- Tak to uzasadniano. Dlatego też do programu języka polskiego szerokim frontem wprowadzono publicystykę. Na egzaminach maturalnych i w podręcznikach często cytuje się artykuły z „Gazety Wyborczej” albo publicystykę radiową czy telewizyjną… Można z łatwością zauważyć, że 100 proc. tych cytatów pochodzi z politycznie poprawnych mediów. Pozornie ma to służyć temu, żeby młodzież nauczyła się rozumieć komunikaty medialne.

- I tak ich nie rozumie!

- To prawda, a jedynym efektem takiego zaśmiecania programu szkolnego wyselekcjonowanymi tekstami dziennikarskimi jest to, że młodzież przyzwyczaja się, iż istnieje kanon poprawnego myślenia, reprezentowany przez tytuły cytowane w podręcznikach.

- Można powiedzieć, że współczesna polska szkoła uczy politycznej poprawności?

- Zdecydowanie, wymusza wręcz tę polityczną poprawność! I wydaje się, że jest to istotny cel wielu działań należących do tego pakietu reform, z którymi właśnie mamy do czynienia.

- Zreformowana polska szkoła ma walczyć z ciemnogrodem, a jednocześnie tworzy poprawny politycznie ciemnogród?

- Tak, to bardzo dobre określenie, polska szkoła tworzy „politycznie poprawny ciemnogród”, bo jeżeli nie uczy historii, nie uczy geografii, nie uczy znajomości kanonu kultury, to efektem takiej edukacji może być tylko człowiek powierzchownie nowoczesny, a w gruncie rzeczy ograniczony, pozbawiony wyobraźni, niesamodzielny, wierzący bezkrytycznie w to, co słyszy w mediach, a w konsekwencji naprawdę bezbronny wobec wyzwań życia.

- Szkoła ogólnokształcąca, pilnie dostosowana do światowych wzorów nie dostarcza elementarnej wiedzy o świecie i życiu?!

- Tak, obserwujemy coraz większą zapaść w dziedzinie wiedzy młodzieży o świecie, nawet tej najbardziej podstawowej. Kilka lat temu zorientowałem się, że studentka drugiego roku polonistyki nie wie, co znaczy zwyczajowy tytuł „Dziady drezdeńskie” - nie wie, że przymiotnik pochodzi od miasta Drezno, nie wie nawet, gdzie leży Drezno… Od tego czasu co roku zadaję studentom to właśnie pytanie. Odpowiedzi są następujące: Drezno leży na Litwie, na Ukrainie, w Austrii… Młodzież naprawdę niewiele wie, nie potrafi odróżniać polskich dynastii, nie zna geografii… Za to lubi mówić o tym, co czuje, albo co się jej wydaje, i czeka na akceptację. Oczywiście, są i krzepiące, ambitne wyjątki.

- Mamy zatem pierwsze efekty przekształcania szkolnictwa w bardziej radosne, ale ten proces „doskonalenia” systemu edukacji jeszcze się przecież nie skończył… Co dalej?

- Najgroźniejsze dziś wydaje się to, że reforma edukacji, zwłaszcza od momentu, gdy stery objęła minister Hall, zmierza najwyraźniej ku komercjalizacji. Szkołę zaczęto traktować nie jako instytucję kulturalną, nie jako instytucję państwową czy miejsce szczególnie wyróżnione i jedyne w swoim rodzaju, lecz jako zakład usługowy, w którym klienci, czyli uczniowie i rodzice, zgłaszają się do obsługi, którą stanowią nauczyciele i urzędnicy oświatowi. Przyjmuje się założenie, że jedynym modelem poprawnie działającej organizacji jest spółka prawa handlowego, a więc celem proponowanych przez panią minister zmian jest przekształcenie szkół w spółki prawa handlowego, prowadzone przez jakieś podmioty fizyczne albo prawne…

- … już nawet nie samorządy?

- Samorządy w tym projekcie są ogniwem pośredniczącym. Administracja centralna przerzuca na nie ogromną ilość obowiązków organizacyjnych i finansowych z całkowitą świadomością, że sobie nie poradzą, bo mają za mało pieniędzy... Poza tym samorządy na poziomie gminy, a nawet powiatu, nie mają wyspecjalizowanych kadr. Moim zdaniem, z całkowitą premedytacją stawia się dziś samorządy w przymusowej sytuacji, żeby musiały się desperacko zwracać do podmiotów zewnętrznych, np. do stowarzyszeń rodziców, fundacji i innych organizacji, które zgodzą się prowadzić szkoły, ale oczywiście, już bez Karty Nauczyciela, opierając się na zewnętrznych funduszach…

- I bez państwowej kontroli? Planuje się likwidację kuratoriów.

- Nadzór zostaje przerzucony na samorządy, a „wspomaga” się je w ten sposób, że zamiast kuratoriów mają powstać spółki oferujące samorządom prowadzenie nadzoru pedagogicznego, czyli ocenę pracy szkół.

- Kto na tym zarobi?

- Na to pytanie łatwo odpowiedzieć. Zarobią ci, którzy już dość dobrze zarobili na reformie oświaty… Przede wszystkim ci, którym uda się przechwycić europejskie fundusze strukturalne i którzy otrzymają zlecenia np. na budowę placów zabaw przy szkołach, na to ciągłe „kolorowanie i lakierowanie”… Gorszące jest to, że w sytuacji, kiedy 30 proc. szkół nie spełnia warunków sanepidu, budujemy place zabaw, koniecznie o pomarańczowym kolorze podłoża… Z całą pewnością tych ludzi sukcesu w oświacie jest i będzie sporo.

- Nie są nimi z pewnością ani nauczyciele, ani uczniowie...

- Nauczyciele biednieją i coraz bardziej obawiają się, że stracą pracę, rodziców nie stać na podręczniki, które ciągle się zmieniają i są coraz droższe… Nawet uczniowie nie są zadowoleni.

* * *

Prof. Andrzej Waśko - polski literaturoznawca i wykładowca, badacz romantyzmu, były wiceminister edukacji narodowej. Obecnie jest pracownikiem Katedry historii Literatury Oświecenia i Romantyzmu Wydziału Polonistyki UJ oraz Instytutu Kulturoznawstwa Wydziału Filozoficznego Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum” w Krakowie.
Szkołę zaczęto traktować nie jako instytucję kulturalną, nie jako instytucję państwową czy miejsce szczególnie wyróżnione i jedyne w swoim rodzaju, lecz jako zakład usługowy

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Włochy: Premier Meloni przyjęła kardynała Stanisława Dziwisza

2024-04-29 14:22

[ TEMATY ]

kard. Stanisław Dziwisz

Giorgia Meloni

W. Mróz/diecezja.pl

Kard. Stanisław Dziwisz w swoim rzymskim kościele tutularnym - Bazylice Santa Maria del Popolo

Kard. Stanisław Dziwisz w swoim rzymskim kościele tutularnym - Bazylice Santa Maria del Popolo

Premier Włoch Giorgia Meloni przyjęła w swojej kancelarii, Palazzo Chigi, kardynała Stanisława Dziwisza - poinformował rząd w poniedziałkowym komunikacie. Spotkanie odbyło się w związku z obchodzoną w sobotę 10. rocznicą kanonizacji Jana Pawła II.

Rząd w Rzymie podkreślił, że w czasie spotkania szefowa rządu i emerytowany metropolita krakowski wspominali polskiego papieża 10 lat po jego kanonizacji.

CZYTAJ DALEJ

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

[ TEMATY ]

św. Katarzyna Sieneńska

Giovanni Battista Tiepolo

Św. Katarzyna ze Sieny

Św. Katarzyna ze Sieny

W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne.
Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej.
Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia.
Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie.
Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy.
Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską.
Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej".
Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała!
Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła.
Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża.
Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.

CZYTAJ DALEJ

Rosjanie uwięzili ukraińskich redemptorystów [Wywiad]

2024-04-30 09:22

materiał własny

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy z ks. Witalijem Porowczukiem, który opowiada o ciężkiej sytuacji ukraińskich jeńców w Rosji, trosce o to, aby wymieniać wszystkich jeńców ukraińskich na rosyjskich i rosyjskich na ukraińskich, o więzionych księżach, w tym dwóch ukraińskich redemptorystach oraz o tym, w jakich warunkach, przypominające sowieckie gułagi, przebywają ukraińscy jeńcy.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję