W grupie upominających się o naszą wolność był przed laty Stanisław Malara, mieszkaniec Nowej Huty. Dziś emeryt i radny dzielnicy Bieńczyce. W latach 80. zaangażowany w tworzenie struktur „Solidarności” w Hucie im. Lenina. W III RP współorganizator wielu projektów upamiętniających historię Nowej Huty, w tym m.in. obchodów 50-lecia obrony Krzyża, 30-lecia wybuchu stanu wojennego, czy powstania pomnika Krzyża. We wrześniu br. były pracownik Wydziału Walcowni Blach Karoseryjnych został laureatem nagrody IPN Świadek Historii. To kolejne wyróżnienie i docenienie jego działalności.
Po delegalizacji
Na spotkanie ze Stanisławem Malarą miałam przygotowany zestaw szczegółowych pytań. Obawiałam się, że zasłużony mieszkaniec Nowej Huty, którego postrzegałam jako zamkniętego w sobie człowieka, nie będzie skłonny do zwierzeń. To wrażenie okazało się mylne. Już po pierwszym pytaniu, gdy wyjaśniłam, że chciałabym poznać historię związaną z przygotowaniami do strajku planowanego dokładnie 30 lat temu, na 11 listopada 1982 r., mój rozmówca przejął inicjatywę. Mnie pozostało notowanie…
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Po delegalizacji „Solidarności” trzeba było w jakiś sposób pokazać, że nadal jesteśmy na terenie kombinatu, że trwamy, że się nie boimy - rozpoczyna swe wspomnienia Stanisław Malara. - Pierwszym sprawdzianem było zorganizowanie w Wielki Piątek 1982 r. wspólnej modlitwy na terenie huty. W tym czasie, gdy w krakowskich kościołach trwały wielkopiątkowe nabożeństwa, my zatrzymaliśmy maszyny w kombinacie. Do hali, w której znajdował się krzyż, przyszli pracujący na 2 zmianie. Wspólnie się pomodliliśmy, zapaliliśmy świece. Spotkanie nie trwało długo, chcieliśmy zasygnalizować, że „Solidarność” w Nowej Hucie istnieje. Co ciekawe, pod ten krzyż na hali przyszły również osoby niewierzące.
Potem, w 13. dzień każdego miesiąca, organizowaliśmy marsze. Od bramy kombinatu szliśmy do Arki Pana. To była kolejna forma podkreślenia, że Nowa Huta jest nieugięta, że z dumą i godnością wspólnie idziemy, manifestując niezależność i siłę.
Przed strajkiem
Tymczasem zbliżał się 11 listopada. Nie było mowy o jakiejkolwiek formie świętowania. Pojawił się pomysł, żeby zorganizować na terenie kombinatu strajk i w taki sposób zaakcentować naszą obecność. W ramach przygotowań odbył się nocny objazd kombinatu. W wyprawie uczestniczyli: ks. Władysław Palmowski, Maciek Mach i Wojtek Daniel. Spenetrowali kombinat pod kątem przygotowań do strajku. Zaplanowaliśmy, że 10 listopada, o 6 rano robotnicy w kombinacie staną z robotą. Byłem odpowiedzialny za zatrzymanie pracy na Walcowni Blach Karoseryjnych. Miałem od początku najmocniejszą zmianę, w której 90 proc. należało do związku. Byłem ich przewodniczącym, również w tajnych strukturach. O tych ludziach się mówiło, że są nieobliczalni. Nie czuli strachu przed stawianiem władzy oporu. W trakcie omawiania planu strategicznego dowiedziałem się, że na moim oddziale trzeba zacząć wcześniej, bo zmiana ranna była słabo zorganizowana i należało ją postawić przed faktem dokonanym. Pracowaliśmy wtedy na noc i mieliśmy zacząć strajk o 5 rano. Los jednak zdecydował inaczej…
Na Mogilskiej
Reklama
Mój rozmówca zatrzymuje się na chwilę, jakby jeszcze raz przeżywał tamten czas, po czym kontynuuje: - Wieczorem, 9 listopada jadłem kolację. Żona poszła do sąsiadki po klucz od strychu, żeby powiesić pranie. Gdy ktoś zapukał, byłem przekonany, że to żona wraca i sobie żartuje. Tymczasem, gdy otworzyłem, wkroczyli trzej panowie. Powiedzieli, że mają nakaz zabrania mnie na Mogilską w celu porozmawiania. Pomyślałem, że poszedł cynk o przygotowanym na kombinacie strajku, że ktoś doniósł…
Na Mogilską dojechaliśmy ok. 21. Najgorzej wspominam samotne oczekiwanie. Pomyślałem, że to celowo, żeby mnie zmęczyć, złamać, że w nocy nastąpią przesłuchania. W końcu ok. 1.30 zabrali mnie, kazali się rozebrać, zostawić pasek, sznurówki i zaprowadzili do pustej celi. Później przyprowadzono dwóch kolejnych zatrzymanych. Obydwaj cały czas palili papierosy i dopytywali, co i jak, i dlaczego. Nie rozmawiałem z nimi. Po 48 godzinach mnie wypuszczono. Do domu wracałem pieszo. Po drodze spotkałem księdza, powiedział, że w Nowej Hucie była zadyma. Gdy dotarłem do mieszkania, rozebrałem się z przesiąkniętego papierosowym dymem ubrania, wykąpałem i poszedłem spać. Strajk się nie odbył.
W rodzinie
Starałem się, żeby żona jak najmniej wiedziała o tej działalności. Myślę, że szczególnie przeżyła 13 grudnia 1981 r. Byłem w komitecie strajkowym, nie mogłem przyjść do domu. Żona widziała, jak jechali pacyfikować kombinat… Córka chodziła wtedy do VI klasy, ale wyczuwała, że dzieje się coś złego.
Pyta pani, czy dziś można by zorganizować na taką skalę opór przeciwko władzy? No cóż, myślę, że to już niemożliwe. Przez te 30 lat została zatracona więź. W tamtym okresie istniała solidarność międzyludzka. Ludzie wierzyli osobie, która im przewodziła. To było wzajemne zaufanie. Dziś jedności jako takiej nie ma. „Solidarność” jest, ale solidarności międzyludzkiej brakuje.