Blisko Jana Pawła II
Po tamtej stronie okna
Z arcybiskupem metropolitą krakowskim Stanisławem Dziwiszem rozmawia Milena Kindziuk
MILENA KINDZIUK: - "Pozwólcie mi iść do Domu Ojca" - to były ostatnie słowa Ojca Świętego. Jak Ksiądz Arcybiskup przyjął je wtedy, 2 kwietnia 2005 r.?
ABP STANISŁAW DZIWISZ: - Z nadzieją. Ludzie myślą, że te ostatnie godziny spędzone przy gasnącym Ojcu Świętym były dramatyczne, pełne grozy. Tak nie było. Bo Ojciec Święty stwarzał atmosferę wielkiego spokoju. On naprawdę wierzył, że idzie do Pana. Był tego w pełni świadom. W tych ostatnich chwilach, gdy byliśmy przy nim, widzieliśmy, że śmierć była dla niego przejściem do innego życia.
- Stąd ta nadzieja?
- Płynęła ona również z całego życia Ojca Świętego. On wierzył do końca. Całe życie, dzień po dniu, był przeświadczony, że jego celem ostatecznym jest Bóg. Dlatego to ostateczne przejście było dla niego po prostu przejściem do kogoś bliskiego, kochanego, do kogoś, komu całe życie służył i za kim tęsknił. Dlatego w tych ostatnich godzinach panował spokój. Nie wyczuwało się żadnego lęku. Jedynie wielką ufność, zawierzenie. Tak to widzieliśmy, będąc po tamtej stronie papieskiego okna. Ojciec Święty ostatniego dnia poprosił jeszcze, by czytano mu Ewangelię. Ktoś z nas wtedy to uczynił. A potem, około ósmej, odprawiliśmy Mszę św. ku czci Bożego Miłosierdzia, nadchodziła bowiem Niedziela Miłosierdzia. I podaliśmy Ojcu Świętemu wiatyk, kilka kropli Krwi. Ewangelia była tego dnia wyjątkowo piękna: "Pan przyszedł do wieczernika". Trwaliśmy przy Ojcu Świętym aż do 21.37, kiedy przestało bić Jego serce. Wtedy zaśpiewaliśmy Te Deum.
- Pieśń dziękczynną, a nie żałobną...
- Tak. Z jednej strony Ojciec Święty zaprosił świat do kontemplacji śmierci, ale ostatnie dni i godziny były triumfem życia.
- Papież zatem wciąż jakby powtarzał za Horacym: "Przecież niecały umieram. To, co we mnie niezniszczalne, trwa...".
- Zdanie to, przypomniane w Tryptyku rzymskim, wskazuje, że śmierć pozostaje elementem ludzkiego życia, ale nie jest ona ostatnim słowem. Stąd ciągła aktualność tej sentencji. Ojciec Święty tak jasno pokazał, że nikt nie żyje dla siebie i nie umiera dla siebie.
- A jakie ostatnie słowa Ojciec Święty wypowiedział do Księdza Arcybiskupa? Jaki gest utkwił Księdzu najbardziej w pamięci?
- Trudno mi o tym mówić, porozdzielać wszystko w pamięci. My tam po prostu byliśmy. Słyszeliśmy wiele słów, widzieliśmy wiele gestów. Nie da się tego uprościć i powiedzieć o czymś jednym, a coś innego pominąć. Wszystko było ważne. Wszystko wyjątkowe. Wszystko pierwszy raz. W dodatku nakładały się na siebie jakby dwie rzeczywistości. Z jednej strony ta "nasza", która działa się w Pałacu Apostolskim, z drugiej zaś - ta po drugiej stronie okna, na Placu św. Piotra, gdzie modlili się ludzie i śpiewała młodzież.
- Ojciec Święty o tym wiedział, słyszał to wszystko?
- Tak, bardzo dobrze było wszystko słychać. Podobnie zresztą jak w czasie ostatniego pobytu Ojca Świętego w szpitalu, kiedy żywo zareagował na śpiewającą pod oknami Polikliniki Gemellego młodzież. I wtedy wypowiedział znane słowa: "Szukałem Was, a teraz Wy przyszliście do mnie".
- A więc Papież nie wypowiedział tych słów w ostatnim dniu życia, jak powszechnie się mówi?
- Nie. Ale to właściwie niczego nie zmienia. Intencja tych słów pozostaje ta sama. Ojciec Święty bardzo kochał młodzież. A ona szła za nim. Dlaczego? Ponieważ szukała Boga za Jego pośrednictwem. Myślę, że młodzi ludzie odkrywali Boga przez kontakt z Ojcem Świętym. I Go odnajdywali.
- Jaki moment w całym Pontyfikacie jest dla Księdza Arcybiskupa najbardziej pamiętny?
- Myślę, że są trzy momenty, które spowodowały, że świat się zatrzymał ze względu na ten Pontyfikat. Pierwszy - wybór kard. Wojtyły na papieża, drugi - zamach na życie Ojca Świętego i trzeci - przejście do następnego życia.
A jeśli chodzi o mnie - cóż? Cały Pontyfikat - każdy dzień był tak naprawdę inny i niezwykły. Całe życie Ojca Świętego było wyjątkowe. Pamiętam Msze św., w czasie których modlił się za innych i w czasie których ludzie doznawali różnych łask i cudów. Urzekało mnie, że wiele małżeństw, które starały się o potomstwo, otrzymywało ten dar po papieskiej modlitwie lub błogosławieństwie. Ojciec Święty bardzo dużo modlił się za innych. Często kładłem Mu w kaplicy kartki z prośbami o modlitwę od ludzi z całego świata. Zawsze je brał i modlił się. A potem słyszeliśmy o pozytywnych skutkach Jego modlitwy. Miałem poczucie ogromnej siły modlitwy Ojca Świętego. Dlatego starałem się dopuszczać do Niego wszystkich, którzy prosili o modlitwę.
- Czy można powiedzieć, że Papież był mistykiem?
- Tak. Mówiono o tym już za życia Ojca Świętego. Byli ludzie, którzy podczas Mszy św. w jego prywatnej kaplicy - jak mówili - czuli wyraźną obecność Pana Boga. Myślę też, że Jego świętość polegała na wielkiej naturalności. Zarówno w odniesieniu do ludzi, jak i do Boga.
- Czy najtrudniejszą chwilą w życiu był dla Księdza Arcybiskupa pogrzeb Papieża?
- Najtrudniejszy był dla mnie moment, kiedy zasłaniałem welonem twarz Ojca Świętego, tuż przed zamknięciem trumny. Było to bardzo trudne...
- W homilii wygłoszonej podczas Mszy św. ingresowej wyrażał Ksiądz Arcybiskup ufność, że Papież weźmie Księdza za rękę i będzie prowadził, mówiąc - "sursum corda". Czy dotyk papieskiej dłoni daje się już odczuć?
- Tak, oczywiście. Jestem tu razem z Ojcem Świętym - poprzez tajemnicę świętych obcowania. Nie wyobrażam sobie, by Ojciec Święty odszedł i nie myślał o nas. To jest niemożliwe.
- Kim On właściwie był dla Księdza Arcybiskupa?
- Ojcem. Choć najpierw - profesorem, a potem biskupem. Ale przede wszystkim ojcem.
- Czy życie bez Ojca jest teraz inne?
- Zdecydowanie tak. Także dlatego, że zmieniła się moja rola.
- Czy czuje się Ksiądz Arcybiskup samotny?
-...
-... pozostała pustka?
- Staram się ją wypełniać łącznością duchową, modlitewną z Ojcem Świętym. Było mi ciężko powrócić do Krakowa z tego względu, że wyjechałem do Rzymu z Ojcem Świętym, a wróciłem sam. Ale mam świadomość, że On też wrócił ze mną. On wrócił do Krakowa ze mną. To mnie podbudowuje i daje siły.
- Podkreślał Ksiądz Arcybiskup wielokrotnie, że rolą Kościoła w Polsce jest teraz pielęgnacja dziedzictwa Ojca Świętego. Jak należy to czynić?
- Trzeba pamiętać, że to dziedzictwo jest niezmiernie bogate: to przecież spuścizna literacka, naukowa, teologiczna. To oficjalne nauczanie papieskie i cały dorobek sprzed okresu papiestwa. Istnieje ciągłość między tymi dwoma okresami. W momencie rozpoczęcia Pontyfikatu nie zaczął się przecież nowy okres myśli Ojca Świętego. To było jakieś dopełnienie tego, co było wcześniej, choć jednocześnie pojawiły się nowe wyzwania. Ojciec Święty musiał bowiem ustosunkować się do wszystkich ważnych spraw doktrynalnych i aktualnych w życiu Kościoła. Rozwinął wielkie tematy, które w czasie Pontyfikatu zaistniały: prawa człowieka, prawa narodów, obrona życia od poczęcia do ostatniego momentu. To ogromny dorobek, który pozostał. I który powinniśmy zgłębić. Moim obowiązkiem jest pomagać ludziom w przybliżaniu myśli i całego dorobku Ojca Świętego.
- Dlatego w Krakowie powstał ośrodek propagowania myśli Papieża?
- Tak. Chciałbym, aby to było centrum myśli papieskiej nie tylko dla Krakowa, ale dla całej Polski, a także dla wszystkich ludzi dobrej woli z całego świata. Chciałbym też, aby to było centrum twórcze, a więc miejsce na studium, na konferencje. Tak, by ludzie, którzy tu przyjdą, mogli znaleźć Ojca Świętego żywego, przez Jego myśl i działalność. W tej chwili współczesne pokolenie zna Ojca Świętego, ale ważne jest, by przekazać Jego dorobek następnym pokoleniom.
Mam nadzieję, że Niedziela też przyczyni się do budowania Centrum Jana Pawła II.
Moim pragnieniem jest, by wszyscy się w to zaangażowali, by poczuli, że to nasza wspólna sprawa. Na dziś i na przyszłość.
- Serdecznie dziękuję za rozmowę.
"Niedziela" 43/2005