Została wybrana
Z Kay Kelly o jej drodze życiowej i intencjach, z jakimi przybyła do Polski, rozmawia ks. inf. Ireneusz Skubiś.
14 marca 2006 r. odwiedziła redakcję "Niedzieli" Kay Kelly z Liverpoolu, równe 27 lat temu uzdrowiona z choroby nowotworowej za przyczyną Ojca Świętego Jana Pawła II.
Ks. inf. Ireneusz Skubiś: - Czy to Pani pierwsza wizyta w Polsce?
Kay Kelly: - Tak, jestem tu pierwszy raz.
- Należy Pani do osób, które uważa się za uzdrowione przez Jana Pawła II...
- Wszystkie te osoby uzdrowił Pan Bóg - przez Papieża.
- To bardzo ważne dopowiedzenie. Widać, że jest Pani osobą głęboko wierzącą...
- Oczywiście. Nie mogłabym żyć bez Boga. Moja wiara to moje życie od momentu, kiedy się urodziłam.
- Jest Pani wyznania katolickiego...
- Tak.
- Mieszka Pani w Liverpoolu. Czy jest tam wielu katolików?
- Tak. Jest ich wielu, ale niestety niewielu z nich jest praktykujących.
- Czytałem, że w okresie, gdy dowiedziała się Pani, że jest chora na raka, podjęła Pani dużą pracę charytatywną.
- Tak. Zebrałam ponad milion funtów dla szpitala, w którym byłam leczona. Później jeszcze więcej - z przeróżnych źródeł.
- Podczas Pani pierwszego spotkania na audiencji z Papieżem Ojciec Święty już o Pani słyszał, czy tak?
- Tak, kiedy nas sobie przedstawiono, powiedział: "O, Liverpool. Pani Kelly, znam Panią".
- Czy mogłaby Pani przypomnieć nam tę audiencję? Dzisiaj przypada dokładnie 27. rocznica Pani spotkania z Janem Pawłem II w Rzymie. Jak doszło do tego spotkania?
- Byłam w kościele i modliłam się po niedzielnej Mszy św. do Najświętszej Maryi Panny. Powiedziała mi, że wkrótce spotkam się z Papieżem. Później widziałam się z moim księdzem proboszczem i powiedziałam mu, że wkrótce spotkam się z Ojcem Świętym. Zapytał: kiedy? Odpowiedziałam, że nie wiem, że nie dostałam jeszcze zaproszenia. Musiał chyba pomyśleć, że oszalałam. Kiedy wróciłam do domu, zadzwonił telefon z katolickiej organizacji charytatywnej Rycerze Kolumba. Powiedziano mi, że w środę zobaczę się z Papieżem. Oznajmiłam, że już o tym wiem. Moi rozmówcy byli zdumieni, gdyż sami właśnie się o tym dowiedzieli. Powiedziałam, że Matka Boża przekazała mi tę informację dziś rano. Wydaje mi się, że zostałam wybrana dlatego, że jestem zwykłą kobietą. Matka Boża chciała, żeby cały świat się dowiedział, że Jej Papież był wyjątkowym człowiekiem także dla zwykłych ludzi, nie tylko dla sławnych, dla gwiazd, że był Ojcem ludu. A nie było nikogo bardziej zwyczajnego niż pewna żona z Liverpoolu.
- Z kim pojechała Pani wtedy do Rzymu?
- Pojechałam z moim synem, on też był chory na raka. Miał guz na szyi. Ale kiedy wrócił do domu, okazało się, że, tak jak u mnie, rak zniknął.
- Jaka była Pani reakcja po tym wydarzeniu, jak dziękowała Pani Bogu?
- Kiedy wróciłam, pojechałam do swojego lekarza na badania. Powiedziano mi, że w moim ciele nie ma już żadnych komórek rakowych. Wtedy we wszystkich gazetach zaczęły ukazywać się artykuły o cudzie. A kiedy ludzie pytali Papieża, czy to on mnie uleczył, odpowiedział: "Nie, to jej wiara ją uzdrowiła". Więc to jest kolejna niesamowita sprawa. Bóg działa przez człowieka, nie można ich rozdzielić. Od tamtego dnia staram się służyć Bogu jak tylko mogę, ponieważ tyle Mu zawdzięczam.
- A co na to lekarze?
- Lekarze uważali, że to oni tego dokonali, że to oni mnie wyleczyli. Nie wierzą w cuda.
- Ale to stało się nagle...
- Tak, ale oni nie wierzą w to, co się stało. Uwierzą, kiedy spotkają się z Bogiem osobiście.
- A jak zareagowało Pani środowisko - rodzina, znajomi?
- Wszyscy członkowie rodziny, przyjaciele byli bardzo szczęśliwi. Lecz niektórzy ludzie spośród tych, którzy wcześniej ofiarowali mi swoje pieniądze, domagali się ich z powrotem, ponieważ uważali, że oszukałam ich, mówiąc, że jestem chora na raka.
- Jak Pani żyła potem, czy ten cud wpłynął na Pani pracę charytatywną, dobroczynną?
- Nigdy nie przestałam działać w organizacjach charytatywnych. Cały czas jestem z ludźmi i daję świadectwo swojej wierze.
- Czy to świadectwo pomaga Pani w działalności na rzecz ludzi?
- Tak, lecz ludziom się wydaje, że ja też mogę czynić cuda, a to nieprawda.
- Ludzie chorzy w trudnej sytuacji często tracą nadzieję. Czy Pani umie w ludziach budzić nadzieję?
- Tak. To, co im mówię, wywodzi się z mojego własnego doświadczenia. Patrzę na swoją chorobę jako na przywilej i mówię im, że jeśli Chrystus mógł za nas cierpieć na krzyżu tak bardzo, to my też możemy choć trochę.
- Towarzyszy Pani życiu głęboka wiara w Boga.
- Nie mogłabym żyć bez Boga. Chodzę do kościoła codziennie, ponieważ potrzebuję siły, której udziela sakrament Eucharystii.
- A jak wygląda Pani współpraca z księżmi w Liverpoolu?
- Z księżmi współpracuje się dobrze, ale martwi mnie to, co dzieje się teraz z naszymi kościołami, które są masowo zamykane.
- Przybyła Pani, by prosić Kościół w Polsce, polskich księży, by zechcieli pomóc Wam w duszpasterstwie.
- Tak. W ciągu ostatnich 12 miesięcy 13 kościołów w Liverpoolu zostało zburzonych lub zamkniętych. Są kościoły, w których nie ma w ogóle niedzielnej Mszy św. To bardzo smutne. Dlatego przyjechałam do Polski prosić o pomoc, żeby utrzymać w Liverpoolu wiarę w Boga.
- Proszę zatem o skierowanie teraz bezpośrednio do polskich księży kilku słów w tej sprawie.
- Chciałabym zwrócić się do polskiego Duchowieństwa, zwłaszcza do Księży Biskupów, w których rękach są stosowne decyzje, żeby spojrzeli w swoje serca, żeby przypomnieli sobie człowieka, który zostawił po sobie takie dziedzictwo duchowe - Jana Pawła II. Spójrzcie na Tego, który tak adorował Najświętszy Sakrament, który ustanowił Rok Eucharystii. Czy musi być tak, że moje wnuki, że przyszłe pokolenia, nie będą znały tego sakramentu? Błagam Was, weźcie moją prośbę do swych serc, by zrobić coś dla ludzi w Liverpoolu.
- Myślę, że to wołanie dotrze do naszych serc.
- Dziękuję Bogu i Matce Bożej - i Tobie, Ojcze Święty, który powiedziałeś mi, żeby przyjechać do Polski.
- Dziękuję za rozmowę.
"Niedziela" 14/2006