Aż nadszedł moment rozstania
Kard. Stanisław Dziwisz
Wokół niezliczone tłumy. Obecne były osobistości przybyłe z daleka. Przede wszystkim jednak jego lud. Jego młodzież. I te jakże znamienne i naglące transparenty. Plac św. Piotra wypełniała światłość. Światłość powróciła także do mojej duszy.
Na zakończenie homilii kard. Ratzinger wskazał na okno, mówiąc, że on na pewno tam stoi, widzi nas i błogosławi. Ja także odwróciłem głowę w tamtą stronę, jakże mogłem się nie odwrócić. Ale nie byłem w stanie spojrzeć w górę.
Na końcu, gdy niosący trumnę dotarli do wejścia do Bazyliki, powoli odwrócili ją w stronę wiernych, by mógł ostatni raz spojrzeć na Plac. By mógł pożegnać się ostatecznie z ludźmi, ze światem.
Ale także ze mną?
Nie, ze mną nie. W tamtej chwili nie myślałem o sobie. Przeżywałem te chwile wraz z innymi. Wszyscy byli poruszeni, wstrząśnięci. Dla mnie było to coś, czego nigdy nie zapomnę.
Orszak wchodził do Bazyliki. Mieli znieść trumnę do grot, do grobu.
A ja pomyślałem wtedy...
Byłem przy nim prawie czterdzieści lat. Najpierw przez dwanaście lat w Krakowie, a potem przez kolejnych dwadzieścia siedem w Rzymie. Zawsze przy nim. Zawsze u jego boku.
A teraz, w chwili śmierci, poszedł sam.
Zawsze mu towarzyszyłem, a stąd odszedł sam. Najbardziej poruszyło mnie to, że w tej drodze nie będę mógł mu towarzyszyć.
On wcale nas nie zostawił. Czujemy jego obecność. Doznajemy licznych łask przez jego wstawiennictwo. A ja towarzyszyłem mu aż do tego momentu.
Teraz odszedł sam.
A teraz? Po tamtej stronie, kto mu towarzyszy?
Za: Kard. Stanisław Dziwisz, „Świadectwo”
"Niedziela" 41/2008