Nie zamykajcie naszych szkół!
Ks. Ireneusz Skubiś
Zlikwidować Ministerstwo Oświaty? To przecież brzmi nieprawdopodobnie, jak jakiś najwyższej klasy absurd. Ale zaraz postawimy kolejne pytanie: Czy u ludzi, gdy dowiedzieli się, że likwiduje się szkołę w ich miejscowości, nie mogła powstać taka myśl? To sytuacja dramatyczna. Czy wolno likwidować szkoły, które wychowały wiele pokoleń mieszkańców różnych miejscowości...? Wielu z nas doskonale pamięta akcję rządu promującą: Tysiąc szkół na tysiąclecie. Czy wszystkie powstałe wtedy szkoły służą społeczeństwu, funkcjonują do dzisiaj?
Szkoła zawsze, również obecnie, spełnia swoje zadanie wobec społeczności lokalnej. Przychodzą do niej coraz to nowe zastępy dzieci, uczą się, wdrażają w szkolne obowiązki. A gdy już idą w świat, to nie tracą więzi i odwiedzają swoich nauczycieli. Społeczność szkolna bowiem to wyjątkowo mocna wspólnota. Oczywiste jest, że muszą być nauczyciele, budynek, zabezpieczenie ogrzewania w zimie, musi być ktoś, kto szkołę otworzy rano i zamknie po południu lub wieczorem. To wszystko – jak pamiętam – działo się jakby samoistnie, rodzice nawet nie musieli się specjalnie angażować.
Przeżywaliśmy w ostatnim czasie różne akcje propagandowe, choćby te, żeby kobiety używały środków antykoncepcyjnych, żeby nie rodziły dzieci. Pewnie nawet niektórzy tzw. światli nauczyciele wzywający do „nowoczesnych” praktyk nie wiedzieli, że podcinają gałąź, na której siedzieli. Przychodzi bowiem czas niżu demograficznego i dzieci mamy coraz mniej. Coraz bardziej widoczny jest kryzys rodziny, coraz trudniej jest rodzinę utrzymać, ale też widzimy przejaw ogromnego wygodnictwa życiowego. To wszystko razem utrudnia funkcjonowanie szkoły. Człowiek nie jest kukiełką i nie można nagle postawić w szeregu dziesięcioro czy dwadzieścioro dzieci – człowieka trzeba urodzić, trzeba go wychować, musi dorosnąć do przedszkola, a potem do wieku szkolnego i wreszcie do dalszego życia. To jest sprawa odpowiedzialności za los narodu i świata. Kościół w swoim nauczaniu jest niezmienny i stara się wychowywać nowe pokolenia Polaków do wielkiej odpowiedzialności za losy ojczyzny. Tu nie trzeba nikogo przekonywać, każdy wie, jak wiele starań i trudu podejmował Kościół dla podtrzymywania ciągłości pokoleń. Tymczasem nowocześni ateiści działają według zasady: Nie ma dzieci – nie ma szkoły. Chcą tworzyć tzw. nowoczesne społeczeństwo.
Dla ludzi, którzy mieszkają w różnych niewielkich miejscowościach, jest to problem trudny i bardzo smutny. Trzeba coś z tym zrobić. A może także należy zobaczyć, co czyni współczesna władza w społeczeństwie? Trzeba zadać pytanie współczesnym rządcom Polski, dotyczące funkcji państwa, m.in. w stosunku do szkoły, do wychowania, do rodziny. Czy nie ma miejsca na zapytanie, jaka jest ich polityka rodzinna? Czy jest to rzeczywiście polityka prorodzinna? Porównajmy choćby sytuację na Węgrzech, gdzie premierowi Orbánowi bardzo zależy na tym, żeby węgierska rodzina była otoczona właściwą opieką. Wiele razy mówiło się u nas o polityce prorodzinnej, ale fakty nie potwierdzają tego. Państwo tak naprawdę powinno być dla rodziny. Człowiek osadzony w rodzinie powinien być szczęśliwy, mieć warunki do rodzenia i wychowywania dzieci, pracować i zapracować na jej godziwe utrzymanie. Wszystko inne winno obracać się wokół rodziny. Dotyczy to zakładu pracy, sposobów funkcjonowania gospodarki, energetyki i wszystkich innych dziedzin życia gospodarczego i społecznego.
Centralnym punktem powinna być rodzina. Jeżeli nie ma ona warunków, usycha, gdy polityka rodzinna nie istnieje, gdy nie wspiera się rodziny wielodzietnej, matki wychowującej dzieci, więcej – jeżeli kobiecie podnosi się wiek emerytalny, to pozostaje pytanie: Co będzie z rodziną?!
Czy rządzący mają świadomość, że w kraju najważniejsza jest rodzina i wszystko powinno być jej podporządkowane? Czy mają świadomość, że w nowoczesnym kraju obowiązuje sprawiedliwość społeczna i nie powinno dochodzić do tego, że jednym powodzi się bardzo dobrze, a drudzy żyją w biedzie i brakuje im na chleb? Do obowiązków rządzących należy za wszelką cenę doprowadzić kraj do sprawiedliwości społecznej.
I gdy myślimy o źródłach władzy, mamy na uwadze wybory do parlamentu. Społeczeństwo musi mieć świadomość, że w życiu obywateli istnieje istotny argument, który nazywa się kartką wyborczą. Władzę powinniśmy oddać tym obywatelom, którzy naprawdę kochają ojczyznę, troszczą się o polską rodzinę i nie szukają własnego interesu. Trzeba mocno podkreślić znaczenie katolickiej nauki społecznej, która uczy prawości w życiu publicznym i prawdziwej demokracji. Smutne, że tylko 48 proc. obywateli idzie do głosowania, a 52 proc. nie oddaje swojego głosu, tracąc obywatelską szansę wpływania na losy państwa. A przecież to oni zadecydowaliby o tym, kto powinien rządzić Polską, nie dopuściliby sił bezbożnych do parlamentu. Ci polscy katolicy powinni wyjść ze swoich domów i pójść na wybory.
O udział w wyborach trzeba wołać już dziś, choć do wyborów jest jeszcze daleko. Chodzi o to, żeby ludzie największej prawości, uczciwości, ci, którzy kierują się prawidłami zwykłej demokracji, zagłosowali za sprawiedliwością. Wtedy będziemy myśleć o Polsce i o tym wszystkim, co ją stanowi. Wówczas nie będzie słuchania tego, co nam dyktują inni – Zachód czy Wschód.
Zaufajmy Jezusowi Chrystusowi, który uczy nas prawości w swojej Ewangelii. Zaufajmy Panu Bogu, który nam przypomina o Dekalogu. Jeżeli będziemy się trzymać tych wartości, które niesie Ewangelia i na straży których stoi Kościół, możemy być spokojni o Polskę, o rodzinę i o to, że te siły nie zamkną nam naszych szkół, ale w niedługim czasie przygotują cały kraj do tego, by polska rodzina cieszyła się dziećmi, i zapewniła wszystkim równowagę i pokój.
"Niedziela" 9/2012