Duszpasterze polskiej emigracji
Z ks. Zbigniewem Rakiejem - wikariuszem generalnym Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej - rozmawia ks. inf. Ireneusz Skubiś
Ks. Ireneusz Skubiś: - Księże Generale, jakie są korzenie Zgromadzenia Chrystusowców?
Ks. Zbigniew Rakiej SChr: - Każde zgromadzenie swój początek zawdzięcza zwykle temu, że w Kościele rodzi się konkretna potrzeba zajęcia się jakąś dziedziną życia. Tak też było w przypadku powstania naszego Zgromadzenia. W latach międzywojennych do Episkopatu Polski, do Księdza Prymasa Augusta Hlonda napływało wiele listów od Polaków z różnych zakątków świata z prośbą, aby na emigracji towarzyszył im polski ksiądz. Kardynał Hlond próbował jakoś temu zaradzić, m.in. z każdej diecezji wysyłając po jednym czy dwóch księży, ale był to system niesprawny. Na początku lat 30. Ksiądz Kardynał zaproponował więc, by założyć specjalne zgromadzenie, które podejmie pracę wśród Polaków poza granicami kraju. I tak w 1932 r., za zgodą Ojca Świętego, powstało Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej.
Pierwszą rzeczą, jaką kard. Hlond musiał uczynić, było wybranie odpowiedniego księdza, który zająłby się organizacją całego dzieła. Upatrzył sobie o. Ignacego Posadzego z archidiecezji poznańskiej i na początku lat 30. wysłał go do Brazylii, aby rozeznał sytuację mieszkających tam Polaków, proszących o kapłana. Ojciec Posadzy pisał podczas tych podróży pamiętniki, które potem zostały wydane (m.in. pamiętnik Droga Pielgrzymstwa Polskiego), i zdawał relacje kard. Hlondowi. Jemu to właśnie zlecił Kardynał organizowanie naszego Zgromadzenia.
Kardynał Hlond otrzymał swego czasu od hrabiny Potulickiej niedużą posiadłość w Potulicach k. Bydgoszczy i przekazał ją o. Posadzemu. To właśnie tam jest kolebka naszego Zgromadzenia. Tuż przed wojną kandydatów do kapłaństwa i do życia zakonnego było ok. 100. W czasie II wojny światowej ze względu na zagrożenie rozesłano wszystkich do domu. W 1945 r. okazało się, że w Zgromadzeniu było 42 księży, którzy najczęściej pracowali w parafiach południowej Polski lub pomagali w okolicach domu rodzinnego. Właściwa działalność duszpasterska naszego Zgromadzenia tak naprawdę zaczęła się dopiero po II wojnie światowej.
- Jako młody kleryk słyszałem o Waszym seminarium. Miało ono swój prestiż. Mówiono, że jest to seminarium zagraniczne. Jak Ksiądz Generał wspomina lata swojej formacji seminaryjnej?
- Moje lata seminaryjne przypadają na drugą połowę lat 70. W 1976 r. rozpocząłem nowicjat w Kietrzu pod Poznaniem. Był to okres ekspansji Towarzystwa na świat, ponieważ po 1948 r. wyjazdy Polaków za granicę były praktycznie niemożliwe. Za granicą pracowało zaledwie kilku księży, którzy byli tam wcześniej na robotach czy kończyli tamtejsze seminaria. Pierwsi nasi księża wyjechali z kraju w latach 1959-60. Kiedy więc przyszedłem do Zgromadzenia, panowała w nim atmosfera niesamowicie prężnego wyjeżdżania na Zachód. Gdy kończyłem seminarium w 1983 r., z wyświęconych wówczas 15-17 księży w Polsce zostawało tylko 2 lub 3, a pozostali wyjeżdżali za granicę. Ciągłe prośby o kapłanów napływające z zagranicy niezwykle nas mobilizowały. Rwaliśmy się do pracy, byliśmy gotowi jechać w świat - wtedy jeszcze nie na Wschód, który był zupełnie zamknięty. Trzeba powiedzieć, że w latach 70. wyjazd do Australii, do Brazylii czy do Ameryki był bardzo atrakcyjny. Byliśmy przez innych księży traktowani jak osoby, które mają specjalną misję do spełnienia. Jako klerycy byliśmy dumni, że jesteśmy w seminarium będącym instytucją tak mocno związaną z zagranicą.
- Miałem możliwość odwiedzenia niektórych parafii prowadzonych przez Księży Chrystusowców w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie czy w Rzymie. W ilu krajach i na jakich kontynentach pracują dziś Wasi księża?
- Najkrócej można powiedzieć, że pracujemy wszędzie tam, gdzie są Polacy. Jest nas, księży, ponad 230. W Australii i Nowej Zelandii - ok. 25, w Brazylii ok. 40; obsługujemy wiele parafii terytorialnych. Jesteśmy trwale obecni w Ameryce Północnej - w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie jest nas ok. 55. Oczywiście, pracujemy także w Europie. W Anglii podupadające duszpasterstwo uratowali właśnie Chrystusowcy - jest tam niemal 30 naszych księży. We Francji - ok. 25, w Hiszpanii - 5, we Włoszech - 8, w Niemczech - ponad 40; w Holandii pracuje 4 księży. W Niemczech duszpasterstwo polskie jest szeroko rozwinięte. Na Mszach św. ludzie gromadzą się tak licznie, jak w kościołach polskich.
Na początku lat 90., gdy tylko powstały takie możliwości, ruszyliśmy na Wschód. W Kazachstanie pracuje obecnie 4 naszych księży, na Białorusi - 6 i na Ukrainie - 9. Pracujemy w miejscach, które wydawały się polskie i w których polskość była podtrzymywana - np. na terenie Ukrainy i Białorusi. Nie mogłem się nadziwić, że w Kazachstanie przez 60 lat ludzie ci, nie widząc ani kościoła, ani kapłana, czy Polaka, tak pięknie zachowali wiarę i polską mowę. Pamiętam swoje wzruszenie, gdy widziałem, jak się modlą, jak śpiewają polskie pieśni. To było coś niesamowitego.
- Wielu Polaków wyjeżdża obecnie do pracy, m.in. do Anglii. Jak Wasze Zgromadzenie widzi swą obecność wśród tej grupy rodaków?
- Przykład Anglii jest niemal modelowy, ale również specyficzny. Mówi się już o dziesiątkach tysięcy Polaków pracujących w Wielkiej Brytanii. Problem polega na tym, że jest to zupełnie nowa rzeczywistość. Dla nas wezwanie jest na pozór takie samo. W Anglii byliśmy już od czasów wojny, a szczególnie od lat 60. Pracujemy bardzo aktywnie w wielu tamtejszych ośrodkach. Polonia, która napłynęła do Anglii po wojnie, osiedlała się i stabilizowała, wiedząc, że będzie już tam żyć, że nie ma odwrotu. Szukała też niezbędnego kontaktu z polską parafią. Natomiast Polacy przyjeżdżający obecnie do Anglii przybywają tam tylko w poszukiwaniu pracy, często nie wiążąc z tym krajem swojej przyszłości. Pobyt na emigracji traktują jako coś czasowego, przejściowego. Oni specjalnie nie tęsknią za polskim księdzem, za polskim Kościołem, bo za miesiąc, dwa powrócą do kraju i pójdą do swoich parafii, a czas w Anglii muszą po prostu jakoś przetrzymać. Nasi księża pracujący w Anglii zauważają, oczywiście, większą liczbę Polaków, ale mówią też, że nie przychodzą oni do polskiej parafii.
- Wydaje się jednak, że obecność polskich księży, zwłaszcza Waszego Zgromadzenia, jest tym ludziom - nawet jeśli sobie tego w pełni nie uświadamiają - bardzo potrzebna...
- Ksiądz Prowincjał z Anglii stale prosi o przysłanie nowych księży. Pojawiają się prośby ludzi świeckich z Irlandii, że potrzeba tam polskich kapłanów. Na razie istnieją jednak trudności personalne. Na terenie Anglii i Stanów Zjednoczonych było sporo księży diecezjalnych, którzy w latach 70. i 80. przypadkowo przyjeżdżali do tych krajów i często w nich już zostawali. Dzisiaj, gdy przechodzą na emeryturę, w wielu miejscach brakuje duszpasterzy. Parafianie piszą więc listy, w których proszą o księży. Jako chrystusowcy mamy więc duże możliwości i można powiedzieć, że nie zagraża nam bezrobocie.
- Jesteście w świecie symbolem uprawiania duszpasterstwa w stylu polskim. Przyjeżdżacie na Jasną Górą, na dni modlitw światowej Polonii. Ten związek z Ojczyzną przekłada się też na obecność w Częstochowie Waszego domu formacyjnego.
- Każdy Polak miałby jakieś kłopoty z tożsamością, gdyby nie czuł związku z Jasną Górą i z Matką Najświętszą. W życiu emigranta obecność Matki Boskiej Jasnogórskiej jest czymś szczególnym. Dlatego 20 lat temu zdecydowaliśmy, by raz do roku zapraszać przedstawicieli Polonii na czuwanie jasnogórskie. W tym roku nasze czuwanie odbywa się w nocy z 18 na 19 listopada. Jego uczestnikami są Polacy z Białorusi, Ukrainy, Węgier, Niemiec oraz z Włoch, a także wielu ludzi z Polski, którzy mają najbliższych za granicą.
A co do domu formacyjnego w Częstochowie - przed kilkoma laty udało się nam w ofiarowanej Towarzystwu nieruchomości przy ul. Radomskiej w Częstochowie otworzyć Centrum Polonijne. Chcemy, by zatrzymywali się w nim Polonusi planujący odwiedzenie Jasnej Góry. W ciągu roku dom ten służy nam, chrytusowcom, jako dom formacyjny. Dwa razy w roku odbywają się tam nasze rekolekcje, a więc jest to także centrum pewnej duchowości i kształcenia formacyjnego naszych duszpasterzy, szczególnie tych najmłodszych.
- Dziękuję za rozmowę.
"Niedziela" 47/2005