Tęsknimy za Wami, tęsknimy za Polską
Katarzyna Woynarowska
Polacy zza wschodniej granicy coraz częściej odwiedzają ojczyznę swoich przodków. Są trzecim, czasem czwartym pokoleniem przesiedleńców, potomkami powstańców, ofiar stalinowskich wywózek. Dobrze ubrani, wykształceni i świadomi swojej polskości nie kojarzą się już z babuniami w chuścinach. - Ujmują niegdysiejszym, jakby przedwojennym wdziękiem i ślicznym, miękkim akcentem - tego zdania jest pani Maria, także Kresowianka, która od wielu lat zaprasza na święta kogoś - jak mawia - "zza Buga". Często jednak prawdziwe pole bitwy o zachowanie polskości ma miejsce tam, gdzie Polaków jest niewielu, z dala od wielkich skupisk polonijnych - Lwowa, Wilna czy Sołecznik. Trudniej trwać w polskiej kulturze i w polskim stylu życia, mieszkając np. w centralnej Rosji.
Niektórzy z nas nie mają pojęcia, w jak wielu miejscach na Wschodzie żyją niewielkie wspólnoty Polaków, dla których polskość to nie marginalia. Na przykład Stanisława Afanasjewa ze Smoleńska przyjechała niedawno do Polski zmartwiona, że Rodacy zapominają o Katyniu. Nosi więc w sobie poczucie niesprawiedliwości. Bo tyle się o to miejsce walczyło, a co się z nim stanie, gdy pomrą dzieci i wnuki pomordowanych? - pyta. Polacy ze Smoleńska czują się strażnikami katyńskiego cmentarza. Jest ich niewielu - raptem 380 - więc poczucie to jest niemal indywidualne.
- W tym roku na Zaduszki przyjechała do Katynia tylko jedna osoba! - wspomina pani Stanisława. - Raz na rok przyjeżdżają do Katynia dzieci z Polski, laureaci różnych konkursów na temat mordu katyńskiego. I niewiele więcej osób dorosłych. No, zapomniałabym - jest taki pan z Poznania, któremu Sowieci w Katyniu ojca zabili, a matkę w Kazachstanie zamęczyli. I ten pan uparł się pamięć o Katyniu ocalić. Dobry człowiek, szlachetny, niedzisiejszy taki. I on sam w pojedynkę wielką rzecz zorganizował - dzieci z poznańskiej szkoły przywozi do naszych dzieciaków ze Smoleńska. Jak pierwszy raz poznaniacy do nas przyjechali, to po minach widać było, że nie przybywają tutaj chętnie. Ale kilka dni wystarczyło, żeby się młodzi dogadali. Jak to młodzi. Pozaprzyjaźniali się, polubili, wymienili adresy... Co rusz albo my do Was, albo Wy do nas. I tak powinno być...
Polak w Rosji
Organizacja, na której czele stoi pani Stanisława, zwie się Dom Polski. Ma siedzibę w mieszkaniu pani Stanisławy - rzec można w dużym pokoju. Wszystko zaczęło się od pojawienia się w Smoleńsku księdza i zakonnic. Po mieście gruchnęła wieść, że ksiądz z Polski modły na cmentarzu odprawia. Przyszło sporo Polaków.
Dziwna rzecz z tym Smoleńskiem... Polaków car, a potem Sowieci wywozili na Sybir, do Kazachstanu, rzucali na drugi koniec świata. Ale do Smoleńska? W sam środek Rosji?
- Wielu się dziwi - tłumaczy pani Stanisława. - Przez Smoleńsk szły wszystkie armie, które Moskwę chciały zająć. W tę i z powrotem maszerowali żołnierze... Od czasów Napoleona, po Hitlera - i wszystkich jednako "generał mróz" wykańczał.
Z tamtych czasów trochę polskobrzmiących nazwisk w Smoleńsku spotkać można, ale ci Polacy, którzy teraz mieszkają, trafili tu z sowieckiego nakazu pracy. Po szkole, studiach jechało się tam, gdzie władza kazała. Stanisława Afanasjewa, rodem z Wileńszczyzny, studiowała w Mińsku, a całe dorosłe życie w Smoleńsku przeżyła. Tu poznała męża Rosjanina, urodziła dzieci, pracowała. Żyła spokojnie, zwyczajnie. Aż do tej chwili, gdy poszła na cmentarz pomodlić się po polsku. Dla wielu Polaków był to przełom. Modlili się potem często w starym grobowcu. Imponował im ten ksiądz, człowiek z charakterem, który przez 7 lat mieszkał w tym grobowcu. Przegadali wiele godzin. Wymyślili sobie ten Dom Polski, bo ludzie lgnęli i do sutanny, i do polskości. Ksiądz był iskrą zapłonową, tłumaczył im, że nie są sami, że Polska za nimi stoi, że mogą wiele zdziałać. Taak? Tak! Postanowili sprawdzić i napisali do polskiej ambasady, że chcą w Smoleńsku polską szkołę założyć. I Polska się odezwała. Poprosili Warszawę o nauczyciela i nauczyciel przyjechał - teraz jest nim heroiczna pani Danusia. To był ważny moment - poczuli więź, zakorzenienie. Poczuli, czym jest narodowa tożsamość.
Kto ty jesteś? Polak. Niekoniecznie mały...
Z tą szkołą to jest druga dziwna rzecz... Ma 60 uczniów, w tym 3 grupy dorosłych ludzi. Najstarsza uczennica - Jadwiga Jarocka - ma 87 lat i od 4 lat uczy się języka polskiego. Z różnym skutkiem zresztą. Ale kocha śpiewać po polsku i wtóruje często dzieciom, które na spotkaniach śpiewają, ile wlezie. Pani Jadwiga nie opuści żadnej akademii ani wieczornicy. Mówi: - Odzyskałam Polskę.
Wspólnotę tworzą głównie "działaki" - ludzie z dawnych Kresów, którzy bez myślenia, marzenia, mówienia o Polsce żyć nie umieją. Taka natura... W starszych ludziach siedzi natomiast lęk. Wiele w życiu przeszli, są ostrożni, bojaźliwi. Pamiętają, jak ze strachu przed wywózkami nie mówili po polsku ani słowa. Aż zapomnieli, zagłuszyli w sobie mowę dzieciństwa.
- Pani Stanisławo - szepczą konspiracyjnie - niech Pani uważa, na Boga! Nie wiadomo, jak to będzie! A jak Sowieci wrócą?
Do polskości garnie się średnie pokolenie i młodzież. Studenciaki to już najbardziej. Nawet ci o niepolskich nazwiskach chcą uczyć się polskiego.
- Tłumaczą tak: Ja już nie-Polak, moi rodzice nie-Polacy, ale babcia nieboszczka kiedyś wspominała, że jest Polką. No to co szkodzi, niech się młodzi uczą, kraj i kulturę poznają. Nic złego z tego być nie może, prawda? - upewnia się pani Stanisława.
W rocznicę śmierci Jana Pawła II Dom Polski dostał pierwszy raz w swojej historii pozwolenie na zorganizowanie wystawy książek o Ojcu Świętym. Rosjanie oddali im do dyspozycji miejsce nie byle jakie, bo salę w centralnej bibliotece miasta. I na tę polską wystawę, na której polskie dzieci czytały po polsku wiersze polskiego Papieża o Panu Bogu, waliły tłumy Rosjan. Do tego stopnia, że zdecydowano się tłumaczyć na szybko, z marszu, trudne strofy poezji Jana Pawła II na język rosyjski. Jak zaśpiewali "Czarną Madonnę" i "Barkę", to wielka sala zaczęła się kołysać, tak się zasłuchali, rozrzewnili Rosjanie. Potem Dom Polski zaproszono na Uniwersytet Smoleński. I sala znów pękała w szwach.
Powszechny, czyli nie tylko polski?
W Smoleńsku stoi piękna cerkiew i równie piękny kościół katolicki. Czerwony, strzelisty. Takie tylko Polacy umieli budować. Co z tego, skoro on dzisiaj ani polski, ani katolicki. Ksiądz, który przez 7 lat w grobowcu na cmentarzu mieszkał, przeniósł się do nowego lokum. Miasto dało katolikom budynek dawnego zakładu pogrzebowego. Odremontowali go, wyszykowali i oto ksiądz wreszcie jak człowiek żyje, a ludzie mają godne miejsce do chwalenia Pana Boga. W dawnym kościele natomiast ulokowane jest archiwum.
W parafii smoleńskiej jest ok. 500 osób, oprócz Polaków, studenci z Afryki, Białorusini, Łotysze, Ukraińcy, trochę Rosjan. Odkąd komuniści popuścili cugle, straszna jest w ludziach tęsknota za świętymi obrzędami.
- Weźmy moje małżeństwo - wyjaśnia pani Stanisława. - Mój mąż jest Rosjaninem. Pozwolił mi ochrzcić dzieci. Pamiętam, jak jechaliśmy 30 km w nocy do księdza, żeby nikt nie widział. A w tym roku ochrzciliśmy w wierze katolickiej mojego męża. Zaraz potem wzięliśmy ślub kościelny. Mamy u siebie taką parę: Łotysz i Polka. Nasza Rada ma 75 lat, jej mąż ciut więcej - i oni dokładnie w 50. rocznicę ślubu cywilnego stanęli przed ołtarzem i przyrzekali sobie miłość, wierność... I takie piękne historie miłosne zdarzają się u nas, w Smoleńsku.
I równie piękne historie powrotów do Boga. Czasem z bardzo daleka.
Pani Stanisława zna wiele takich wzruszających historii i może je opowiadać godzinami. Ale życie musi pisać nowe historie - historie rodzenia się polskości w młodych Polakach ze Smoleńska.
- Gdy otworzyliśmy szkołę polską i przyszły pierwsze dzieciaki, popatrzyliśmy na nie i zupełnie nie wiadomo było, od czego zacząć. Od alfabetu? Nie. Powiedzieliśmy sobie: od śpiewania. Śpiewaliśmy więc godzinami. "Głęboka studzienka" i "Szła dzieweczka...", po nocach się nam te piosenki śniły. Znaliśmy je z rodzinnych domów, mamy i babunie nam śpiewały. Bez nut, bez instrumentów, z serca, z głowy, z dalekiej pamięci. I rozśpiewaliśmy dzieciaki na całego. Teraz jest nauczyciel, porządne lekcje, plan zajęć, ale od śpiewania wszystko się zaczęło. Nasz zespół "Ziarenka" tak pięknie śpiewa, że kilka razy był zapraszany na konkurs piosenki w Łodzi.
W tym roku obowiązkowo Pasterka była po polsku, a potem wieczornica, śpiewanie kolęd. Dzieci jak aniołki w niebiosach ciągnęły: "Lulajże, Jezuniu", a starsi łzy ukradkiem ocierali. Ksiądz pięknie powiedział, opłatkiem się z każdym przełamał, powspominał Polskę. Choinka w kącie stała, a pod nią prezenty, jak w kraju. Zabawa trwała do białego rana, z tańcami, przyśpiewkami, aż iskry leciały. Tak się Polacy ze Smoleńska z Narodzenia Pana radowali i Nowy Rok witali!
"Niedziela" 3/2007