Jestem z pokolenia JP2
Z abp. Kazimierzem Nyczem, metropolitą warszawskim, rozmawia ks. inf. Ireneusz Skubiś
Ks. inf. Ireneusz Skubiś: - Nie da się oddzielić daty ingresu Księdza Arcybiskupa do archikatedry warszawskiej od drugiej rocznicy śmierci sługi Bożego Jana Pawła II. Jaki wpływ na kapłaństwo i prace Ekscelencji miał kard. Karol Wojtyła, arcybiskup metropolita krakowski, a potem Jan Paweł II, papież?
Abp Kazimierz Nycz: - Miał ogromny wpływ. On przecież przyjmował mnie do seminarium. Również on udzielał mi wszystkich święceń. On mnie posłał na studia doktoranckie i jako Papież mianował mnie biskupem. Moje sześć lat spędzonych w seminarium i pięć lat kapłaństwa, kiedy kard. Wojtyła był metropolitą krakowskim, to spotkanie z prawdziwym świadkiem wiary. Nie jest tak, że my w Krakowie projektowaliśmy jego wielkość, gdy on został papieżem. Tę jego wielkość czuło się wcześniej. My na co dzień dotykaliśmy tego człowieka w znaczeniu jego świętości, a zarazem jego ogromnej ludzkiej bezpośredniości.
- Jakie wydarzenie z życia i działalności kard. Karola Wojtyły najbardziej utkwiło Księdzu Arcybiskupowi w pamięci?
- Był rok 1967. Kard. Wojtyła mieszkał wtedy w Krakowie przy Kanoniczej, mimo że był już arcybiskupem krakowskim i jak na arcybiskupa przystało, powinien mieszkać w rezydencji przy Franciszkańskiej. Pamiętam, jak kanclerz kurii, zresztą rodak Wojtyły z Wadowic, postanowił, że trzeba go wreszcie sprowadzić na Franciszkańską. I poprosił nas, kleryków, byśmy przenieśli rzeczy Kardynała. I wtedy doznałem szoku: prawie nie było co przenosić. Po raz pierwszy zobaczyłem, jak Kardynał niewiele miał! To był cały Wojtyła. Taki pozostał do końca swych dni.
- Udało się wtedy nakłonić Kardynała do przeprowadzki?
- Ależ skąd! Trzeba było użyć podstępu. Gdy kard. Wojtyła przyjechał z Rzymu, samochód zawiózł go na Franciszkańską, a nie na Kanoniczą, i tak się dokonało przeniesienie. Podobno była nawet mała "awantura"...
- Czy właśnie ta niesamowita skromność najbardziej urzekała i pociągała Ekscelencję, gdy przyglądał się najpierw arcybiskupowi krakowskiemu Wojtyle, a potem Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II?
- Na pewno tak. To było dla nas niezwykłe, że ten człowiek w ogóle nie był przywiązany do rzeczy i ciągle wszystko rozdawał. Pamiętam, w Krakowie była nawet - słynna do dzisiaj z opowiadań - pani Marysia z Niegowici, która miała pilnować, by Kardynał wszystkiego nie rozdał. Ale na nic się zdało jej czujne oko. Nie było na niego siły!
Niezwykłe było też podejście Kardynała do nas, księży. Pamiętam, jak wezwał mnie kiedyś do kurii i powiedział: - Pójdziesz na studia z katechetyki na KUL, ale wcześniej zrobisz licencjat z dogmatyki u księdza Różyckiego, abyś miał "fundament". Odpowiedziałem wtedy, że chętnie jeszcze popracowałbym w parafii ze dwa lata, a poza tym ja raczej do studiów doktoranckich się nie palę... On odpowiedział, oczywiście, żartem: - Ja też nie chciałem iść, i też się mnie nikt nie pytał. Troszczył się o nas, ale też wiele wymagał.
- Wracał później w rozmowach do tego zdarzenia?
- No właśnie, ku mojemu zdziwieniu, tak! Kiedy skończyłem licencjat i mieszkałem w parafii w Raciborowicach, miałem nadzieję, że Kardynał już o mnie zapomniał. Tymczasem kiedy przyjechał na wizytację, pierwsze pytanie, jakie zadał, brzmiało: - Jak tam z twoim licencjatem? Odpowiedziałem, że zrobiłem dwa tygodnie temu. A on na to: - To czemu ty nie jesteś na KUL-u? No i już nie mogłem się wymigać od dalszych studiów! Dzisiaj jestem mu za to bardzo wdzięczny.
- Czy sposób życia i pracy kard. Wojtyły miały znaczenie dla Ekscelencji zarówno w formacji kapłańskiej, jak i potem - w biskupiej?
- Jestem przekonany, że styl sprawowania swej posługi przez Wojtyłę całkowicie mnie ukształtował. Z czasów, gdy byłem młodym księdzem, pamiętam, że w krakowskiej kurii nigdy nie było czegoś takiego, jak umawianie się na audiencję, zapisywanie na spotkania (potem zresztą taki styl przejął po kard. Wojtyle kard. Macharski). Każdy w Krakowie znał tryb życia kard. Wojtyły: rano odprawiał Mszę św., potem jadł śniadanie ze współpracownikami i do godziny 10.30 zawsze miał czas dla siebie. Zazwyczaj spędzał go w kaplicy. A później do 13. 30 zawsze przyjmował w kurii. I wtedy mógł do niego przyjść naprawdę każdy, kto chciał: ksiądz, świecki. Przychodziło nawet więcej świeckich niż księży. To mi się bardzo podobało i próbowałem to realizować w Krakowie i Koszalinie. Taki styl chcę też wprowadzić w archidiecezji warszawskiej.
Kard. Wojtyła uczył też wykorzystywania nieformalnych spotkań z klerykami w seminarium czy z innymi ludźmi. Potrafił świetnie przebijać balon sztuczności. Zgadzał się na przykład na tzw. kabarety seminaryjne, w których klerycy parodiowali profesorów i przełożonych, niekiedy ostro ich krytykując. Pamiętam, jak Wojtyła szczerze się śmiał z tych dowcipów, jak doskonale bawił się razem ze wszystkimi.
Nauczyłem się od niego także bardzo osobistego podejścia do ludzi podczas wizytacji w parafiach. Wprowadził m.in. zwyczaj błogosławienia małżeństw i odnowienia przyrzeczeń ślubnych. To było dla ludzi niesamowite przeżycie, niekiedy połączone z przezwyciężaniem małżeńskich kryzysów, z ustaniem kłótni.
Jako młodzi księża wyczuwaliśmy już wtedy wielkość Wojtyły.
- Oczekujemy wszyscy na bliski już wynik procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II. Czy ogłoszony przez Kościół nowy błogosławiony będzie miał wpływ na kształtowanie się i rozwój życia kapłańskiego wśród duchowieństwa w Polsce i na świecie?
- Nie ograniczałbym tego wpływu do duchowieństwa. Sądzę, że nowy błogosławiony - Jan Paweł II, niezależnie od tego, że był papieżem, wywierał ogromny wpływ także na świeckich. I na pewno będzie świetnym wzorem, przykładem, orędownikiem nie tylko dla księży, nie tylko dla biskupów, ale przede wszystkim dla ludzi świeckich. On ich rozumiał i kochał jak nikt na świecie.
- Co będzie najważniejszym elementem w naśladowaniu życia duchowego i wewnętrznego Jana Pawła II?
- Myślę, że to, co ludzie za jego życia podziwiali i zawsze chcieli naśladować, to jest świadectwo modlitwy. To był tytan modlitwy. I to, jak on się modlił całym sobą, całym swoim ciałem, jak kontemplował, to pozostało w pamięci wszystkich, którzy go blisko widzieli, czy to w kaplicy, czy na pielgrzymkach, czy na audiencjach generalnych. Kolejna rzecz, którą chciałbym naśladować, to niezwykła umiejętność rozmowy z drugim człowiekiem. Jak on rozmawiał z człowiekiem na audiencji czy gdziekolwiek indziej, to bez względu na to, ilu było ludzi, każdy doświadczał, jakby to jedno zdanie Papieża było skierowane konkretnie do niego, jakby on tylko na niego w tej chwili patrzył. Nawet kiedy przejeżdżał papamobile wśród tłumów. To był ten kontakt personalny, ciepły, serdeczny, ojcowski, wzrokowy, który sprawiał, że każdy czuł się zauważony, jakby na tym placu istniał tylko on. I po trzecie, to był człowiek, który cały poświęcił się dla Kościoła. Nie dzielił czasu na służbowy i prywatny. Cały swój czas oddał Kościołowi. I to także chciałbym naśladować.
- Czy, zdaniem Księdza Arcybiskupa, możemy liczyć, że Jan Paweł II zostanie od razu kanonizowany?
- Myślę, że tak. W gruncie rzeczy to nie ma aż tak wielkiego znaczenia, bo przecież nie jest tak, że po kanonizacji Pan Bóg przenosi człowieka na inną niż po beatyfikacji półkę w niebie. Różnica pozostaje jedynie na płaszczyźnie kultu. Beatyfikacja określa kult do jednej diecezji czy jednego kraju. A tu przecież nie ma wątpliwości, że kult Jana Pawła II jest powszechny, więc kanonizacja jest możliwa od razu.
W tym miejscu podzielę się osobistym świadectwem. Po śmierci Jana Pawła II chodziłem przez trzy dni modlić się przy jego trumnie. Korzystałem z tego, że jestem biskupem i mogłem modlić się tam swobodnie wiele razy. I nigdy, przez te trzy dni przed pogrzebem, nie mogłem modlić się za niego, tylko przez niego i do niego. Wydawało mi się, że modlitwa za niego nie jest potrzebna. Kard. Ratzinger wcale nie na wyrost powiedział, że Jan Paweł II patrzy na nas z okna Domu Ojca i nam błogosławi.
- Ksiądz Arcybiskup był odpowiedzialny za katechizację i duszpasterstwo młodzieży w całej Polsce. Jak Ekscelencja postrzega obecność pokolenia Jana Pawła II w duszpasterstwie polskim? Jak określić to pokolenie?
- Cieszę się, że ono tak pięknie objawiło się w dniach odchodzenia Papieża. Ja też jestem pokoleniem JP2. Bo przecież całe moje świadome życie kształtowało się za pontyfikatu Jana Pawła II. Sądzę, że młodzi, którzy wzrastali choćby tylko przez dziesięć lat przy starym, już schorowanym Papieżu, też mogą powiedzieć, że są pokoleniem JP2. Pod warunkiem, że akceptują nauczanie papieża Wojtyły - bo to jest warunek przynależności do tego właśnie pokolenia.
"Niedziela" 13/2007