Dlaczego Jan T. Gross brutalnie atakuje Kościół?
Ks. Jan Śledzianowski
Gdy do Kielc dotarła książka Jana T. Grossa pt. "Strach", zaraz ją kupiłem, bowiem zbrodnia dokonana w Kielcach 4 lipca 1946 r. od dziesiątków lat zajmuje mój umysł i sumienie. O wydarzeniu tym piszę w książce: "Ksiądz Czesław Kaczmarek Biskup Kielecki 1895-1963", wydanej w 1991 r. W przypadającą pięćdziesiątą rocznicę zbrodni - w 1996 r. doświadczyłem wraz z Polakami straszliwej nagonki medialnej na nasz naród w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie ze strony środowisk żydowskich. Jakże dużo pisano i mówiono wówczas o "polskich obozach koncentracyjnych". Właśnie ów gorący, polemiczny klimat za oceanem pobudził mnie do napisania książki: "Pytania nad pogromem kieleckim" (Wydawnictwo Jedność - Kielce 1998, 1999 i 2006). Teraz przy lekturze "Strachu" oczekiwałem na spotkanie z prof. J.T. Grossem w Kielcach w dniu 21 stycznia br. Wprawdzie do panelu nie zostałem zaproszony, ale w telewizji i w prasie kieleckiej zaproszono wszystkich na spotkanie z autorem, gdyż ma ono charakter otwarty. Przy Pałacyku Zielińskich, gdzie oczekiwano na prof. Grossa, byłem o godz. 17.37, a więc 23 minuty przed planowanym na godz. 18 spotkaniem. Niestety, do sali spotkania z autorem "Strachu" nie dostałem się, bo nie miałem specjalnego zaproszenia. Z pośpiechem wróciłem do domu, aby wystąpienie pana Grossa i towarzyszących mu osób zobaczyć w telewizji. Natomiast "Gazeta Wyborcza" nr 19/2008 w środę 23 stycznia w art.: "Gross w Kielcach" doniosła, że "w spotkaniu nie uczestniczył żaden przedstawiciel kieleckiej kurii" (s. 20).
Odpowiadam "Gazecie Wyborczej": chciałem uczestniczyć w kieleckim spotkaniu z prof. Grossem, ale zostałem potraktowany jako persona non grata (osoba niepożądana). Mimo tego włączam się do polemiki, którą znów rozdmuchał prof. Gross, szczególnie z jego tezą, iż winnymi antysemityzmu i pogromu w Kielcach są kardynałowie: Prymas Polski August Hlond, metropolita krakowski Adam Stefan Sapieha, biskup kielecki Czesław Kaczmarek, biskupi i kler oraz katolickie społeczeństwo Polski.
Z powodu ograniczonej objętości tekstu skupię się na owym "epicentrum" prześladowania Żydów przez katolickie społeczeństwo (wg J.T. Grossa) w Kielcach w dniu 4 lipca 1946 r. Chronologia wydarzeń jest następująca:
1. W niedzielę 30 czerwca 1946 r. w Polsce odbywały się wybory: "Trzy razy TAK". "Tak" było za Polską komunistyczną określoną i rządzoną przez przysłanych z Moskwy ludzi Stalina. "Nie" było opowiedzeniem się za Rządem Londyńskim i powrotem przedwojennego ustroju politycznego. Wiadomo, że komuniści przegrali wybory, jednak z ogłoszeniem wyników milczeli, dopiero po tzw. pogromie kieleckim, kiedy to odwrócono uwagę opinii światowej od wyborów, a skierowano ją na tragedię pomordowanych Żydów, wieczorem 4 lipca W. Gomułka ogłosił, że komuniści wygrali wybory.
2. 4 lipca to święto państwowe Stanów Zjednoczonych. Do hotelu "Bristol" w Warszawie, gdzie mieszkał ambasador Artur Bliss Lane, komuniści zaprosili wszystkich zagranicznych dziennikarzy akredytowanych w stolicy. Złożono Narodowi Amerykańskiemu na ręce ambasadora życzenia, ale jednocześnie z ubolewaniem stwierdzono, że reakcyjne podziemie generała Andersa "dobija w Kielcach resztki Żydów ocalonych od zagłady hitlerowskiej". Ci korespondenci przybyli do Kielc i byli świadkami pogrzebu 8 lipca pomordowanych Żydów i uczestnikami procesu, który zaraz po pogrzebie odbył się w Kielcach (9,10 i 11 lipca). Byli oni potrzebni komunistom do nagłośnienia na cały świat zbrodni przypisanej prawicy - co podtrzymuje dzisiaj Gross, a "sławetny" Adam Humer, badany przez Główną Komisję Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, stwierdził, że wszystko, co o pogromie dotyczy prawicy, "komuniści wyssali z palca".
3. W czwartek 4 lipca rankiem Walenty Błaszczyk, powiązany z UB, z zawodu szewc, obudził swojego ośmioletniego syna Henryka, polecił chłopcu się ubrać (wcześniej 1 lipca w poniedziałek zgłosił na milicję jego zaginięcie) i poprowadził do Komisariatu MO przy ul. Sienkiewicza 45. Ojciec rozmawiał z funkcjonariuszem MO, natomiast dziecko czekało na ojca na podwórku razem z Janem Dygnarowiczem - podpitym sąsiadem Błaszczyków, a powinowatym Antoniego Pasowskiego, u którego mieszkali Błaszczykowie. Ojciec wyszedł z biura MO wraz z sześcioma funkcjonariuszami, pochylił się nad synem i powiedział: "masz mówić, że cię Żydzi porwali". W czasie wywiadu, który przeprowadziłem 10 listopada 1996 r. z 58-letnim wtedy Henrykiem Błaszczykiem, tak kontynuował swoje przeżycia sprzed półwiecza: "Pamiętam, że nas otoczyli milicjanci i jacyś cywile, pewnie ubowcy. Wyszli na Sienkiewicza. Milicjanci zaczepiali ludzi i opowiadali, że byłem porwany przez Żydów. Dygnarowicz opowiadał, że uciekłem z piwniczki. Ja przytakiwałem, że uciekłem. Jak doszliśmy do domu, zdaje się, że już stał na podwórku Żyd w zielonym kapeluszu, na którego ojciec kazał mi wskazać, że to on mnie porwał i zamknął w piwnicy. Ubowcy już więcej nie pytali, niczego nie dochodzili. Zabrali zaraz mnie, ojca i tego Żyda i zaprowadzili do bezpieki przy ul. Focha 10". Henio w bezpiece przebywał wraz z rodzicami do 17 lutego 1947 r., aby nikt nie dowiedział się o prowokacji i kłamstwie, które wymyśliła bezpieka. Dopiero po styczniowych wyborach do Sejmu w 1947 r., gdy utrwaliła się władza ludowa, rodzinę Błaszczyków zwolniono z aresztu UB przy ul. Focha 10. Natomiast Żyd w zielonym kapeluszu (tak przygotowany do owej scenerii), który miał Heniowi Błaszczykowi dać paczuszkę i 20 zł, aby ją odniósł na Planty 7, pod gminę Żydowską, a potem odebrał pieniądze i paczkę, a chłopca wrzucił do piwnicy - otóż ten Żyd Kalman Singer zatrzymany przez UB i doprowadzony na Focha 10, już się więcej nikomu nie pokazał. Przecież jako pierwszy prowokator - według oficjalnej ubeckiej wersji pogromu - winien być doprowadzony do sądu, powinien zeznawać przed sądem, tymczasem bezpieczne skrzydła UB ochroniły zarówno to kłamstwo, jak i rodzinę Błaszczyków.
4. Znamienne, że gdy Kalman Singer został zaaresztowany, o jego uwolnienie upomniał się przewodniczący Wojewódzkiego Komitetu Żydów w Kielcach dr Seweryn Kahane, zamieszkały wraz ze 162 Żydami przy ul. Planty 7. Najpierw dzwonił on do mjr. Władysława Sobczyńskiego - szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, prosząc o interwencję i uwolnienie Singera. Gdy to nie skutkowało, dr Kahane stawił się na posterunku MO przy ul. Sienkiewicza 45 osobiście, dowodząc, że aresztowanie Kalmana Singera jest bezpodstawne, gdyż oskarżony "nie mógł przetrzymywać chłopca w piwnicy już dlatego, że w tym domu w ogóle piwnic nie ma". Dr Kahane wrócił z obietnicą, że Singer zostanie zwolniony do kamienicy na Plantach 7, ale wkrótce został on zastrzelony w swoim biurze przez umundurowanych funkcjonariuszy.
5. W czasie, gdy Błaszczyk z Heniusiem i Dygnarowiczem przechodzili trzy razy obok kamienicy na Plantach, wraz z milicjantami zaczepiali ludzi na tej ulicy i ul. Sienkiewicza i opowiadali, że Żydzi porwali właśnie to dziecko, Dygnarowicz zawodził wraz Bińkowską, że tam, u Żydów, są pomordowane ich dzieci. Gdy "napędzony" przez propagatorów "mordów rytualnych" tłumek zebrał się przed kamienicą nr 7 od strony południowej, wtedy pierwsze strzały do MO i tłumu padły z okien kamienicy, tak iż pierwszymi zabitymi i rannymi na placu byli Polacy.
Frania Kahn w 1988 r. będzie snuła wspomnienia z Nowego Jorku, jak to "ludzie, co wdarli się do naszego domu, wpadli do kancelarii, skąd telefonował dr Kahane, i tam go zastrzelili (...). I wszystkich nas wygonili na ten plac przed domem. Wtedy jeszcze nie byłam ranna, dopiero na placu. Nie, nie zostałam postrzelona, ale ktoś mnie mocno uderzył, kijem chyba. Oni popchnęli, rzucili na ziemię. Upadłam. I wtedy jeden z kolegów, Polak, podszedł do mnie i zaczął mnie nogami przesuwać w pobliże takiej ubikacji, tak mi się wydaje, co była przy ulicy. Wcisnął mnie w kąt i mówił, ty się nie ruszaj, bo cię zabiją. Kim był ten mężczyzna? Jednym z napastników, jednym z aktywistów pogromu. Ja znam jego rodzinę, przed pogromem byłam gościem ich domu. Oni przed wojną mieszkali w starym domu koło bazarów. (...) Jak ich odwiedziłam wtedy przed pogromem, zajmowali już inne mieszkanie, w domu przy ulicy Sienkiewicza, w kamienicy Herszkowiczów, oni byli znaną w Kielcach rodziną żydowską. Ja nie wymienię jego nazwiska, chociaż pamiętam". Więc kto, panie profesorze Gross, należał do aktywistów pogromu: ludzie ścigani przez aparat bezpieki z AK lub WiN czy też towarzysze z proletariatu, ubowcy zasiedlający mienie po Żydach, którzy - gdy im rozkazano - zabijali Żydów bez skrupułów, bo oni już - jako katolicy i Polacy - przestali wierzyć w Boga, a uwierzyli w partię komunistyczną i Stalina. Nie chcieli Polski, lecz siedemnastej republiki radzieckiej - już od 1920 r.
6. A co z bp. Kaczmarkiem i kieleckim klerem, których Gross oskarża, iż są moralnymi sprawcami zbrodni z 4 lipca 1946 r. dokonanej na Żydach? Jego dowodzenie tej tezy rozmija się z prawdą w całej publikacji "Strach", czego przykładem są słowa: "Pierwszą odezwę do ludności zredagował od razu 4 lipca wojewoda kielecki w konsultacji z kurią biskupią. Podpisali ją wojewoda Wiślicz-Iwańczyk i biskup Kaczmarek" (s. 188). To kłamstwo najpierw komunisty Wiślicza-Iwańczyka, a teraz Grossa, gdyż biskup Kaczmarek przebywał wtedy w Polanicy-Zdroju na kuracji i nic w tym czasie nie podpisywał.
Natomiast o godz.10 w katedrze kieleckiej - kiedy jeszcze zabijania na Plantach nie było, rozpoczęła się uroczysta Msza św. za spokój duszy gen. Władysława Sikorskiego, w rocznicę jego śmierci. Po Mszy św., gdy dotarła wieść do ks. Romana Zelka proboszcza parafii katedralnej, na której terenie są Planty, razem z ks. Janem Danilewiczem, pracownikiem Kurii Diecezjalnej, udał się natychmiast na miejsce dokonywanej zbrodni. Niestety, na ulicy Sienkiewicza przy skręcie na Planty patrol wojska ich zatrzymał. Polecono im wrócić do mieszkań, gdyż nie ma zagrożenia, bezpieczeństwo panuje nad sytuacją, a ich obecność przy żydowskim domu jest niepożądana.
Drugi znajdujący się blisko Plant kościół pw. Świętego Krzyża - to parafia księży salezjanów, gdzie 4 lipca odbywała się uroczystość Pierwszej Komunii św. dzieci. Z tego wniosek, że te wspólnoty parafialne modliły się, podczas gdy bojówki komunistyczne zabijały Żydów. Taką drugą bojówkę do zabijania Żydów zorganizował Piotr Jędrzejczyk z huty "Ludwików". Pełnił on funkcję kierownika Działu Pracy i Płac, należał do zespołu dyrekcji fabryki, był komendantem ORMO na miasto Kielce. Zorganizowana banda pod egidą Jędrzejczyka dotarła na Planty ok. godz 14. Byli to towarzysze z rządzących partii PPR i PPS. Świadek naoczny ich zbrodni Drożdzeński zapamiętał, że "co jakiś czas kilku lub kilkunastu mężczyzn wpadało do budynku i wyprowadzało kolejne ofiary, bestialsko potem mordowane. Robili to ciągle ci sami - 30 do 40 bandziorów i kilkanaście wiedźm".
Z perspektywy, bo z balkonu na ul. Focha (dziś Paderewskiego), odpowiedzialny za bezpieczeństwo W. Sobczyński wraz z radzieckim pułkownikiem Szpilewojem oglądali przez lornetkę, jak bojówka zabija Żydów. Ba, nawet nad placem, gdzie Żydzi ginęli pojawił się samolot (przyleciał z Warszawy). Krążył nad placem na wysokości ok. 60 m, z którego w dogodnej pozycji mogła robić zdjęcia i kręcić film Julia Pirotte (zdjęcie jej zamieszcza w swojej książce "Strach" J. T. Gross po stronie 216). Tak więc mord dla opinii światowej został udokumentowany.
Po bojówce z huty "Ludwików", która w drugiej fazie pogromu mordowała Żydów, wojewoda Wiślicz-Iwańczyk dzwonił do ks. R. Zelka, aby udał się ponownie na Planty, by położyć kres zabijaniu Żydów. Ks. Zelek wraz z ks. Danilewiczem i trzema wikariuszami z parafii katedralnej poszli w kierunku Plant, przy wlocie ul. Kapitulnej do ul. Sienkiewicza rozdzielili się tak, iż dwóch poszło na Leśną i dotarło na Planty od ul. Piotrkowskiej, pozostali trzej, idąc ulicą Sienkiewicza, również skręcili na Planty, lecz bandziorów zabijających Żydów już nie było. Ani milicji, ani wojska, ani bezpieczeństwa... akcja została zakończona!
7. Stosunek Kościoła katolickiego do mordu popełnionego na Żydach w Kielcach opisałem dokładnie w książce: "Pytania nad pogromem kieleckim", rozdz. VII, s. 157-193, w wyd. III. Tutaj w kilku słowach należy podkreślić, iż kłamstwem jest, aby Kościół zajął stanowisko obojętne wobec Żydów zabijanych w Polsce po wkroczeniu armii radzieckiej, czyli od 1945 r. Wyrazem obrony Żydów było wystąpienie kard. Hlonda, który 11 lipca 1946 r. wydał oświadczenie.
"1) Kościół katolicki zawsze i wszędzie potępia wszelkie mordy. Potępia je też w Polsce bez względu na to, przez kogo są popełnione i bez względu na to, czy popełnione są na Polakach czy na Żydach, w Kielcach lub innych zakątkach Rzeczpospolitej (...).
4) W czasie eksterminacyjnej okupacji niemieckiej Polacy, mimo że sami byli tępieni, wspierali, ukrywali i ratowali Żydów z narażeniem własnego życia. Niejeden Żyd w Polsce zawdzięcza swe życie Polakom i polskim księżom. Że ten dobry stosunek się psuje, za to w wielkiej mierze ponoszą odpowiedzialność Żydzi, stojący w Polsce na przodujących stanowiskach w życiu państwowym, a dążący do narzucenia form ustrojowych, których ogromna większość narodu nie chce. Jest to gra szkodliwa, bo powstają stąd niebezpieczne napięcia. W fatalnych starciach orężnych na bojowym froncie politycznym w Polsce giną niestety niektórzy Żydzi, ale ginie nierównie więcej Polaków".
Wcześniej przed cytowaną fragmentarycznie odezwą - w dniu 8 lipca 1946 r. prymas Hlond stwierdził, że "nieobecność biskupa Kielc, ks.bp. Kaczmarka podczas pogromu sprawiała wrażenie w umysłach niektórych ludzi, że Kościół był obojętny wobec tragicznego losu mordowanych Żydów". Gdy biskup Kaczmarek wrócił do Kielc z Polanicy-Zdroju, powołał komisję do zbadania całego wydarzenia mordowania Żydów w Kielcach 4 lipca 1946 r. Na początku września 1946 r. wydał on Raport, który przekazał Arturowi Bliss Lane'owi - ambasadorowi USA w Warszawie. Dokument powstał na podstawie prac komisji, do której należał prokurator wojewódzki Jan Wrzeszcz (był on wyrzucony z placu przed kamienicą, gdzie odbywał się pogrom, przez szefa UB Władysława Sobczyńskiego-Spychaja). Raport biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka w całości jest zamieszczony w książce: "Wokół pogromu kieleckiego", ss. 185-201 (Warszawa 2006).
Tutaj trzeba przytoczyć mały fragment tego ważnego dokumentu: "Kościół codziennie i stale głosi wykluczającą antysemityzm miłość bliźniego, że jak najszerzej i najchętniej wyciąga rękę do Żydów dobrej woli, że zakazuje niezwykle surowo napadania na Żydów (zabójstwa kieleckie nazwano przecież w odezwie Kurii Kieleckiej z 11 lipca «zbrodnią wołającą o pomstę do Boga», godną «całkowitego i bezwzględnego potępienia»), ale żąda się, aby Kościół publicznie, urzędowo orzekł, że Polacy i katolicy nie mają do nich słusznej urazy.
8. Biskup Czesław Kaczmarek jak tysiące Polaków - został aresztowany przez Żyda Józefa Światło 20 stycznia 1951 r. Maltretowany, miał aplikowane zastrzyki, które wprowadzały go w obłęd i bezmyślność - w ten sposób był przygotowywany do procesu przez Józefa Różańskiego Goldberga. Właśnie to on w "Raporcie specjalnym do Ministra Bezpieczeństwa Publicznego gen. dyw. Stanisława Radkiewicza" pisał:
"Z niesprawdzonych materiałów uzyskanych przez Dep. Śledczy MBP w dniu 15 października 1951 r. m.in. wynika, że księża diecezji kieleckiej Danilewicz Jan, Zelek i «Notariusz» - sekretarz Kurii, b. członek AK, którego nazwiska nie ustalono, przygotowali i kierowali pogromem żydowskim w Kielcach, dokonanym przez wrogie podziemie w 1946 r. Natomiast celem odwrócenia podejrzeń od osoby bp. Kaczmarka Czesława spowodowali jego wyjazd w tym czasie na kurację".
No właśnie, co to się stało, że bp Kaczmarek zmuszany do przyznania się do organizacji pogromu z andersowcami, gdy doszło do jego procesu we wrześniu 1953 r., był oskarżony, że stanął na czele spisku antyludowego i antypaństwowego, że przechowywał radiostację i broń pod katedrą itd., natomiast nawet nie wspomniano o pogromie Żydów w Kielcach, którego to mordu on miał być sprawcą. Dlaczego to przemilczano? Przecież skazano na śmierć i wyrok wykonano na dziewięciu "sprawcach" pogromu, ludziach przypadkowych. Dlaczego bp. Kaczmarkowi darowano tę "winę"? Dlaczego jego i księży kieleckich nigdy o to później nie oskarżono? Prawdę napisał T. Wiącek: "Pogrom Żydów w Kielcach, dokonany 4 lipca 1946 roku, był przez dziesiątki lat starannie zasłonięty kurtyną milczenia". Ba, nawet grożono i karano tych, którzy chcieli badać te wydarzenia w okresie PRL-u. Żeby w przyszłości nie badano i nie odkryto całej prawdy, dokumenty archiwalne spalono.
Jednak dzielny Gross poszedł dalej niż bezpieka i NKWD sowieckie okresu stalinowskiego, uderza z całą bezwzględnością w katolickie społeczeństwo polskie (bo kardynałowie Hlond, Sapieha, Wyszyński i bp Kaczmarek nie żyją) i woła, że jesteśmy antysemitami, że ograbiliśmy naszych sąsiadów. To trudne dla nas doświadczenie, którego nie powinniśmy przeżywać w "Strachu", ale z godnością, że najwięcej dobra i uratowanego życia starszych braci w wierze było z naszej strony w nocy okupacji hitlerowskiej. Winniśmy pamiętać o braterskiej miłości wobec Grossa, zgodnie ze słowami Zbawciela Pana Jezusa: "Miłujcie nieprzyjaciół waszych i dobrze czyńcie tym, którzy mają was w nienawiści" (por. Łk 6,27).
Ks. Jan Śledzianowski - kapłan diecezji kieleckiej - jest profesorem Akademii Świętokrzyskiej oraz wykładowcą seminaryjnym. Interesuje się m.in. historią najnowszą. Autor wielu publikacji nt. relacji państwo-Kościół w Polsce po II wojnie światowej.
"Niedziela" 8/2008