No to, Polsko, mamy Błogosławionego!
Katarzyna Woynarowska
– Jakiś dziennikarz zapytał mnie ostatnio, po co nam beatyfikacja ks. Jerzego Popiełuszki. I czy Kościół przeprowadzał badania, ilu ludzi chce tej beatyfikacji. Osłupiałem i odmówiłem komentarza – po prostu nie umiałem znaleźć słów… – opowiada ks. prał. Zygmunt Malacki, proboszcz kościoła św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu. – A trzeba mu było wtedy odpowiedzieć, że beatyfikacja dlatego, bo to błogosławiony naszych czasów! Nie ktoś odnaleziony w mrokach przeszłości, ale ktoś, kogo znaliśmy, z kim gadaliśmy, kogo codziennie widywaliśmy. To oznacza, że świętość staje się kategorią dostępną dla każdego z nas! On jest nasz, mój i twój… I skoro on został święty, to i ja mogę…
Podobno jeśli chcesz się dowiedzieć czegoś więcej o drugim człowieku, patrz na to, na co on patrzył, co go kształtowało, co nadało jego osobowości rysów, stworzyło klimat tej osoby. Porozmawiaj z ludźmi, którzy go znali z dzieciństwa, ze szkoły, z pracy. Bo pamiętają go innym. Dlatego ruszam w podróż do miejsc ukochanych przez Księdza Jerzego. Zaczynam od miejsca, które stało się końcowym akcentem jego działalności – od słynnego kościoła na Żoliborzu. Wiadomo jednak, że z rzeczami wielkimi czas obchodzi się inaczej – coś, co po ludzku jest końcem, bywa początkiem zupełnie innej historii.
Kościół na Żoliborzu
Nad murem wokoło świątyni – tablice z cytatami ze słynnych kazań Księdza Jerzego. On sam „wygląda” z okna swojego mieszkania na plebanii, „idzie” w figurze ustawionej po lewej stronie placu, „schodzi” z frontu Domu Pielgrzyma „Amicis”. Wszechobecność, zwłaszcza teraz – na chwilę przed beatyfikacją. Najbardziej przemawia grób ks. Jerzego. Obły kształt trawnika, na środku masywny kamienny krzyż. Miejsce otaczają na kształt różańca kamienie połączone łańcuchem. Wyżej straż trzymają dwie potężne topole – na jednej figura ukrzyżowanego Jezusa z przewieszoną na ramionach czerwoną kapłańską stułą. Niżej – znicze i kwiaty: eleganckie róże i bzy z pobliskich ogrodów, trochę konwalii i niezapominajek.
Ks. Zygmunt Malacki opowiada, że świeże kwiaty stoją tu nawet w najtęższy mróz, jak choćby tej zimy.
Obok grobu – wolontariusze, którzy od 26 lat opiekują się grobem. Żoliborski Proboszcz nazywa ich drugim fenomenem. Od ponad ćwierć wieku nie opuścili tego miejsca. Są wśród nich nie tylko warszawiacy – wolontariusze przyjeżdżają z całej Polski. To oni policzyli, że grób Błogosławionego odwiedziło ponad 18 mln ludzi.
W kilka dni po odnalezieniu ciała ks. Popiełuszki ludzie pisali już listy do Prymasa z prośbą o beatyfikację. Mieli uczucie, że obcowali ze świętym.
– Ciągnęło go do człowieka. Chęć pomocy bliźniemu, bycia z nim w takich najprostszych czasem sprawach życia, zdominowała jego życie. U niego zaraz po Bogu był człowiek... – wspomina Katarzyna Soborak, notariusz w procesie beatyfikacyjnym, która od ponad ćwierć wieku tworzy archiwum Księdza Jerzego.
Ks. Malacki mieszkał z ks. Popiełuszką przez rok w jednym seminaryjnym pokoju. – Niczym się nie wyróżniał. W tamtych czasach kleryk, który był w wojsku – a Ksiądz Jerzy był w wojsku – jawił się innym klerykom jak bohater. Przecież oni przez te dwa lata służby dostawali strasznie w skórę! Jerzy nie opowiadał żadnych historyjek z wojska. Inni robili to za niego. O staniu na bosaka w śniegu, o tym, że cała kompania była karana za jego odmowę zdjęcia medalika z szyi.
Dzisiaj ks. Malacki oprowadza nas po muzeum swego współbrata w kapłaństwie. Muzeum robi wielkie wrażenie. Wyobrażam sobie, że dla młodych ludzi świat pokazany tutaj jest tym, czym dla mnie Muzeum Powstania Warszawskiego: odległą historią. Ubeckie teczki, czarno-białe zdjęcia operacyjne z manifestacji „Solidarności”, kartki na buty, cukier i zeszyty szkolne, archiwalne taśmy VHS z zapisem przebiegu Mszy św. za Ojczyznę – tysiące ludzi w kościele i poza nim, las rąk i chóralny śpiew „Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana...”. – Dzisiaj autor tej pieśni-hymnu pracuje niedaleko Torunia, niedaleko miejsca porwania Księdza Jerzego – mówi Katarzyna Soborak.
Najbardziej wstrząsające miejsce to ściana męczeństwa, na której umieszczono kamienie i jutowy worek, którym oprawcy obciążyli ciało ks. Popiełuszki. Sznury, poskręcany plaster użyty do kneblowania, podobny do bejsbolu masywny kij, którym go katowali, potargana sutanna, znoszone buty, kurtka. Na ścianie obok – fotografie ciała Męczennika wyłowionego z Wisły.
Co wrażliwsi odwracają wzrok. Anatomia zbrodni.
– Mentalność ludzi, którzy rządzili Polską po wojnie, była identyczna w czasie całego trwania komuny. Radkiewicz w latach 50. pisał: w każdym aresztowanym człowieku widzieliśmy wroga, zgodnie z zasadą rewolucyjnej nienawiści. Cyrankiewicz pisał, że każdemu, kto podniesie rękę na władzę ludową, władza ludowa tę rękę odrąbie. Jaruzelski mawiał, że Kościół jest jak garb, którego nie można usunąć operacyjnie, z którym trzeba żyć – mówi ks. Malacki i dodaje, że w tym miejscu wielu nie umie powstrzymać łez.
W muzeum towarzyszy nam głos ks. Popiełuszki, fragmenty kazań, które tak irytowały komunistów, a ludziom potrzebne były do życia jak powietrze.
– Mówił łagodnie, nieco monotonnie, takim ledwie słyszalnym głosem, ale mówił rzeczy, o których inni bali się nawet myśleć – wspomina Katarzyna Soborak.
– Nie umiał minąć człowieka w potrzebie. Opowiem coś, co najlepiej scharakteryzuje jego osobowość. Kiedyś poskarżył mu się ojciec dorastającego syna, że chłopak nie ma w czym chodzić, bo wyrósł z butów kupionych na kartki. Jerzy tylko zapytał, jaki rozmiar chłopak nosi, i dał mu swoje buty. Gdy zginął, młody człowiek wypastował je i schował na dno szafy. Po latach przyniósł do muzeum i buty, i opowieść o tym, jak do niego trafiły – wspomina ks. Malacki.
– Wielu ludzi pyta: Skąd się taki człowiek wziął? Z domu, z tej ziemi, gdzie stoją obok siebie meczety, cerkwie i kościoły. Gdzie od pokoleń walczyło się o polskość, o tożsamość, o wiarę. Gdzie ludzie w genach noszą męstwo i godność. Ks. Popiełuszko wziął się z ostatniego kawałka polskich Kresów – z Białostocczyzny – tłumaczy Edmund Gabrel, historyk, kolega szkolny Popiełuszki.
Kraina dzieciństwa
Z Warszawy jedziemy coraz węższymi drogami na wschód. Krajobrazy jak z Chełmońskiego – zieleń, przestrzeń, dużo światła. Kraina kapliczek i krzyży na rozdrożach, starych lasów i podmokłych łąk, wokół wiją się nieduże rzeczki. W takiej ciszy można się zapomnieć.
Tędy średnio raz w miesiącu, a gdy wciągnęła go praca duszpasterska – nawet rzadziej, jeździł Ksiądz Jerzy do rodziny, do małej wsi Okopy. Trzeba bardzo dokładnej mapy, by znaleźć tę wieś. Leży 5 km od Suchowoli, miasteczka przy drodze E-67 na Białystok. Tutaj Popiełuszko chodził do podstawówki i liceum, był ministrantem w miejscowym kościele. Tutaj narodziło się jego powołanie. Suchowola znana do niedawna tylko z jednego powodu: to geograficzny środek Europy – teraz szczyci się osobą Kapłana Męczennika.
– To zupełnie niezwykłe miejsce z niezwykłymi ludźmi. W tutejszym liceum uczyli absolwenci Uniwersytetu Wileńskiego, z naszej szkoły wyszło w świat 100 księży. Na spotkania absolwentów przyjeżdżają krajanie nawet z Tasmanii. To o czymś świadczy, prawda? – opowiada szkolny kolega Księdza Jerzego, dziś emerytowany nauczyciel języka polskiego Leszek Huryn. – Alek lubił fotografować, zapisał się do kółka poetyckiego, gdzie nie tylko czytano poezje, ale próbowano też pisać. Ciekawe czy coś się zachowało z jego wierszy...
Na prywatnych zdjęciach przyjaciół młodości zachowała się postać Jerzego. Szczupły, ciemnooki, ciemnowłosy, zawsze z tym swoim nieśmiałym półuśmiechem.
W czasach ministranckich miał czerwoną pelerynkę, co wiązało się z zaszczytem noszenia w procesjach świętej figury i budziło zazdrość kolegów.
Józef Popiełuszko – zupełnie niepodobny do starszego brata – ma dość pytań, jakie to uczucie mieć w rodzinie błogosławionego. Gdy patrzy na obrazy przedstawiające Alka – bo tak w rodzinie nazywano Jerzego – czuje, że to jakby ktoś inny, ktoś ważniejszy... A jaki był wtedy, gdy dzielili codzienność?
– Ani go nie pochwalę, ani nie zganię – uśmiecha się pod wąsem. – Byliśmy różni. Jego ciągnęło do książek, mnie do gospodarki. Był czas, gdy wszystko robiliśmy wspólnie – bawiliśmy się, chodziliśmy do pracy w polu, razem się dokazywało... Jak to bracia.
Józef ciągle pamięta ostatnie spotkanie – wczesna jesień 1984 r. Wyjeżdżał wtedy do pracy do Niemiec. Starszy brat powiedział nagle przy pożegnaniu: „Wszystko może być...”. Józef nie pojął, o co chodzi, dopiero, gdy znajomi Niemcy przybiegli powiedzieć mu o porwaniu...
Nie mieściło mu się w głowie, jak można zabić księdza. Niby za co? Czas nie wymazał tej wątpliwości. Ciągle nie potrafi tego pojąć, więc mówi: – Tak widać musiało być...
Od 26 lat modlą się w Suchowoli o beatyfikację Rodaka. Zaczął ówczesny proboszcz ks. Stanisław Suchowolec. Odprawiał Msze św. za Ojczyznę, mówił kazania w stylu
Księdza Jerzego, zaopiekował się osieroconą rodziną. W końcu zaczął dostawać anonimy: „Zdechniesz jak Popiełuszko”. Były lata 80. Księdza znaleziono na plebanii martwego, sprawców, oczywiście, nie schwytano. Dzisiaj obok kościoła dwaj tutejsi księża: Popiełuszko i Suchowolec mają symboliczne groby. Po tragedii smoleńskiej ktoś położył obok zdjęcia ofiar katastrofy.
Droga z Okopów do Suchowoli to ok. 5 km głównie przez las i łąki. Alek jako dziecko codziennie chodził tędy na Msze św. Wstawał o 5 rano. Nawet pobożna matka namawiała, by darował sobie ten marsz przez ciemny las, zwłaszcza zimą. Matka bała się wilków. Zimowymi świtami podchodziły blisko ludzkich zabudowań. Prosiła więc, żeby nosił ze sobą dwa kamienie. Ponoć wilki bały się ich dźwięku. – Była w nim jakaś moc, determinacja – wspominają bliscy.
Czy dziwi, że potem w wojsku nikt nie zmusił go do zdjęcia z palca obrączki-różańca, nawet za cenę odmowy wykonania rozkazu?
Wreszcie Okopy – rodzinna wieś. Niskie, często drewniane domostwa wzdłuż wąskiej drogi. W środku wsi – zwyczajny wiejski dom z żółtej cegły. Po drugiej stronie drogi, wystarczy kilka kroków – schowana w krzewach kaplica z białych pustaków. W środku Pan Jezus i stara figura Matki Bożej, przy której podobno modlił się Ksiądz Jerzy. Z tyłu rozległe mokre łąki i daleka ściana lasu.
Pani Marianna, matka Księdza Jerzego. Twarz ogorzała, spracowana, ale głos mocny, mimo 90 lat życia. Mówi: – Pamiętajcie słowa mojego syna: Zło dobrem zwyciężaj... Jak każdy z nas się poprawi, to i w Polsce się poprawi...
– Czy modli się Pani do syna? – pyta ktoś.
– Modlę się do Pana Boga – ripostuje bezbłędnie.
– Czy Pani syn był świętym dzieckiem?
I tu na chwilę twarz zamyka się w sobie, zapada. Mówi już cichym, zmęczonym głosem:
– Każdy jego krok był święty...
A potem dodaje zamyślona: – Zawsze trzeba dobrze myśleć, nawet jak dzieje się źle. Bo „kto sieje we łzach, żąć będzie w radości”...
Ostatnia droga
Ks. Romuald Biniak – proboszcz parafii Świętych Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy opowiada, jak to wikary – ks. Jerzy Osiński spotkał Księdza Jerzego na Jasnej Górze podczas wrześniowej pielgrzymki ludzi pracy w 1984 r. i poprosił o odprawienie tutaj Mszy św.
Ks. Biniak do dzisiaj jest proboszczem tej parafii – niczym strażnik miejsca, które stało się ostatnim przystankiem w życiu ks. Popiełuszki. Kościół stoi na Wyżynach, w środku nowej dzielnicy. Wokół bloki, blisko obwodnice i drogi szybkiego ruchu, vis-ŕ-vis spory szpital. Świątynia widoczna z drogi, nowoczesna w architekturze, budowana z rozmachem. Na białym froncie postacie patronów parafii. Wkrótce dołączy do nich nowy Błogosławiony – parafia ma otrzymać relikwie Księdza Jerzego. Obok hospicjum, miejsce dla umierających w cierpieniu. Nie dziwi, czyje nosi imię...
Pytam przechodniów, jak dojść do kościoła. – Tego od ks. Popiełuszki? – pytają. Udaje mi się trafić na ludzi, którzy byli na tamtej Mszy św. sprzed ponad ćwierć wieku.
– Tutaj żyje się trochę w cieniu ks. Popiełuszki. U nas dzieci wcześnie poznają jego postać. Nawet spacer po placu przykościelnym to lekcja historii Polski – opowiada pan Roman. Okna jego mieszkania wychodzą na kościół. Stał wtedy na balkonie, przyglądając się tłumom ciągnącym „na Popiełuszkę”. Pamięta, że o tej Mszy św. na 18 mówili wszyscy. Chyba tylko pierwszy sekretarz się na nią nie wybierał...
– Nie wiedzieliśmy, że w kościele są już mordercy. Że zabójstwo jest zaplanowane – wspomina ks. Biniak.
– On był dla nas głosem wolności – mówi taksówkarz spod szpitala. – Byłem wtedy licealistą i czekałem na niego kilka godzin. Przeszedł obok. Ludzie wiwatowali na jego cześć. A on – pamiętam, bo mnie to uderzyło – on był taki niepozorny, żaden tam bohater, nieduży, szczupły, jakby skrępowany tymi hołdami, zawstydzony.
Ks. Biniak pamięta wydarzenia sprzed ponad ćwierć wieku, jakby działy się wczoraj. Było takie napięcie w powietrzu, że prosił, by Ksiądz Jerzy nie wygłaszał swojego kazania. Gość zajął się więc rozważaniami bolesnych tajemnic Różańca.
Była szansa na ocalenie? Była. Ale Bóg miał inny plan. Ks. Popiełuszko czuł się tego wieczoru źle, miał gorączkę, był zmęczony. Proboszcz Biniak prosił, żeby został. Ksiądz Jerzy nie zgodził się. Założył sutannę, zapiął ją po samą szyję i poprosił swego kierowcę, by już jechali. Noc była piękna, jesienna. Wyjechali po 22 – wspomina ks. Biniak.
Jedziemy dziś tą samą drogą. Duży ruch w obie strony, nowy, gładki asfalt. Wokoło lasy, stacje benzynowe i zajazdy dla kierowców. Inny świat. Jednak nawet niezainteresowany podróżny dostrzeże miejsca, gdzie rozgrywały się ostatnie akty dramatu. Na poboczu w okolicach miejscowości Górsk – pomnik w kształcie zwalonego metalowego krzyża. Miejsce porwania ks. Popiełuszki. Dalej jest Przysiek – miejsce, gdzie wyskoczył Waldemar Chrostowski, kierowca Księdza Jerzego. Potem przyhotelowy parking, stacja benzynowa, mało uczęszczane miejsca, w których oprawcy zatrzymywali się, by katować i pętać ofiarę. Miejsca kaźni. Opis detali tej zbrodni powraca za każdym razem, gdy się zatrzymujemy.
Wreszcie trafiamy na tamę we Włocławku. To dziwne, puste i odludne miejsce, z widokiem na rozległą w tym miejscu Wisłę. Kilku wędkarzy na brzegu siedzi bez drgnienia.
– Między czwartym a piątym przęsłem zapory – powtarza za dokumentami procesowymi postulator procesu beatyfikacyjnego ks. dr Tomasz Kaczmarek. – Tutaj wrzucono ciało do wody. Patrzymy w dół na biało-szarą, wściekłą kipiel.
Między przęsłami – metalowy krzyż i jak w Warszawie ktoś ciągle przynosi tu świeże kwiaty, zapala znicze. Na niedalekim cyplu samotny krzyż wpatruje się w Wisłę.
Patrzymy na tamę, na spiętrzenie wód Wisły, na betonowe chodniki, na płaski, zwyczajny krajobraz, który na zawsze kojarzyć się będzie ze zbrodnią i ofiarą. Tutaj historia Księdza Jerzego miała dobiec końca...
Koniec stał się początkiem
W Warszawie na Żoliborzu pierwsze autokary podjeżdżają pod kościół wczesnym rankiem. Z Lublina, z Rzeszowa, spod Szczecina. Rzeka ludzi. Koło południa trudno nawet przejść.
Ks. Malacki czasem podchodzi i pyta, dlaczego w plan zwiedzania Warszawy ludzie wpisują właśnie to miejsce. W końcu w stolicy jest co oglądać. Ostatnio zapytał o to grupę Japończyków, jak się okazało – niechrześcijan. Nie śmiał zadać tego pytania księciu Walii Karolowi, który długo modlił się przy grobie Księdza Jerzego.
– Tutaj dzieją się rzeczy wielkie w skali życia poszczególnych ludzi. A zaczęło się w chwili porwania. Tego by człowiek nie wymyślił... – wspomina ks. Malacki. – Msza za Mszą, księża spowiadali dniami i nocami. Mamy w archiwum zapisane historie zupełnie niezwykłe, wstrząsające.
Milena Kindziuk, autorka książek o ks. Jerzym Popiełuszce, opowiada: – Ks. Gniedziejko, kuzyn Księdza Jerzego, gdy odnaleziono ciało ks. Popiełuszki, pognał do Okopów i nie znajdując słów pocieszenia dla skamieniałej z bólu matki, powiedział: „W takim razie, Ciociu, mamy Świętego!”.
W takim razie, Polsko, mamy Błogosławionego!
"Niedziela" 23/2010