„Niedziela” – wikary dla proboszcza, sufragan dla ordynariusza...
W 30-lecie reaktywowania „Niedzieli” i 50-lecie kapłaństwa ks. inf. Ireneusza Skubisia – z Redaktorem Naczelnym „Niedzieli” rozmawia ks. Marek Łuczak
Ks. Marek Łuczak: – Wyobraźmy sobie następującą sytuację: jest Ksiądz Infułat proboszczem i w czasie ogłoszeń parafialnych trzeba powiedzieć kilka słów na temat najnowszego numeru „Niedzieli”, żeby zachęcić wiernych do czytania. Jakich słów Ksiądz by użył?
Ks. Inf. Ireneusz Skubiś: – Ważne, żeby choć częściowo mieć przeczytany numer „Niedzieli”, czy choćby przeglądnięty. Wtedy możemy zaproponować parafianom coś interesującego. Przykładowo, „Niedziela” na 12 czerwca była atrakcyjna i ciekawa. Zainteresował mnie szczególnie wywiad z dominikaninem o. Jackiem Marią Norkowskim pt. „Zwłoki z bijącym sercem”. Temat jest o tyle mocny, że dotyczy ważnej dziś sprawy przeszczepu narządów. Ukazany jest inny, niezwykle istotny aspekt tego problemu, który jest dla mnie mocnym uderzeniem. Być może trzeba ludziom powiedzieć z ambony, że jest taki właśnie tekst. Zresztą w każdym numerze można znaleźć wiele interesujących materiałów, o których powinno się poinformować parafian. I to nie jest żadna reklama, ale duszpasterska powinność.
– Widzę tu jednak szerszy problem. Bp Teodor Kubina życzył sobie, aby „Niedziela” była wikarym dla proboszcza i sufraganem dla biskupa...
– Kryje się tu ważna kwestia przygotowania do duszpasterstwa przez media. Zagadnienie to nie doczekało się jeszcze dokumentu czy instrukcji dla Kościoła w Polsce. Dzisiaj człowiek żyje mediami i tym, co słyszy w telewizji, w radiu, i co przeczyta w gazecie.
Prasa katolicka ma to do siebie, że jest wkomponowana w cały system medialny. Człowiek, który czyta np. „Niedzielę”, najczęściej zagląda również do innych dzienników, tygodników, ogląda telewizję. Ale „Niedziela” może być jedynym tygodnikiem katolickim docierającym do ludzi, i wtedy, w połączeniu z pracą duszpasterza, jest możliwość kształtowania opcji chrześcijańskiej człowieka. Wówczas rzeczywiście możemy się bić o dusze, w tym sensie, że człowiek, który ogląda telewizję – a dziś wszyscy mają do niej dostęp – do gazet raczej nie sięga. Jeśli „przyjdzie” do domu pismo katolickie, to mamy większą szansę oddziaływania.
My przede wszystkim jesteśmy niezależni, nie mamy nad sobą bata w postaci właściciela obcokrajowca i dlatego nie działamy pod dyktando. Mamy opcję kościelną, polską i obiektywną.
I jeżeli bp Kubina mówił o „Niedzieli” jako o dodatkowym wikarym dla proboszcza, to jest to rzeczywiście bardzo sensowna sprawa. Bo co robi wikary? Pomaga proboszczowi w realizowaniu duszpasterstwa. Jest on człowiekiem oświeconym, podobnie jak proboszcz, może mniej doświadczonym, ale ma wiele do powiedzenia, jest oczytany, zna teologię, zna założenia katolickiej nauki społecznej. I taki wikary pomaga w duszpasterstwie. Podobnie i tygodnik katolicki – jest takim pomocnikiem w realizowaniu planów duszpasterskich. Ksiądz powinien zdawać sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie sam zabezpieczyć wszystkiego, po prostu nawet nie ma na to czasu. Kiedy przeglądam poszczególne numery „Niedzieli”, to widzę, ile tam jest treści. Nikt w parafii nie jest w stanie zebrać tak ogromnego materiału, jaki my przygotowujemy co tydzień. Jeżeli ma się do dyspozycji dziesiątki mądrych ludzi, to jest to wspaniała sprawa. Zauważmy, ilu ludzi pracuje na uniwersytetach: profesorowie, naukowcy, asystenci, doktorzy – oni wszyscy komponują w swoim miejscu pracy jakąś dozę wiedzy i ją przekazują. Gazeta jest takim uniwersytetem, tworzonym przez zespół redakcyjny i współpracowników. Miał więc rację bp Kubina, mówiąc o „Niedzieli” jako wikariuszu i sufraganie – znakomitych pomocnikach duszpasterskich. Trzeba tę pomoc zauważać.
Przekazywanie programu Kościoła jest wielkim zadaniem duszpasterskim. W parafii Gomulin w archidiecezji łódzkiej proboszcz – ks. prał. Marian Wiewiórowski oparł duszpasterstwo na „Niedzieli”. Tam wszyscy parafianie ją czytają i pomagają w jej kolportażu. Interesuje ich to, co jest napisane w tygodniku, rozmawiają o poruszanych tematach, dyskutują, przekazują sobie nawzajem te treści i żyją nimi. Podobnie jest i w innych polskich parafiach.
– Czy mamy w Kościele świadomość, że gramy w tej samej drużynie? Instrukcje kościelne nie wystarczą, jeśli zabraknie w nas podstawowej świadomości służenia tej samej sprawie, w której pismo katolickie jest tarczą wobec wrogów Ewangelii.
– Nawiążę do pewnego wydarzenia. Był rok 2010 – Rok Kapłański i pielgrzymka polskich kapłanów, diecezjalnych i zakonnych, na Jasną Górę. Zobaczyliśmy księży w katedrze, potem przeszli oni procesjonalnie na Jasną Górę i znaleźli się na placu pod Szczytem.
Dokonaliśmy pewnych obliczeń. W Polsce jest ok. 30 tys. księży, a w pielgrzymce było ich ok. 3 tys., czyli zaledwie 10 proc. Było to dla mnie zaskoczeniem, ale wielu ludzi wyrażało wprost aplauz, widząc tylu kapłanów razem. Pytałem siebie: gdzie jest te 27 tys. kapłanów? Nie przyjechali. Zaangażowanie księdza w życie Kościoła powinno być mocne. W Polsce, niestety, niektóre sprawy przegrywamy. Taki ogrom ludzi oddanych jednej sprawie! Niejedna partia polityczna nie ma takiego potencjału. Politycy to ludzie ze swoimi rodzinami, interesami, problemami, żyją różnorakim życiem. Tymczasem księża są wyświęceni dla jednego, duszpasterskiego celu. Jeżeli więc tak wiele rzeczy nam nie wychodzi, to musimy zadać sobie pytanie o jakość naszej pracy.
Także gdy mówimy o mediach, które odgrywają olbrzymią rolę w życiu współczesnego człowieka, dotykamy newralgicznego punktu: jeżeli pominie się je w duszpasterstwie, to mamy gotową przegraną. Często też jako księża zapominamy o solidarności w naszej pracy, jakbyśmy nie mieli świadomości, że tak naprawdę gramy w jednej drużynie.
– Ksiądz Infułat akcentuje kwestię duszpasterzy i Kościoła hierarchicznego, ale chciałbym poruszyć temat wiernych świeckich, naszych Czytelników. Brakuje podejścia do sprawy czytelnictwa, w którym uwzględnia się, że to nie jest tylko publicystyka, ale Słowo Boże. Czy nie za mało jest w programach katechetycznych o mediach katolickich? Nawet w rachunkach sumienia brakuje pytania: Czy czytam prasę katolicką... Chodzi tu o aspekt moralny.
– Trzeba zacząć od seminarium. Jest program kształcenia w seminariach duchownych i należy zobaczyć, ile jest tam godzin przeznaczonych na media. Jeśli kleryk w seminarium nie ma nawet zarysu problemu, nie wie, o co chodzi – pójdzie potem na parafię i nadal będzie ignorantem w tej kwestii. Dlatego trzeba zacząć od programu duszpasterskiego dla duchowieństwa. Potem dochodzi sprawa świeckich. Są w różnych ruchach i stowarzyszeniach katolickich, np. w Akcji Katolickiej, ale bardzo często nie mają rozeznania, czym są media katolickie. Byłem zaskoczony wydarzeniami, jakie miały miejsce przed wyborami prezydenckimi. Jeden z kandydatów, zwłaszcza w pierwszej części kampanii, zaczął głosić program zdecydowanie ateistyczny i ateizujący. Tak wielu ludzi poszło za nim... Jak należy ocenić społeczeństwo, o którym mówi się, że jest katolickie, a które głosuje na ateistę? Byłem jeszcze bardziej zbulwersowany, gdy dwaj kandydaci, którzy stali się ostateczną alternatywą dla wyborców, zaczęli czynić umizgi do owego ateisty, żeby im udzielił poparcia, żeby jego elektorat poparł ich kandydatury. Nie baczyli na to, że ten człowiek bardzo mocno stawia na odejście od chrześcijaństwa, na „zapateryzm” – opcję panującą obecnie w Hiszpanii. Nikomu to nie przeszkadzało. Byłem zasmucony, że dwóch katolików, starających się o prezydenturę w państwie, zachowało się tak wobec ateisty. Uważam, że trzeba brać pod uwagę to, na kogo się głosuje. Ludzie wiedzą to dopiero wtedy, gdy mają pewne wykształcenie, gdy dowiadują się tego, czego uczy Kościół i co mówi katolicka nauka społeczna w danej kwestii.
W numerze 24. „Niedzieli”, z 12 czerwca br., zamieściliśmy dokument Stolicy Apostolskiej na temat małżeństw homoseksualnych. Mówi on bardzo konkretnie, jak powinni zachować się w tej sprawie parlamentarzyści, ludzie polityki. Dokument podpisał obecny papież – wtedy jeszcze kard. Ratzinger jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary. To jest wyraźny głos Kościoła, który nie milczy, który w drażliwych sprawach dotyczących sumienia człowieka zawsze się wypowiada – ale trzeba chcieć go usłyszeć. Nie wiem, czy księża mają pełną świadomość wagi udziału mediów katolickich w życiu wiernych...
– Dotknęliśmy bardzo ważnego tematu, bo obok perspektywy duszpasterskiej pojawia się perspektywa społeczno-polityczna. Etyka dotyka każdej dziedziny ludzkiego życia i rodzi się kolejne pytanie: Jak „Niedziela” może odpowiedzieć na zarzut politykierstwa?
– Bardzo łatwo postawić taki zarzut, gdyż jest cienka granica między polityką a nauką społeczną Kościoła. Mówi ktoś nieraz np., że księża czy biskupi są „zaczadzeni PiS-em”. Tymczasem nie zauważa się, że są tu zbieżne elementy – gdy mówi się o patriotyzmie, o ojczyźnie, kulturze, nauce społecznej. Są ugrupowania partyjne bliskie opcji chrześcijańskiej. Mają one prawo mówić, że są blisko z Kościołem. Ale to nie znaczy, że ja mam nie głosić katolickiej nauki społecznej, ponieważ moje poglądy będą podobne do programu PiS-u! Bł. Jan Paweł II kochał Polskę z jej historią, kulturą, przy wspominaniu niektórych rocznic nawet uronił łzę. Czy Ojciec Święty brał udział w polityce? Może w wymiarze ogólnym tak, ale nie był politykierem. Był patriotą. Pan Jezus też rozpłakał się nad Jerozolimą, a przecież polityki nie uprawiał.
Warto zwrócić uwagę na wypowiedź Benedykta XVI w Warszawie, kiedy mówił o księżach rzekomo włączających się w politykę. Powiedział, że ksiądz nie musi być specjalistą w polityce. Rozumiem to w ten sposób, że ja rzeczywiście nie muszę znać się na polityce, ale jako zwykły człowiek mogę wypowiedzieć swoje zdanie. Pozwólmy księdzu być zwykłym człowiekiem i obywatelem.
– A co w sytuacji, gdy ksiądz jako duszpasterz musi zabrać głos, kiedy jest zagrożona etyka w polityce?
– Myślę, że nie tylko ksiądz, ale i biskupi mają taki obowiązek. Dzisiaj mówi się: nie wolno ci przykładać ręki do polityki, nie wolno wypowiadać się na temat różnych posunięć politycznych, a potem ma się żal, że nagle w parlamencie przechodzi jakaś ustawa przeciwna prawu naturalnemu i prawu Boskiemu. Wiemy, jaką rolę odgrywa np. rozwód w życiu rodziny, dzieci. Jednak niektórzy twierdzą, że trzeba go uznać i starają się to ułatwić. Nikt nie liczy łez. Jest wiele spraw związanych z aborcją – zabijaniem nienarodzonych. Mówi się o głosowaniu za życiem, a jednocześnie ci, którzy są decydentami, przechodzą obojętnie obok tych zagadnień, bo ateiści mają w rękach środki przekazu i duże pieniądze. Chrześcijaństwo tego nie posiada i dlatego przegrywamy. Mówiłem o przegrywających księżach. Dzieje się tak również dlatego, że niektóre gazety zamykają księżom usta, a dziennikarze krzyczą pełną parą. Radio Maryja jest tylko maleńkim wyjątkiem w milionach głosów, które krzyczą przeciwko nauce Kościoła. Dlatego przyczepia się mu łatkę złej rozgłośni. Jako chrześcijanie, katolicy, powinniśmy być na tyle trzeźwi, żeby wiedzieć, co jest czym, jakie są proporcje działania nas i ateistów. My jesteśmy po prostu biedni. Jeżeli w katolickim kraju wszystkie katolickie tygodniki razem mają ok. 500 tys. nakładu, a prasa kolorowa kształtuje się na poziomie ok. 70 mln egzemplarzy, to jak możemy się porównywać? Naród polski powinien się ocknąć.
– W związku ze stykiem duszpasterstwa i spraw społecznych na pierwszy rzut oka widać, chociażby na przykładzie tygodników katolickich w Polsce, że różnią się one między sobą nie tylko w formie, ale także w treści czy proweniencji. Czy to jest przejaw naturalny, czy też należy się tego obawiać?
– Nie możemy być tacy sami, każde z pism ma prawo do własnej twarzy. „Niedziela” nie będzie „Tygodnikiem Powszechnym”, a on „Niedzielą”, podobnie sprawa ma się z „Gościem Niedzielnym” czy innymi tytułami. Każdy ma prawo do własnej tożsamości. I w tym jest plus, bo każdy człowiek o opcji katolickiej może sobie poszukać własnego pisma. Jednak katolicy powinni czytać którąkolwiek gazetę katolicką. Najgorzej, gdy nie czytają niczego albo szukają tzw. kolorówek, a nie pogłębiają swojego życia intelektualnego i duchowego, na czym zależy prasie katolickiej.
Chciałbym odnieść się tu również do prasy parafialnej, ponieważ jest wiele tytułów, które mają swój zapał i zaplecze, a parafii zależy, by jej pismo znalazło się w rodzinach. Warto jednak zwrócić uwagę, że te pisma mają charakter informacyjny i nie mają większego zaplecza dziennikarskiego. My mamy profesjonalnych dziennikarzy i cały sztab ludzi dbających o dobry poziom edytorski pisma. Ale, oczywiście, musimy płacić podatki, mamy wydatki związane z papierem i drukiem. Nie utrzymują nas przedsiębiorstwa współpracujące z prasą kolorową czy lewicową. Sądzę, że każdy katolik powinien to wiedzieć i umieć rozróżnić informację o życiu parafii od formacji możliwej z pomocą katolickiego tygodnika. Winni to wziąć pod uwagę zarówno księża biskupi, duszpasterze, jak i świeccy.
– Jaki – z perspektywy 30 lat – jest największy sukces „Niedzieli” i największa jej porażka?
– Nigdy nie myślałem o „Niedzieli” w kategorii sukcesu. Sukcesem był powrót w 1981 r. Gdy 30 lat temu czyniłem starania o „Niedzielę”, to w urzędach komunistycznych nikt nie zapytał, co to jest „Niedziela”. Akcja narodu, który chciał tego pisma, który wysyłał tysiące listów do urzędów państwowych o powrót tygodnika, odniosła skutek. Po 28 latach milczenia „Niedziela” wróciła na polski rynek prasowy. I to był największy sukces. Pomagał nam wtedy redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, śp. ks. Stanisław Tkocz, z którym zaczynaliśmy pracę. Pozostaję mu wdzięczny za to, że doradzał nam z wielką roztropnością, wiedzą i kompetencją.
Świadomość, że jesteśmy, to pierwszy nasz sukces. Drugim może być to, że nigdy nie ulegliśmy naciskom cenzury, która sugerowała, żeby nie zaznaczać jej ingerencji. Byliśmy wierni wszystkiemu, co było ważne dla Kościoła i Ojczyzny.
Następujący później czas ogromnego rozwoju pisma i podwyższania jego nakładu również możemy nazwać sukcesem. Był on połączony z entuzjazmem biskupów i kapłanów, czego dzisiaj, niestety, nie widzę. Ów entuzjazm pokazał nam, że tam, gdzie on istnieje, sukces jest możliwy.
Gdy chodzi o porażki, należy tu chyba zaakcentować wspomniany brak entuzjazmu. Użyłbym porównania, że kiedy jedziemy samochodem, z którego opon ktoś spuścił powietrze, jesteśmy w trudnej sytuacji, bo nikt takiego samochodu nie poprowadzi na pełnym biegu. Chciałbym, by w kołach samochodu, jakim jest „Niedziela”, znowu znalazło się powietrze. Ufam, że tak się stanie, bo dużo dobrego dzieje się w Polsce, w ludzkiej świadomości. Naprawdę potrafimy się bardzo mocno wybić i iść do przodu. Zawsze będzie zapotrzebowanie na dobro i na prawdę.
"Niedziela" 26/2011