O katolikach i muzułmanach na Bałkanach
Porozumienia z Dayton nie sprawdziły się
Z kard. Vinko Puljiciem - arcybiskupem Sarajewa - o trudnej sytuacji katolików w Bośni i Hercegowinie - rozmawia Włodzimierz Rędzioch
Włodzimierz Rędzioch: - Eminencjo, jakie były etapy kryzysu na Bałkanach po rozpadzie Jugosławii?
Kard. Vinko Puljić: - W 1991 r. Słowenia i Chorwacja ogłosiły swą niepodległość. Po referendum z 3 marca 1992 r. niepodległość ogłosiła również Republika Bośni i Hercegowiny. Mieliśmy wówczas nadzieję, że po latach komunizmu nastanie demokracja, która przyniesie nam wolność, równość i lepsze życie. Tymczasem zaczęła się wojna, gdyż serbscy władcy chcieli wciąż rządzić we wszystkich republikach. Trzeba otwarcie powiedzieć, że społeczność międzynarodowa nie chciała podziału Jugosławii i dlatego popierała Serbów i Milo?evicia, a wtedy prawie wszystko, począwszy od wojska, było w rękach serbskich.
- Mamy jeszcze w pamięci dramatyczne oblężenie Sarajewa przez Serbów...
- Oblężenie trwało 4 lata. W tym czasie w Sarajewie zginęło 12 tys. ludzi (w całej Bośni i Hercegowinie - 200 tys., chociaż nie ma pewnych danych). Byłem tam cały czas i widziałem wielu zabitych i dużo przelanej krwi.
- W końcu jednak wspólnota międzynarodowa zmusiła strony konfliktu do zawarcia traktatu pokojowego. W tym roku mija dokładnie 10 lat od zawarcia traktatów w miasteczku Dayton w stanie Ohio (USA), które zostały uroczyście podpisane w Paryżu. Dlaczego traktaty te nie rozwiązały problemów Bośni i Hercegowiny?
- Dzięki traktatom zawartym w Dayton zakończyła się wojna i to był ich aspekt pozytywny. Niestety, po zakończeniu działań wojennych nastał niesprawiedliwy pokój, gdyż podzielono Bośnię i Hercegowinę na dwie części: zajmowaną przez Serbów Republikę Serbską i federację, w której mieszkają razem muzułmanie i katolicy (Bośniacy i Chorwaci). Problem w tym, że w federacji dominującą rolę odgrywają muzułmanie i nie ma równości.
- W okresie powojennej odbudowy wiele państw arabskich finansowało działalność polityków islamskich oraz budowę meczetów, szkół koranicznych i ośrodków charytatywnych. Nie ukrywały one, że ich celem jest uczynienie z Bośnii i Hercegowiny pierwszego państwa muzułmańskiego w Europie. Na Bałkany z całego świata zaczęli przybywać fundamentaliści muzułmańscy (to nie tajemnica, że w Bośni znajdowały się obozy szkoleniowe bojowników islamskich). Czy w ostatnich latach - latach wojny z terroryzmem - sytuacja uległa zmianie?
- Olbrzymia pomoc, której państwa muzułmańskie udzielały w czasie wojny i po jej zakończenieu, była przeznaczona jedynie dla wyznawców islamu. Wszyscy o tym wiedzieli, lecz nikt nie reagował. Tak było do 11 września 2001 r., gdy po atakach terrorystycznych na Stany Zjednoczone zaczęto bić na alarm. Wcześniej nie reagowano, gdy do naszego kraju zjeżdżali się z całego świata islamscy fundamentaliści, gdy dawano im obywatelstwo i pozwalano, by brali za żony miejscowe muzułmanki. Dlatego w naszym państwie nie ma równości.
- Ponieważ dominującą pozycję mają w nim muzułmanie, bogatsi i silniejsi od katolików...
- No właśnie. Problem w tym, że przedtem nasi muzułmanie byli tolerancyjni, teraz, pod wpływem państw islamskich, które ich finansują (Arabia Saudyjska, Iran, Kuwejt i inne), stali się ekstremistami. Irańczycy np. opublikowali wiele książek, w których ukazują w złym świetle Chrystusa i chrześcijaństwo. Również stosunek społeczności międzynarodowej do muzułmanów Bośni i Hercegowiny pozostaje dwuznaczny. Amerykanie popierają ich, aby zyskać sympatię, szczególnie po interwencji w Iraku. Z drugiej strony jesteśmy krytykowani za to, że budujemy kościoły z krzyżami (udziela nam się dobrych rad, by nie prowokować muzułmanów, eksponując krzyże).
- Przed wojną w Bośni i Hercegowinie było około 820 tys. katolików, dziś pozostało ich niecałe 460 tys. Czy można mówić o prześladowaniu katolików, które sprawia, że opuszczają kraj?
- Wydawało się, że traktat z Dayton umożliwi zbudowanie prawdziwego demokratycznego państwa. Czy tak się stało?
- Prawdę mówiąc, Bośnia i Hercegowina są pod międzynarodowym protektoratem. Zostały stworzone dwie jednostki państwowe z wielkim, bardzo kosztownym aparatem biurokratycznym, ale bez rzeczywistej władzy. O wszystkim decyduje Wysoki Komisarz ONZ. Jak możemy mówić o demokratycznym państwie, jeżeli nasi uchodźcy nie mogą wrócić do swoich domów, które znajdują się w Republice Serbskiej? (Nie można nic zrobić w tej sprawie, bo Serbów popiera Francja i Wielka Brytania).
- Bp Pero Sudar, biskup pomocniczy Waszej Eminencji, często krytykuje siły międzynarodowe stacjonujące w Bośni i Hercegowinie za to, że udzielają stronniczego poparcia wspólnocie muzułmańskiej. Jak Ksiądz Kardynał tłumaczy takie postępowanie wojsk międzynarodowych?
- Wojska międzynarodowe i Wysoki Komisarz ONZ mają w swych rękach praktycznie całą władzę w kraju. Problem w tym, że nie traktują wszystkich jednakowo: są dyplomatyczni z silnymi i twardzi ze słabymi. Szczególnie twardzi są z nami - chorwackimi katolikami. Nie wydają nam pozwoleń na posiadanie mediów i szkół ani nie pozwalają na używanie ojczystego języka. Na dodatek urzędnicy ONZ często dbają tylko o interesy swych państw i postępują zgodnie z ich linią polityczną.
- Co można uczynić w obronie słusznych interesów katolików Bośni i Hercegowiny?
- Należałoby wywierać nacisk na Narody Zjednoczone, by uczynić z Bośni i Hercegowiny normalne państwo (obecny podział na dwie jednostki państwowe wydzielone na bazie etnicznej nie sprawdza się). Można by np. podzielić terytorium państwa na cztery wieloetniczne regiony ze stolicami w Banja Luce, Sarajewie, Tuzli i Mostarze. Takie wieloetniczne i wieloreligijne państwo musiałoby respektować tożsamość wszystkich.
- Komu zależy na tym, by Bośnia i Hercegowina nie stała się państwem normalnym?
- Nie chcą tego ani Serbowie, ani muzułmanie. Odnosi się wrażenie, że nie chce tego także społeczność międzynarodowa.
- Kto więc mógłby to uczynić?
- Te same państwa, które zorganizowały konferencję w Dayton. Porozumienia z Dayton nie sprawdziły się, trzeba zawrzeć nowy traktat.
- Dziękuję za rozmowę.
"Niedziela" 50/2005