Z Chrystusem w Azji
Z o. Andrzejem Madejem OMI – misjonarzem w Turkmenistanie – rozmawia ks. Ireneusz Skubiś
Ks. Ireneusz Skubiś: – Ewangelizacja Azji to ważny temat dla współczesnego Kościoła. Tak wielu ludzi nie zna tam Chrystusa. Dzisiaj dzięki środkom elektronicznym można dokonywać przyspieszonej ewangelizacji. Przeżywaliśmy niedawno jubileuszowy rok 2000, ale przed nami rok 2033 – rocznica Odkupienia. Taki czas powinien być przez Kościół szczególnie wykorzystany do ewangelizacji.
O. Andrzej Madej OMI: – Powtórzę tu słowa, które sam usłyszałem. Mówi się, że gdy Kościół ewangelizuje, to ci, którzy przyjmują Ewangelię, ubogacają się – całe narody, kultury. Prawda. Ale może za mało mówimy o tym, że ewangelizując, Kościół sam też się ubogaca. Ktoś obrazowo powiedział, że kultury, narody, które jeszcze nie przyjęły Ewangelii, są jak kwiaty na przedwiośniu w ogrodzie Kościoła, które jeszcze nie rozkwitły. Człowiek, który przyjmuje Ewangelię, kultura, która otwiera się na Chrystusa – rozkwita i wnosi swoje dary w Kościół. A on ubogaca się tymi, którzy przyjmują Ewangelię. Proces jest dwustronny. Widzimy też, że kiedy dzielimy się wiarą, to i nasza wiara się umacnia. Gdy się nią nie dzielimy, ona więdnie i usycha. To jest także szansa dla Kościoła – wychodzić, być w dialogu. Dlatego myślę, że ewangelizacja Azji i dialog międzyreligijny, dialog ze starymi cywilizacjami w Indiach, w Chinach, w Japonii, na Dalekim Wschodzie, będzie ubogacał obydwie strony. Na razie jest dużo strachu po stronie tych, którzy myślą, że chrześcijaństwo zniszczy coś w ich rodzimych kulturach, że oni przestaną być sobą. Jak wiemy, chrześcijaństwo nigdy nie przychodzi, żeby niszczyć; przychodzi, żeby ubogacać, pomóc rosnąć temu, co dobre, autentyczne, prawdziwe, godne, sprawiedliwe. Jestem tu dobrej myśli – ewangelizacja, która na kontynencie azjatyckim już się rozpoczęła, będzie miała dobre rozdziały: wzajemnego szacunku, dialogu, ubogacania się, dzielenia się skarbami, które Pan Bóg dał tamtym cywilizacjom i kulturom, i nam. Trzeba tylko apostołów – misjonarzy. Na pewno ogromne pole do popisu ma tu elektronika i środki społecznego przekazu. Niemniej jednak wszędzie za nimi musi być żywe oblicze człowieka. Wszak i Jezus Chrystus przyszedł do Betlejem, przyjmując ludzkie oblicze. Bo nic – żadna ikona, obraz, kamera – nie zastąpi żywego człowieka, jego oblicza. Do czego wzywał nas w swoim liście na trzecie milenium wiary Jan Paweł II? Żebyśmy wpatrywali się w żywe oblicze Chrystusa. Wszystko inne w jakimś sensie pominął, bo człowiek ostatecznie zatrzyma się przy człowieku. Tak, potrzeba będzie wielu apostołów – świadków. Trzeba, by mówili do mikrofonów, stawali przed kamerami telewizyjnymi, robili filmy. Ale muszą być ludźmi nawróconymi. Byłem kiedyś w Rzymie na sympozjum o mass mediach i w ostatnim dniu spotkania przyjął nas Jan Paweł II. Powiedział tylko jedno zdanie: „Trzeba ewangelizować świat mass mediów”. To znaczy trzeba, żeby w studiach radiowych, telewizyjnych, w redakcjach prasowych pracowali ludzie, którzy usłyszeli Ewangelię i chcą się tą Dobrą Nowiną dzielić z innymi. Jeśli takich ludzi nie będzie, to niestety będzie się roznosić smutna nowina. Zawsze, gdy o tym myślę, wspominam śp. biskupa radomskiego Jana Chrapka, który jeszcze przed śmiercią ustanowił dla redaktorów, dla ludzi kultury nagrodę „Ślad” – za pokazywanie dobra, budowanie mostów między ludźmi, profesjonalizm dziennikarski. Bo wszyscy niby powtarzamy, że zło jest bardziej fotogeniczne niż dobro, ale tak naprawdę tak nie jest. Biskup Jan to wiedział. Wiedział, że może trudniej jest to dobro odpowiednio pokazać, odsłonić, może trudniej służyć prawdzie niż fałszowi – nie wiem. Chociaż kard. Wyszyński zauważył kiedyś: „Patrzcie, żeby być świadkiem prawdy, niewiele potrzeba: trzeba żyć prawdą – i już się nią promieniuje. Natomiast żeby spreparować coś, co nie jest prawdą, ileż trzeba zabiegów, przemyśleń, środków. Może dlatego jest nadzieja, że będziemy służyć bardziej prawdzie i dobru”.
– W jaki sposób Europejczyk może ewangelizować Azjatów?
– Powiem tak: Azję trzeba kochać, przede wszystkim dać sobie czas na zaprzyjaźnienie się z ludźmi. Jeżeli dzisiaj nie można gromkim głosem głosić Ewangelii, to trzeba ją szeptać. To jest możliwe. Niedawno pojechaliśmy z Aszchabadu do wioseczki oddalonej o ok. 40 km. W małym domu zastaliśmy trzy bardzo biedne rodziny. Przygotowali posiłek, który zjedliśmy z nimi na podłodze (tak się tam przyjmuje gości, nie ma stołów, krzeseł, łóżek), i poprosili nas, żeby im coś opowiedzieć. Powiedziałem trochę o sobie, żeby wiedzieli, z kim rozmawiają, ale powiedziałem też o świętach Bożego Narodzenia, bo właśnie był Adwent i zbliżało się Boże Narodzenie, powiedziałem o Panu Jezusie. Reakcją tych ludzi była prośba, żeby się za nich pomodlić. Każda rodzina mówiła o swoich problemach, o swoich ranach, niczego nie ukrywając. Dowiedziałem się, co ich boli, rani, z czym nie mogą sobie poradzić. Byli bardzo otwarci, spragnieni miłości, Dobrej Nowiny, potrzebujący uzdrowienia. Nałożyliśmy na nich ręce i modliliśmy się wspólnie modlitwą wstawienniczą, śpiewaliśmy. Może ta rodzina nieprędko będzie katolicka, to tylko Pan Bóg wie. Może nie będzie jakiejś nagłej zmiany wiary, może jeszcze długo nie poproszą o chrzest, ale jak na pierwsze spotkanie wydaje się, że wydarzyło się dużo. Notabene – kiedy wracaliśmy, jedna z Turkmenek powiedziała, że to jest jej rodzina i że oni już coś o chrześcijaństwie wiedzą, bo ona im w każdą niedzielę, gdy przyjeżdża z kościoła, opowiada. Tam miała więc już miejsce ewangelizacja, już ktoś był tam świadkiem Jezusa Chrystusa. Azja jest głodna Dobrej Nowiny. Jest poraniona i na pewno trzeba jej odpowiedzieć w postaci miłości, modlitwy o uzdrowienie, ale przede wszystkim trzeba czynić pewne kroki, żeby się poznać, zaprzyjaźnić. I nie chodzi tu o podbój prozelicki, chrześcijański triumfalizm – ale o ciche i dyskretne przenikanie życia na tym kontynencie promykami Ewangelii. Na tę drogę trzeba wejść. A wracając jeszcze do wspomnianej rodziny, okazało się, że wielu ich sąsiadów także chciałoby, żeby do nich któregoś wieczoru przyjechać. Oczywiście, będziemy się starali iść w gościnę do tych, którzy nas zapraszają. Jest to okazja, żeby im powiedzieć o Panu Jezusie – Uzdrowicielu, który przynosi pełnię życia, który jest przyjacielem człowieka, przyjacielem grzeszników, ludzi zniewolonych. Stajemy więc w tych dniach wobec wielkiej szansy.
– Jesteśmy w Roku Kapłańskim, a Ojciec tak spełnia swoje kapłaństwo...
– Chociaż nie mam sukcesów, które można by ujmować w statystykach, w liczbach, to jednak każdy dzień mam wypełniony. Pan przysyła nam biednych potrzebujących chleba, rozmowy, lekarstwa, ale i potrzebujących miłości, szacunku, akceptacji. Wielu z nich mówi, że nie wyobraża sobie życia, gdybyśmy do nich nie przyjechali, bo Ewangelia ich zmienia. Gdy przyjechaliśmy kilkanaście lat temu, ludzie w niedzielę pracowali, robili pranie, uprawiali ziemię, wyjeżdżali za miasto, remontowali samochody w garażach – a teraz zakładają inne ubranie i świętują. Mówią, że to dla nich niesamowita rewolucja, bo niedzielę pojmowali dotychczas jako dzień sprzątania. Mówią, że nie wyobrażają już sobie innego życia, bez Jezusa i Kościoła. Mamy już ludzi, którzy sami świadczą o dobru, jakie zyskali, przyjmując Ewangelię.
– Dwa przeciwstawne spojrzenia na niedzielę: sprzątanie i świętowanie...
– Tak. Ci ludzie nie przyjmują nas już w dresach, w szlafrokach, gdzie wszystko kręciło się wokół odkurzacza. Mówią, że w niedzielę nie mogą nie pójść do kościoła na Liturgię. Tego dnia już nie pracują, ubierają się odświętnie ze względu na Jezusa Eucharystycznego, na dzień Jego zmartwychwstania. Zachęcamy ich, by w niedzielę odwiedzali się, by nawiedzili kogoś w szpitalu, pogłębiali swoje życie duchowe, czytając jakąś literaturę religijną. W bardzo konkretnym wymiarze widać, że Ewangelia zmienia ich hierarchię wartości i obowiązków. I choć dotychczas uważali się za wierzących muzułmanów, tak naprawdę nie wiedzieli, czym jest wiara. Ona przychodzi dopiero z Jezusem Chrystusem, kiedy poznajemy Boga i Jego miłość.
"Niedziela" 6/2010