Widziane z Brukseli
Reforma Unii
Mirosław Piotrowski, poseł do Parlamentu Europejskiego, www.piotrowski.org.pl
„Aby odpowiedzieć na nasze potrzeby, europejska rewolucja musi być socjalistyczna”.
To fragment „Manifestu z Ventotene”, autorstwa Altiero Spinellego, komunistycznego ojca założyciela Unii Europejskiej. Tekst ten ułożył w czasie II wojny światowej wraz z innym twórcą europejskiego federalizmu – Ernesto Rossim, gdy siedział w więzieniu na wyspie Ventotene.
Przed niespełna rokiem właśnie na tej samej wyspie na Morzu Śródziemnym spotkali się prezydent Francji, premier Włoch i kanclerz Niemiec, aby odbyć rozmowy o przyszłości Unii Europejskiej. Ich zdaniem, Unię trzeba reformować, co do tego nie ma wątpliwości. Ale w jaki sposób? Szczegółów nie podano, jednakże sam wybór wyspy Ventotene, w zamyśle debatujących, miał się stać przekazem samym w sobie. Przewodnikiem „duchowym” reformy ma być nieżyjący już Spinelli, a dokładniej jego wizja integracji europejskiej. Przypomnę, że we wspomnianym manifeście domagał się on przede wszystkim likwidacji państw narodowych.
Całkiem niedawno nowe propozycje „gruntownej reformy Unii Europejskiej” zaprezentował szef liberałów w Parlamencie Europejskim Guy Verhofstadt. Uważa on mianowicie, że aby w ogóle uratować UE, konieczna jest likwidacja Komisji Europejskiej. Tak, tej dzielącej unijne pieniądze z Junckerem i Timmermansem na czele. W miejsce tego gremium – zdaniem reformatora-pomysłodawcy – trzeba stworzyć mały, kilkunastoosobowy europejski rząd. Pomysł, aby każdy kraj członkowski miał tam swojego przedstawiciela, nazywa on „głupim”.
Skąd taka pewność, wręcz buta belgijskiego europosła, którego frakcja polityczna jest zaledwie czwartą co do wielkości w Parlamencie Europejskim? Otóż Verhofstadt jest założycielem Grupy Spinellego. To nieformalne gremium, które – jak samo twierdzi – zrzesza prominentnych polityków europejskich, tych przedkładających „interes europejski ponad ich interes narodowy”. Chwali się też posiadaniem w swoich szeregach 110 eurodeputowanych, i to z różnych frakcji politycznych. Zarówno chadeków, gdzie są posłowie PO, socjalistów z polską delegacją SLD, zielonych, liberałów, jak i komunistów. To już oznacza realną siłę i przełożenie na konkretne decyzje reformy instytucjonalnej Unii, a także jej polityki migracyjnej, przymusowych relokacji itd.
Federaliści nie kryją swoich zamiarów. Po raz kolejny wbrew obywatelom krajów członkowskich Unii próbują zacisnąć gorset integracji i zapewnić sobie jeszcze większe prawo do interwencji na ich terytorium. Tylko po co marnują czas na przedstawianie kolejnych reformatorskich scenariuszy? Czy nie mogliby sięgnąć do innych klasyków, jak chociażby Leonida Breżniewa, który blisko pół wieku temu na V Zjeździe PZPR tłumaczył polskim towarzyszom: „Wspólnota socjalistyczna jako całość ma prawo do interwencji na terytorium każdego państwa członkowskiego bloku socjalistycznego w sytuacji, gdy wewnętrzne lub zewnętrzne siły, wrogie wobec socjalizmu, usiłują zakłócić rozwój tego kraju i przywrócić ustrój kapitalistyczny”.
A czy Unii nie zagrażają tzw. populiści? Po co więc bawić się w reformy?
„Niedziela” 25/2017