Ks. Jan Twardowski (1915-2006)
Odszedł Poeta
Milena Kindziuk
"Pan Bóg jest uśmiechnięty i ma poczucie humoru" - powiedział tuż przed śmiercią ks. Jan Twardowski. Odszedł w jednym z warszawskich szpitali w środę 18 stycznia. W ostatnią noc podyktował wiersz. Prosił, by go odczytać na pogrzebie.
Poezja jak religia
Najbardziej znany wiersz: "Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą" ks. Twardowski zadedykował znanej poetce Annie Kamieńskiej, która przy nim się nawracała. - Wiedziałem, że w duszy Anny dzieją się sprawy Boże - wyznał kiedyś. Do 1970 r. był poetą nieznanym. Niewielu czytało jego poezję. Mało kto wiedział, że w ogóle istnieje, choć ks. Twardowski to rocznik 1915. Gdy się urodził, po ulicach Warszawy jeździły dorożki. Trwała pierwsza wojna światowa.
Mieszkał w Warszawie przy ul. Elektoralnej, w czteropokojowym mieszkaniu po znanym pisarzu Melchiorze Wańkowiczu, który stamtąd się wyprowadził. Wychowywał się z rodzicami, babcią i trzema siostrami. W Warszawie ukończył renomowane Gimnazjum im. Tadeusza Czackiego.
Pierwsze wiersze opublikował jako siedemnastolatek, na łamach Kuźni Młodych. W 1935 r. Jan Twardowski rozpoczął studia: filologię polską na Uniwersyte- cie Warszawskim. Właśnie wtedy, w czasach studenckich, wydał pierwszy tomik poetycki Powrót Andersena (1937 r.). Na literackich salonach święcił wówczas triumfy Kazimierz Wierzyński, nagradzany za Laur Olimpijski. Później przez wiele lat ks. Twardowski pisał właściwie do szuflady. Po wojnie sporadycznie drukował w Tygodniku Powszechnym. Pierwsze jego wiersze zaniósł tam Wojciech Żukrowski, przedwojenny kolega. Jerzy Turowicz od razu je opublikował. Był to rok 1946. Jego talent odkrył też Jerzy Zawieyski. W swoim Dzienniku odnotował pod datą 28 lipca 1955 r.: "Zaszedłem na Żoliborz do znakomitego poety ks. Twardowskiego. Czytał mi swoje wiersze, jeden z nich jest mnie dedykowany. Wiersze są zadziwiające prostotą i pięknością. Jest w nich ogromny urok. Są autentyczną poezją (...). Twardowski mówi najzwyklejszym słowem o Bogu, mówi tak, jak się modli. Dlatego jego poezja jest czymś jak religia".
To dzięki staraniom Zawieyskiego w 1959 r. ukazał się pierwszy powojenny tomik ks. Twardowskiego Wiersze. Po nim znów cisza. Do 1970 r., kiedy to ukazały się Znaki ufności, które przyniosły ks. Twardowskiemu sławę. Później były Niebieskie okulary, Który stwarzasz jagody, Rwane prosto z krzaka. Tom Nie przyszedłem pana nawracać przynosi Poecie niebywały sukces. Odtąd poezja ks. Twardowskiego była wręcz rozchwytywana.
Wojna i powołanie
W czasie wojny był w Armii Krajowej; brał udział w Powstaniu Warszawskim. Wejście Sowietów zastało go w miejscowości Końskie na Kielecczyźnie. Rodzinę odnalazł w Radomiu, gdzie mieszkała jedna z sióstr. Potem rodzice przenieśli się do Katowic.
Twardowski wrócił do Warszawy, by kontynuować studia. Zdarzyło się też coś nieoczekiwanego. - Pewnej nocy przyśniło mi się, że jestem księdzem - mówił. Było to po upadku Powstania Warszawskiego, kiedy często zastanawiał się nad tym, dlaczego ocalał, skoro tak wielu kolegów i znajomych zginęło. Wkrótce, jeszcze w 1945 r., wstąpił do seminarium, jednocześnie kończył polonistykę (pracę magisterską obronił w 1947 r.). 4 lipca 1948 r. przyjął święcenia kapłańskie. Niedługo po nich napisał: "własnego kapłaństwa się boję / własnego kapłaństwa się lękam / i przed kapłaństwem w proch padam / i przed kapłaństwem klękam". O czasach powojennych Ksiądz Jan opowiadać nie lubił. W poezji jedynie wspomniał: "Byłem Ci wierny w czasach Stalina..."
W stanie wojennym nie zajmował się polityką. Raczej pochłaniała go działalność duszpasterska, rozmowy z ludźmi, spowiedzi, no i pisanie, rzecz jasna. W tym okresie uczestniczył w wieczorach poetyckich.
"Wyć albo nie wyć - to wielkie pytanie"
Nad popularnością jego poezji biedzili się krytycy. Mierzyli rymy, ważyli słowa. Porównywali - to z ks. Baką, to ze Skamandrytami.
- Zdarzało się, że recenzenci, omawiając moje wiersze, pisali o dialektyce, antynomiach, Pascalu, Heraklicie, Heglu - mówił ks. Twardowski. - Przeraziłem się. Otworzyłem tom moich wierszy. Przeczytałem: "polna myszka siedzi sobie, konfesjonał ząbkiem skrobie", "kto bibułę buchnie, temu łapa spuchnie", "siostra Konsolata, bo kąsa i lata" - i uspokoiłem się.
Wiersze pisał głównie w wakacje.
- Nie czekam na natchnienie - zapewniał. Kiedy wyjeżdżał poza Warszawę, przyrodę widział, słyszał, czuł. I tak powstawały wiersze.
Ks. Twardowski chętnie odwoływał się do innych twórców. Znał na pamięć ich utwory. Niekiedy cytując, specjalnie zmieniał ich sens. Wychodziły wtedy zabawne parafrazy: gorzkie - "Miej serce i nie patrz w serce / odstraszy cię kochać", lub zabawne - "wyć albo nie wyć - to wielkie pytanie".
Z aluzji literackich słynął także jako wykładowca literatury pięknej w warszawskim Seminarium Duchownym. "A piłować cię tak będę jak ten Kuba swoją nogę" - powiedział kiedyś na egzaminie do jednego z kleryków, obecnego bp. Józefa Zawitkowskiego.
Znajomi Księdza Jana uważają, że tajemnica wielkiego sukcesu tej poezji tkwi w jej prostocie.
Sam ks. Twardowski mówił: - Wiersze są moją słabością, zawsze chciałem je pisać, lecz nie umiałem. To wielka łaska Pana Boga, że ludzie je czytają. Jestem wzruszony, zwłaszcza teraz, kiedy chodzę z torbą, kijem i śmierć już kiwa do mnie serdecznym palcem.
"Niedziela" 5/2006