Jean Vanier
Takie życie daje mu szczęście
Artur Stelmasiak
Pochodzi z bogatej kanadyjskiej rodziny. Gdy startował w dorosłość, miał wszystko: wykształcenie, pieniądze oraz wysoki status społeczny. Ale Jean Vanier szukał czegoś więcej. Zrzekł się wygodnego życia i zamieszkał razem z upośledzonymi. Tak żyje do dziś. Teraz z radością wypisaną na twarzy przyznaje, że dzięki temu miał piękne życie.
Jean Vanier pokazał światu dramat i wielkość osób z umysłowym upośledzeniem. Od 42 lat żyje z nimi pod jednym dachem w założonej przez siebie wspólnocie "Arka" (od franc. słowa "L'Arche"). To on powołał też do istnienia Ruch "Wiara i Światło", skupiający osoby zdrowe oraz niepełnosprawnych i ich rodziny. Na przestrzeni czterdziestu lat jego dzieła ogarnęły zasięgiem prawie cały świat, dotarły na wszystkie kontynenty. Ruch "Wiara i Światło" skupia obecnie ok. 1400 wspólnot w ponad 70 krajach. "Arka" natomiast ma 120 domów w 30 krajach świata.
- Jean Vanier całym swoim życiem zaświadcza, że apel Jana Pawła II o budowanie wyobraźni miłosierdzia jest wezwaniem do odkrycia wielkiej wartości człowieka cierpiącego, niepełnosprawnego czy upośledzonego - podkreśla red. Marcin Przeciszewski, który pod koniec lat 70. XX wieku założył wspólnie z przyjaciółmi jedną z pierwszych w Polsce wspólnot Ruchu "Wiara i Światło". - On pokazuje, jak wiele możemy się nauczyć od naszych upośledzonych braci i jak wiele możemy zyskać. To jest prawdziwa rewolucja poglądów, pokazanie, że to nie my pomagamy niepełnosprawnym, ale tak naprawdę oni pomagają nam - uważa Przeciszewski.
Pod wielkim wrażeniem Jeana Vaniera jest również bp Piotr Libera: - Musimy sobie uświadomić, że spotykamy się z kimś naprawdę wielkim, z duchowym tytanem współczesnego Kościoła - mówi sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski.
Arka od Arki Noego
Jean Vanier jest Kanadyjczykiem. Jego ojciec był gubernatorem generalnym Korony Brytyjskiej. W wieku 12 lat Jean wstąpił do Szkoły Marynarki Wojennej w Anglii i do 22. roku życia służył na lotniskowcach. Jednak stopniowo docierało do niego pragnienie bliższego poznania Boga. Kiedy okręt wpływał do portu, oficerowie szli na tańce, a Vanier - do kościoła. Sprawy duchowe przyciągały go coraz bardziej, aż w końcu opuścił okręty i wstąpił do studenckiej wspólnoty studiów i modlitwy w Paryżu, założonej przez dominikanina Thomasa Philippe'a, który stał się wielkim przyjacielem i mistrzem Vaniera. Potem przez rok Vanier był w klasztorze Trapistów, rok na samotnej farmie i dwa lata w Fatimie. W 1962 r. obronił rozprawę doktorską z filozofii w Instytucie Katolickim w Paryżu i zaczął wykładać na Uniwersytecie w Toronto.
Jednak prawdziwy zwrot w jego życiu nastąpił dopiero po wizycie u jego mistrza o. Philippe'a, który wówczas opiekował się domem dla niepełnosprawnych we Francji. Spotkanie to bardzo Jeanem wstrząsnęło, nie miał pojęcia, że istnieje taki bezmiar cierpienia, nie rozumiał go. W ludziach chorych widział początkowo tylko krzyk: "Czy kochasz mnie? Dlaczego zostałem odrzucony? Dlaczego jestem inny?!". Później powiedział, że są to najbardziej prześladowani ludzie na świecie.
Jean wielokrotnie wspominał swój strach przed spotkaniem z niepełnosprawnymi. Zastanawiał się, o czym będzie rozmawiał. Okazało się, że to oni zasypali go pytaniami: "Jak się nazywasz?", "Skąd jesteś?", "Czy jeszcze do nas przyjedziesz?". Był zachwycony ich wewnętrznym pięknem i prostolinijnością. - Nie obchodził ich mój intelekt. Interesowała ich tylko moja osoba - wspomina Vanier. Wówczas podjął decyzję porzucenia wygodnego życia i kariery akademickiej, aby poświęcić się upośledzonym. Jego życie radykalnie się zmieniło. Nabył walący się dom w Trosly-Brenil, w którym zamieszkał z dwoma niepełnosprawnymi. Dom ten nazwał Arką, w nawiązaniu do Arki Noego, która uratowała ludzi przed potopem. Arka miała chronić słabych i odrzuconych przez społeczeństwo. Wkrótce przyłączyły się nowe osoby i tak powstała wspólnota.
Życie jest proste
"Arka" tym różni się od domu opieki, że osoby upośledzone nie przebywają tam jako pacjenci, ale jako pełnoprawni członkowie. Ich opiekunowie nazywani są asystentami. Pracują i żyją razem z członkami wspólnoty. Niektórzy z asystentów decydują się na życie w celibacie, co jest szanowanym, ale nieobowiązkowym wyborem. Asystentami są również młodzi wolontariusze, którzy pracują we wspólnocie przez rok lub kilka lat.
Jean Vanier przyznaje, że takie życie daje mu wiele szczęścia. Od niepełnosprawnych o wiele więcej dostał, niż im sam dał. - "Arka" nie jest po to, żeby świadczyć dobro ubogim, ale po to, by być razem. Wspólnie uczymy się przyjmować odmienność drugiej osoby - stwierdza Vanier. - Wielu upośledzonych to święci, będący w autentycznej przyjaźni z Jezusem.
Życie w "Arce" jest proste. Praca w domu i ogrodzie lub w warsztatach. Jest czas wolny i czas przeznaczony na modlitwę. Posiłki spożywane są wspólnie. - Dzięki temu w naszym życiu możemy odczytać nowe wartości - podkreśla Ewa Gliwicka, koordynatorka "Arki" w Polsce. Mieszkanką jednego z takich domów jest Teresa S., dziewczynka z upośledzeniem. Z entuzjazmem opowiada o swych codziennych obowiązkach: o tym, jak robi świeczki oraz maluje na warsztatach, o wspólnym gotowaniu, sprzątaniu. - W "Arce" żyje się dobrze. Jestem bardzo szczęśliwa - stwierdza Teresa.
Słabość i mur
Vanier ubolewa, że wielu ludzi gardzi upośledzonymi, że kobiety nie chcą rodzić niepełnosprawnych dzieci. - Kiedy myślimy o upośledzonym, słabym dziecku, coś się w nas buntuje - mówi. Opowiada, jak głosi czasami konferencje w szkołach katolickich we Francji. - Mówię wtedy do nastoletnich dziewcząt o "Arce", o tym, co w niej odkryłem. I bywa, że słyszę taką refleksję: "Jeśli będę miała w sobie potwora, to się go pozbędę" - opowiada Vanier. Jean stwierdza, że kiedyś takie zachowanie bardzo dobrze sprecyzował Martin Luther King. - Bardzo wielu ludzi nienawidzi słabszych od siebie. Dlaczego tak się dzieje? Prawdopodobnie dlatego, że gardząc innymi, człowiek określa własną wartość. Bez pogardy wobec słabszych musiałby zaakceptować to, co w nim samym jest godne pogardy - mówi Vanier. Jego zdaniem, ukrywamy swoją słabość, tworząc wokół siebie mur. - A tylko akceptacja słabości, przyjęcie samych siebie takich, jakimi jesteśmy, może nas otworzyć na relacje z innymi ludźmi i doprowadzić do wewnętrznego uzdrowienia - podkreśla założyciel "Arki". - Osoby upośledzone natomiast pomagają przełamywać nam ten mur, który sami wokół siebie tworzymy. Jest coś niesamowitego w ich zdolności zapraszania nas do autentycznej i pogłębionej relacji.
Starość jest wspaniała
Jean Vanier jest potężnej postury. Ma 78 lat... i poczucie humoru. Żartuje nawet ze swych fizycznych niedomagań. Jednak na każdym kroku powtarza, jak wiele szczęścia dał mu i wciąż daje kontakt z niepełnosprawnymi. A z jego twarzy nawet na chwilę nie schodzi radosny uśmiech. Jego zdaniem, starość i doświadczenie słabości i ubytku sił "to coś wspaniałego!" - Nawet zostałem zwolniony z obowiązku zmywania talerzy - żartuje. - Jestem słabszy i mogę doświadczyć troski ze strony innych, opieki od osób upośledzonych. Starość jest pięknym czasem, gdy jest się otoczonym wspólnotą. To jest realizacja wizji Jezusa Chrystusa - podkreśla Vanier. Podczas niedawnego pobytu w Polsce z okazji Tygodnia "Arki" Jean Vanier został odznaczony specjalnym medalem Senatu RP, przyznanym z inicjatywy senackich Komisji Zdrowia oraz Rodziny i Polityki Społecznej. - Jean Vanier bardzo wiele nas nauczył o życiu we wspólnocie. Pokazał, jak przyjaźnić się z osobami upośledzonymi, które odwzajemniają to dziecięcą szczerością i miłością. Dlatego nie wolno ich zranić - podkreśliła Ewa Tomaszewska, senator RP. - Jean pokazał nam właściwą drogę.
"Niedziela" 48/2006