Stawić czoło takiej Europie
Kazanie wygłoszone w Krakowie na Skałce 9 maja 2004 r.
Kard. Stanisław Nagy
Świadczyłem o Twoich przykazaniach wobec królów,
a nie wstydziłem się, rozważałem Twoje przykazania, które umiłowałem
(por. Ps 119 [118], 46-47).
Kard. Stanisław Nagy |
Bo cóż się stało tutaj tych 900 lat temu? Dokonał się bolesny dramat dwu ludzi, mający dwa diametralnie różne oblicza. Nastąpiło zwarcie dwu przeciwstawnych sobie mocy z przeciwstawnymi tego zwarcia skutkami.
Zderzyła się mianowicie niepohamowana, zagubiona w sobie i ślepa na dobro obywateli władza państwowa z heroicznym poczuciem odpowiedzialności za misję służenia sprawie zbawiania. Pierwsza postać tego starcia odniosła pyrrusowe zwycięstwo, które zaowocowało zapadnięciem w tragiczny mrok historycznej niepamięci. Druga poniosła pozorną klęskę, jak to stało się niegdyś na tamtej kalwaryjskiej Golgocie, ale jak tamta zaowocowała tryumfem zamieszkania w królewskiej Wawelskiej katedrze i ostatecznym zwycięstwem Krzyża w Kraju nad Wisłą.
Zanim przyjdzie nam wrócić do tej błogosławionej warstwy dramatu na Skałce, zatrzymajmy się na chwilę na tym jego ponurym wymiarze, reprezentowanym przez króla zabójcę. Jest bowiem faktem, że wymiar ten systematycznie odżywa w dziejach innych, ale i naszego Narodu. Bo także dzisiaj polski los wiąże się z funkcjonowaniem tego zagubienia się dzierżących władzę w wykonywaniu przez nich płynących z tego tytułu obowiązków. Zagubienie to dziś może już nie grozi przelewaniem krwi sprawiedliwego, jak wtedy na Skałce, czy nie tak dawno temu w nurtach Wisły pod Włocławkiem, ale kładzie się na życiu Narodu cieniem kulejącego wymiaru sprawiedliwości, bezczelnej korupcji, taniego, dwuznacznego cynizmu w usprawiedliwianiu popełnionych błędów, praktycznej bierności wobec bezrobocia, karygodnego manipulowania sprawą zdrowia Narodu.
Nie można przejść obojętnie obok tych nierozwiązywanych problemów, które rodzą otępienie, rozdrażnienie i poczucie wstydu wobec karykaturalnie funkcjonującej państwowości. Nie można dłużej być głuchym na głosy młodego pokolenia, które jakżeż często nie chce już wiązać swoich losów z ojczystym zagonem, wstydzi się manipulowania władz i myśli coraz częściej o opuszczeniu kraju i odejściu w mrok emigracyjnego losu.
Rządzący w Polsce muszą sobie przypomnieć, że to nie Naród ma im służyć, a oni winni być przez uczciwe rządzenie jego sługami. W przeciwnym razie czeka ich los zagubionego króla zabójcy ze Skałki, a więc popadnięcie w historyczną niepamięć i skazanie na banicję.
W tej świętej zadumie czas przejść do drugiej odsłony tego dramatu ze Skałki, który stanowi męczeński cios zadany dobremu Pasterzowi Krakowa świętokradczą dłonią zagubionego władcy. Była to życiowa klęska ugodzonego śmiertelnie biskupa, i to po ludzku definitywna klęska, bo strata życia doczesnego, ziemskiego. Ale była to klęska przynosząca zwycięstwo i pełnię nowego życia. Transparentem tego zwycięskiego dobra chwilowej i częściowej klęski stało się dostąpienie przez to umęczone ciało tronu królewskiej katedry na Wawelu.
Ale ta osobista, materialna cząstka zwycięstwa przez klęskę męczeńskiej śmierci św. Stanisława miała swoje duchowe przestrzenne i czasowe przedłużenie. Stała się iskrą błogosławioną, która przeniknęła zbawiennym dreszczem skamieniały w osłupieniu i przerażeniu lud Krakowa, stolicy i całego państwa. Zatargała sumieniami Polaków na nutę żarliwej wiary i przywiązania do świeżo poznanego Boga, do Chrystusa i obejmującego go matczynymi ramionami Kościoła.
Była to klęska, której treść istotną stanowiła niewzruszona wiara w Chrystusa, potwierdzona śmiercią, której pieczęcią była wylana krew i umęczone ciało.
"Świadczyłem o Twoich przykazaniach wobec królów..." - streści to introit dzisiejszej Mszy św., uprawniający do chlubnego tytułu defensor infatigubilis fidei.
W tej zadziwiającej klęsce był drugi jeszcze człon, który wyraził inny tekst, tym razem z Ewangelii św. Jana, związany z tożsamością Mistrza i Zbawiciela. "Ja jestem dobry Pasterz i daję życie za owce swoje" (por. J 10,11). A więc dobry pasterz, który życie daje za owce krakowskiego Kościoła, Kościoła ówczesnej stolicy i ówczesnego państwa. A zatem defensor Patriae. Obrońca Ojczyzny i wiary, promotor fidei - jej synów, który zapłacił życiem za swą troskę o powierzone mu owce.
I owce zrozumiały sens tej wysokiej, uiszczonej za nie zapłaty. Porażone jej wysokością, w pierwszym momencie odpowiedziały żarliwym gestem przylgnięcia do bezapelacyjnej i ostatecznej - kwestionowanej przez chwilowe podniesienie głowy odrzuconego tak niedawno pogaństwa - wiary w Chrystusa. I to był błogosławiony skutek tej iskry Bożej, która stanowi dramat ze Skałki.
Ale ta Boża iskra, owocująca promieniowaniem niewzruszonej wiary w społeczny organizm Kościoła, która wytrysnęła stąd, ze Skałki, z Krakowa, z Kraju nad Wisłą, miała swój błogosławiony ciąg dalszy, tyle że stawała się płomieniem sięgającym rubieży tego Kraju, z biegiem czasu wybiegającym poza jego granice. Grunwald, Warna, Chocim, Wiedeń, Warszawa 1920 - to symbole tego polskiego promieniowania ofiary składanej w obronie wiary. <
A to bohaterskie polskie ofiarne promieniowanie w obronie wiary w przeszłości miało drugi jeszcze wielki, bohaterski wariant. Miejscami symbolicznymi są tu: Dachau, Oświęcim, Sachsenhausen, Stutthof i tyle Golgot polskich kapłanów i świeckich, którzy płacili cenę najwyższą za heroicznie wyznawaną wiarę i jej obronę. Czy wariant ten nie stanowi przesłanki do tego, że dziś Kościół nad Wisłą jest uznawany za bastion chrześcijaństwa w Europie? Dalecy od popadania w trącące pychą mesjanizm i naiwność, musimy to potraktować raczej jako wyzwanie Opatrzności, żeby wytrwać i pomóc wytrwać innym.
Najjaskrawiej jednak świecący płomień na horyzoncie już współczesnego Kościoła zapłonął znowu tu, nad krakowską Wisłą, i rozbłysnął na horyzoncie wzburzonego świata łuną żarliwej wiary i głębokiej nadziei.
Nietrudno się domyśleć, kogo mam na uwadze. To on, następca Stanisława - męczennika ze Skałki: Jan Paweł II, Papież z rodu Polaków. To właśnie on z żagwią wiary żarliwie głoszonej na ścieżkach całego prawie świata przemknął jako Anioł Pokoju i Nadziei przez polskie drogi, od Bałtyku po Karpaty, od Bugu po Odrę, dokonując ważkiego bierzmowania ojczystej ziemi. Do dzisiaj słychać echa tego wołania z Placu Zwycięstwa: "Niech zstąpi Duch Twój na tę ziemię..." i ten z niedalekich stąd Błoń krakowskich z 10 czerwca 1979 r., też dramatyczny apel-błaganie: "Abyście nigdy nie wzgardzili miłością, która jest największa, która wyraziła się przez krzyż, a bez której życie ludzkie nie ma ani korzeni, ani sensu".
Nie możemy, nie mamy prawa zatkać uszu na te święte echa, które nie tylko z warszawskiego Placu Zwycięstwa i z naszych krakowskich Błoń się podnoszą, ale tkwią mniej lub bardziej uśpione we wszystkich niemal zakątkach naszej Ojczyzny. W nich zamknięta jest żarliwa jak zawsze troska wielkiego ojcowskiego serca o wiarę swych braci znad Wisły, Odry i Bugu, ale i z Ameryki, Afryki i z Australii, troska o wiarę, o Boga w życiu, o autentyczny model społeczeństwa chrześcijańskiego.
A troska ta ma dziś coś z owego Stanisławowego zatroskania o dawanie życia za owce ówczesnego Kościoła, który wyszedł z zagrożenia odżywającego chwilowo pogaństwa. Bo dzisiaj z wejściem do struktur Europy to zagrożenie wraca w nowym przyodziewku, ale takie samo. Może jeszcze nie ma odwagi odsłonić przyłbicy pragmatycznego intelektualnie ateizmu, ale nie wstydzi się służyć mniej lub więcej kompromitującym bożkom, które pozwalają żyć tak, jakby Boga nie było. A to oznacza niepohamowane hołdowanie wolności, gonitwę za wygodą i przyjemnością, uleganie najniższym instynktom. Papież znad Wisły wyraża niezmiennie swój zdecydowany sprzeciw wobec tej spłaszczonej filozofii życiowej człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boże.
Nie oznacza to żadną miarą pomniejszania tego, co stało się parę dni temu, a mianowicie wejścia do struktur zjednoczonej Europy. Mówimy z całym naciskiem: do wejścia do struktur jednoczącej się Europy, a nie do Europy jako określonego kontynentu. Bo my, Polacy, zawsze w tej Europie byliśmy i przez ostatnie dziesiątki lat chcieliśmy też wejść do jej zorganizowanej struktury, jaka wyłoniła się po wojnie. Jest zaiste ironią losu, że tę wolę zmaterializowali w postaci urzędowej ci, którzy od tej Europy na nowo po wojnie urządzonej odwracali się przez wiele lat plecami. Ale fakt jest faktem, wiekopomnym faktem: jesteśmy całą pojemnością naszej polskiej świadomości w Europie. I Bogu Wszechmocnemu za to dziękujemy, radując się z osiągniętego wielkiego dobra.
Bylibyśmy jednak naiwni lub nieszczerzy, gdybyśmy nie powiedzieli, że z tą radością mieszają się wątpliwości i obawy. Różne obawy. Ale jedną z podstawowych jest właśnie perspektywa zagrożenia tego, co od tysiąca lat funkcjonowało w tym Narodzie w jak najściślejszym sprzężeniu, jako stos pacierzowy jego istnienia i działania - wiary chrześcijańskiej i losów ojczystych, Kościoła i Polski.
Powiedzmy otwarcie, obecny klimat duchowy Europy i jego formalny zapis w postaci projektu konstytucji zjednoczonej Europy budzi w nas niepokój. Lękamy się zbrodniczego stosunku do życia z aborcją i eutanazją na czele. Nie, nie wpadamy w panikę - stawialiśmy czoło nie takim zakusom na życiową filozofię naszego Narodu. Damy sobie przy Bożej pomocy radę i z tymi popłuczynami tamtych zagrożeń, znajdujących się dzisiaj na śmietniku historii. Ale musimy być czujni, krańcowo roztropni i przewidujący, bo wróg jest dobrze uzbrojony i wyjątkowo chytry. Co więcej, przenika już szańce naszej obrony. A jaskrawym przykładem tego jest ta bezwstydna prowokacja ostatnich dni, upokarzająca to miasto stu kościołów z jego świętościami: Wawelem, Skałką i świątynią Bożego Miłosierdzia na czele. Boli to i zawstydza, ale nie może zagłuszyć zasad dyktowanych autentyczną miłością bliźniego i ewangelicznej roztropności. Mimo wszystko jest to krótkotrwały, choć bardzo znaczący epizod.
Pozostaje generalny problem stającej w naszych progach Europy bez Boga, czy wypierającej się Boga. Musimy wszyscy, cały Kościół polski, pasterze i owczarnia, cała rodzina Boża na tej ziemi, stawić czoło takiej Europie. A trzeba to uczynić w imię Bohatera ze Skałki, Świętej Królowej z Wawelu i Matki Wszechnicy Jagiellońskiej, zastępu Męczenników Oświęcimia, Dachau, Sachsenhausen i Katynia. Musimy przylgnąć całym sercem do tego echa wołania z Placu Zwycięstwa i Błoń krakowskich, zostając wierni wierze Ojców, przywiązani do Chrystusa i Jego Kościoła. Ale musi to być wiara przekładająca się na autentyczny chrześcijański czyn wierności Kościołowi, walki o ochronę życia i jego niezawodny bastion, jakim jest chrześcijańska rodzina. I taki niech będzie owoc tego świętego zamyślenia na tej Stanisławowej Golgocie. A wtedy dramat ze Skałki odezwie się echem Stanisławowego tryumfu prawdy i dobra nie tylko nad Wisłą, ale i nad Dunajem, Renem i Sekwaną, i zakwitnie godnym życiem w pokoju naszej Ojczyzny i pozostałych krajów europejskiej rodziny.