Gdy na miłości pojawiają się rysy
Ks. Ireneusz Skubiś
Wstrząsają nami od czasu do czasu wieści, że nasi znajomi, skądinąd dobrzy i wartościowi ludzie, do tego stopnia nie mogą przezwyciężyć kryzysów małżeńskich, że występują na drogę sądową, która często kończy się cywilnym rozwodem.
Oczywiście, łączy się z tym dramat ich najbliższych - przede wszystkim dzieci, także dzieci starszych, dla których świat staje nagle na głowie i wszystko okazuje się względne również w ich własnym życiu, ale często i drugiej strony w małżeństwie, której ambicja, ból i poniżenie, związane najczęściej ze zdradą współmałżonka, nie pozwalają zatrzymać tej druzgocącej ich rodzinę lawiny. Oczywiście, niełatwe to sprawy, dotykające tzw. żywej tkanki człowieka, ale czy rzeczywiście muszą kończyć się w ten sposób?
Zacznijmy od tego, że małżeństwa sakramentalne - zawarte przed Bogiem - nie mogą ot, tak zostać sobie rozwiązane. Pamiętamy przecież: "Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela" (por. Mt 19, 6; Mk 10, 9). Żaden człowiek. Ale wiemy też, że jako słabi i grzeszni możemy niebacznie zejść z drogi, którą kroczymy sami i którą prowadzimy do Pana Boga naszych bliskich. Zdarzało się to najbardziej pewnym siebie.
Cóż zatem czynić? Pamiętajmy: jak zawsze w sytuacji skomplikowanej - trzeba nam stanąć w prawdzie. W prawdzie przed Bogiem i przed drugim człowiekiem. Bardzo pomocne okazują się tu Spotkania Małżeńskie - ruch rekolekcyjny dla małżeństw chcących odnowić swoje relacje wewnątrzmałżeńskie, który przez formę weekendowych spotkań zdołał pomóc już wielu małżeństwom. Pomocą zawsze służy duszpasterz, który w bardziej skomplikowanych przypadkach podpowie dalsze kroki. Bywa jednak, że - z uwagi na dobro współmałżonka i dzieci - jedynym wyjściem staje się separacja, czasowe rozdzielenie się małżonków, którzy jednak w przyszłości mają drogę do siebie otwartą.
Niekiedy zdarza się jednak tak, że doszło już między małżonkami do rozwodu cywilnego, małżonkowie weszli w związek z kolejnymi osobami i do sformalizowania nowych układów potrzebny jest im tzw. rozwód kościelny. Nic bardziej błędnego. Jeśli bowiem związek małżeński zawarty został ważnie, to nic nie jest w mocy go rozwiązać (patrz cytowany już Mt i Mk). Może być wszelako tak, że z pewnych powodów, które zresztą bardzo szczegółowo się bada, zawarte w Kościele małżeństwo okazuje się nieważne. Wszystkie te uwarunkowania i wszystkie przepisy dotyczące ważności lub nieważności małżeństwa zawarte są w odpowiednich kanonach Kodeksu Prawa Kanonicznego. Zawiera je też wydana niedawno przez Bibliotekę "Niedzieli" książka ks. Janusza Gręźlikowskiego pod intrygującym tytułem Co po rozwodzie? Ogólnie można powiedzieć, że za jedną z przeszkód do ważnego zawarcia małżeństwa uważa się przymus wywierany na którąś ze stron (oczywiście, udowodniony), istnieje też przeszkoda wieku, węzła (np. gdy ktoś już wcześniej zawarł taki związek), przeszkoda niemocy płciowej itd.
Jedną z przeszkód, która może bardziej zaistniała w ostatnim czasie, są przyczyny natury psychicznej. Ale powtarzam: wszystkie te sprawy bardzo szczegółowo bada sąd biskupi oraz biegli psychologowie i psychiatrzy wydający ekspertyzy pomocne przy orzekaniu, czy małżeństwo było zawarte w sposób ważny czy nieważny. I nie można tu mówić ani o rozwodzie, ani o unieważnieniu małżeństwa - słowo "unieważnienie" niejako zakłada, że małżeństwo było wcześniej ważne.
Oczywiście, jeśli sąd kościelny orzeka wyrok o małżeństwie zawartym nieważnie, to zadaniem obrońcy węzła małżeńskiego jest ten wyrok zakwestionować, oddaje więc sprawę do sądu II instancji. Jeśli wyrok II instancji różni się od wyroku I instancji, wtedy sprawa wędruje do sądu III instancji, którym jest Trybunał Stolicy Apostolskiej.
Wracając jednak do naszych małżeństw trawionych różnymi kryzysami, trzeba podkreślić, że miłość, zarówno ta wobec drugiego człowieka, jak i w odniesieniu do Pana Boga, nie jest dana człowiekowi raz na zawsze z tą samą intensywnością przeżywania. Obydwie strony muszą o nią dbać, muszą ją pielęgnować, a czasem i walczyć o nią. Ale jest to skarb, o który warto walczyć. Bo nigdy nie jest on ograniczony tylko do dwojga ludzi, których bezpośrednio dotyczy, ale zawsze dotyka wielu drogich osób, których życie kształtuje i dla których stanowi oparcie.
Oczywiście, nieocenioną pomocą w miłości do naszych najbliższych służy Bóg - tylko chciejmy Go o tę pomoc prosić.
"Niedziela" 6/2006