Jaka jest nasza wiara
Milena Kindziuk
Nie ma bezpośredniej zależności między wydarzeniem śmierci Jana Pawła II a liczbą wiernych uczęszczających do Kościoła - wynika z najnowszych badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego. Nie znaczy to jednak, że przeżywanie śmierci Papieża nie wywarło wpływu na religijność Polaków. Wywarło. Jednakże objawiał się on nie tyle w aspekcie ilościowym, co jakościowym.
Śmierć Jana Pawła II nie wpłynęła na zwiększenie liczby wiernych uczęszczających do Kościoła. W nabożeństwach i czuwaniach po śmierci Jana Pawła II brali bowiem udział głównie ci sami ludzie, którzy uczęszczają na Msze św. niedzielne. Stąd wpływu śmierci Papieża na naszą wiarę należy szukać głębiej, w innych wskaźnikach religijności: sposobie przeżywania Eucharystii, częstszej spowiedzi, akceptacji wymagań moralnych stawianych przez Kościół czy w modlitwie osobistej - uważa ks. prof. Witold Zdaniewicz, który opracowywał najnowsze badania. - Wyniki dominicantes (liczba osób chodzących do Kościoła) i comunicantes (przystępujących do Komunii św.) nie są jedynymi wskaźnikami religijności - mówi ks. Zdaniewicz. - Dlatego nie można na ich podstawie wnioskować o religijności w ogóle.
Duszy nie da się zważyć
- Po śmierci Papieża wyraźnie wzrósł wskaźnik adorantes (liczba ludzi, których charakteryzuje głębsza religijność) - mówi prof. Andrzej Wójtowicz, socjolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Bowiem w przypadku wydarzeń, które socjologia określa jako elementarne, a właśnie do nich należy śmierć, pojawia się w człowieku tendencja do wysłowienia najgłębszych wartości. A co za tym idzie - do pogłębienia wiary. I tego nie da się zmierzyć czy zważyć. Nie można uchwycić w perspektywie socjologicznej procesów zachodzących w ludzkiej duszy. A właśnie wtedy, gdy Jan Paweł II umarł, tysiące ludzi wykazywało chęć wyraźnej zmiany życia i przystępowało do spowiedzi. - Pamiętam, że co najmniej dziesięć osób tej nocy całkowicie odmieniło swoje życie - mówi o. Jacek Krzysztofowicz OP, proboszcz parafii Ojców Dominikanów w Gdańsku. I pyta retorycznie: - Czy to jest dużo, czy mało? Inny z księży, który w nocy z 2 na 3 kwietnia 2005 r. spowiadał w dużej warszawskiej parafii, wspomina, że kilka godzin po śmierci Papieża przyszła do konfesjonału dwudziestokilkuletnia dziewczyna. Bardzo chciała przyjąć Komunię św., ale kapłan nie mógł udzielić jej rozgrzeszenia, gdyż od roku mieszkała z chłopakiem, żyjąc z nim jak w małżeństwie. Półtorej godziny klęczała przy kratkach konfesjonału, zanim zdecydowała się na wyprowadzkę. Ale się zdecydowała. Nie był to jedyny tego typu przypadek. Wielu ludzi nawracało się też po kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu latach życia inaczej. Wśród nich znani ludzie życia publicznego. I to właśnie jest największy wpływ śmierci polskiego Papieża na naszą religijność.
Wzorowy Rzeszów, Tarnów i Przemyśl
Z raportu kościelnego Instytutu Statystyki wynika też, że przez ostatnie kilkanaście lat dane dotyczące dominicantes i comunicantes utrzymują się na podobnym poziomie. W 2005 r. w całej Polsce do Kościoła przychodziło 45 proc. wiernych, co jest wyznacznikiem pewnej stabilności.
Ale wyraźnie widać zróżnicowanie regionalne praktyk religijnych. Najwyższy poziom dominicantes występuje w diecezjach rzeszowskiej (71,7 proc.) i tarnowskiej (70,7 proc.), także przemyskiej ((64,5 proc.), zamojsko-lubaczowskiej (53,7 proc.) i pelplińskiej (52,2 proc.). Najmniej osób zaś przychodzi do Kościoła w diecezjach łódzkiej (29,9 proc.), szczecińsko-kamieńskiej (30 proc.), sosnowieckiej i koszalińsko-kołobrzeskiej (32,1 proc.).
Na to zróżnicowanie bez wątpienia wpływ mają uwarunkowania historyczne. - Tam, gdzie w przeszłości panowała największa tolerancja i wolność religijna, a więc na terenie byłego zaboru austriackiego, ludzie do dziś częściej chodzą do Kościoła - ocenia ks. prof. Zdaniewicz. Natomiast prof. Wójtowicz podkreśla, że wskaźnik dominicantes zależy też od ciągłości społecznej. Jeżeli jest ona większa niż trzypokoleniowa lub co najmniej trzypokoleniowa (czyli: dziadkowie, rodzice, dzieci), to członkowie takich rodzin częściej uczestniczą w praktykach religijnych. Niebagatelną rolę odgrywa tu przywiązanie do tradycji, dbałość o przeszłość oraz pielęgnowanie i przekazywanie wartości kulturowych. Dlatego np. na terenach popegeerowskich, na których mieszka ludność napływowa, jak w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, nie ma tak dużego odniesienia do tradycji i wskaźnik dominicantes maleje.
Kapłani, spowiadajcie!
Jak w najnowszych badaniach wygląda wskaźnik przystępujących do Komunii św.? W 2005 r. przystępowało 16,5 proc. wiernych. Najwięcej w diecezjach tarnowskiej (23,1 proc.) oraz opolskiej (22,1 proc.), najmniej zaś - w diecezjach szczecińsko-kamieńskiej (11,8 proc.), łódzkiej (11,9 proc.) i włocławskiej (12,5 proc.).
Socjologowie nie mają wątpliwości, od czego zależą te procenty.
Ks. Zdaniewicz: - Jest to kwestia dobrze prowadzonego duszpasterstwa.
Prof. Wójtowicz: - Zależy to przede wszystkim od jakości duszpasterstwa.
Potwierdza to ks. Joachim Kobienia, kanclerz Kurii Diecezji Opolskiej, która w tych statystykach znalazła się w czołówce. - Na zakończonym przed rokiem synodzie diecezjalnym mocno akcentowaliśmy rolę sakramentu pokuty. Jednym z postulatów była konieczność uświadamiania wiernym wartości pełnego uczestnictwa we Mszy św., które wiąże się z przyjęciem Komunii św.
Stąd teraz księża w diecezji opolskiej w kazaniach częściej zachęcają ludzi do przystępowania do sakramentu pokuty i przyjmowania Komunii św. w każdej Mszy św., a nie tylko od święta. Prawie we wszystkich kościołach są stałe dyżury w konfesjonałach w ciągu dnia, a godzinę lub pół przed każdą Mszą św. - zarówno w niedziele, jak i w dni powszednie - kapłani mają obowiązek dyżurować w konfesjonałach. I to skutkuje. Bo ludzie chcą się spowiadać.
Kto i jak często spowiada się w Polsce? Z sakramentu pokuty częściej korzystają kobiety niż mężczyźni, osoby w wieku emerytalnym niż 18-24-latkowie (choć różnica nie jest porażająca - 87,6 proc. wobec 80,7 proc.) oraz osoby z wykształceniem podstawowym niż z dyplomem wyższej uczelni. Większe różnice dostrzega się między mieszkańcami wsi i miast (89,1 proc. wobec 73,7 proc.). Zdecydowanie większą potrzebę klękania u kratek konfesjonału czują osoby czynne zawodowo niż bezrobotni.
Ciekawe, że wskaźnik uczęszczających na Mszę św. i przystępujących do Komunii św. dla Polski wynosił najwięcej w 2000 r. - Z pewnością było to związane z Wielkim Jubileuszem Roku 2000 i uroczystymi obchodami zainspirowanymi przez Jana Pawła II - mówi ks. prof. Józef Naumowicz z UKSW, autor Genezy chrześcijańskiej rachuby lat. Podkreśla, że nie bez znaczenia było, iż Papież kładł wielki nacisk na aspekt pokutny, na oczyszczenie i przebaczenie, co mobilizowało ludzi, by przystępowali do spowiedzi.
Prof. Wójtowicz dodaje, że zadziałała tu również zasada przełomu wieków - milenium. Takie chwile zawsze wiążą się ze zwiększonymi praktykami religijnymi.
Generalnie jednak, liczba ludzi przystępujących do Komunii św. wciąż rośnie. W 1992 r. w Polsce wynosiła 14 proc., w 1995 r. - 15,4 proc., w 2005 r. - 16,5 proc.
- Następuje wyraźne pogłębienie wiary, które wyraża się w pełniejszym przeżywaniu Mszy św, połączonej z przystąpieniem do Komunii św. - ocenia ks. prof. Naumowicz. I stawia wyraźną tezę: - Konfesjonał jest gwarantem tego pogłębienia wiary. Dopóki istnieje praktyka spowiedzi, nie ma problemu z uczęszczaniem na Mszę św. niedzielną ani z liczbą przystępujących do Komunii św.
Przemiany religijności po roku 1989
Badania socjologiczne potwierdzają, że wiara Polaków staje się coraz bardziej dojrzała, wynika też coraz częściej z osobistego wyboru. Nie sprawdziły się zatem prognozy, że w miarę kształtowania się nowoczesnego społeczeństwa pluralistycznego po 1989 r. kościoły w Polsce będą pustoszeć. Mimo że mamy coraz więcej kontaktów z krajami Europy Zachodniej, w których sakrament pokuty przeżywa kryzys, a co za tym idzie - słabnie wiara.
- W Polsce wciąż jest wysoka świadomość poczucia grzechu. Ci ludzie, którzy przystępują do Komunii św., nie czynią tego w stanie grzechu ciężkiego - ocenia ks. prof. Zdaniewicz.
Także ks. prof. Janusz Mariański, socjolog religii i moralności z KUL-u, jest zdania, że scenariusz "pożegnania z Bogiem", typowy dla wielu krajów Zachodu, nie musi deterministycznie wyznaczać przemian religijności w Polsce. I nie można wykluczyć, że Polska pozostanie w zsekularyzowanej Europie "przypadkiem szczególnym", ze znaczącą rolą religii w życiu społecznym jako nośnikiem nadziei wielu Polaków.
Znamienną cechą polskiej religijności po 1989 r. jest wzrost liczby ludzi należących do ruchów i wspólnot religijnych.
- Zjawisko deprywatyzacji wiary coraz mocniej dostrzegalne jest w wielu środowiskach. Ludzie chcą się identyfikować z grupą religijną i coraz częściej chcą o tym mówić publicznie - uważa ks. prof. Piotr Mazurkiewicz, wykładowca UKSW.
Prof. Mirosława Grabowska z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego twierdzi, że jest to wyraźny przejaw "religijności odnowionej". - "Religijność odnowiona" wiąże się w dużej mierze z nowymi ruchami i wspólnotami w Kościele, które zaczęły powstawać w Polsce już w latach 60. ubiegłego wieku i wciąż się rozwijają.
Na początku lat 90. XX wieku 8 proc. polskiego społeczeństwa deklarowało związek z którymś z tych ruchów, podczas gdy pod koniec dekady liczba ta wzrosła do 10 proc. W 2002 r. w 48 proc. polskich parafii działał Ruch Światło-Życie, w 31 proc. - Żywy Różaniec, w 25 proc.
- Odnowa w Duchu Świętym, w 16 proc. - Liturgiczna Służba Ołtarza, w 13 proc. - Przymierze Rodzin, w 10 proc. - Neokatechumenat, a w 9,5 proc. - Ruch Rodzin Nazaretańskich.
Dlaczego ufamy Kościołowi
- Z ruchów i stowarzyszeń katolickich bierze początek również jedna czwarta wszystkich powołań kapłańskich - mówi ks. prof. Wacław Depo, przewodniczący Konferencji Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych w Polsce. Podkreśla, że Kościół w Polsce nie boryka się dzisiaj z kryzysem powołań, mimo niżu demograficznego. Polska ma też najwyższą liczbę powołań kapłańskich w Europie. Szczyt powołań zanotowano w 1987 r., kiedy ponad 9 tys. alumnów przygotowywało się do kapłaństwa. W latach 1998-2001 liczba alumnów w seminariach diecezjalnych i zakonnych wynosiła ok. 7 tys. i utrzymuje się na niezmiennym poziomie, a nawet z niewielką tendencją zwyżkową. W 2005 r. w seminariach studiowało 7 249 alumnów diecezjalnych i 2 490 zakonnych, także 218 kleryków obcokrajowców (z Białorusi, Ukrainy, Uzbekistanu, Argentyny i Portugalii).
Jeszcze jedną ważną cechę polskiej religijności stanowi fakt, że jest ona wrażliwa na potrzeby ludzi młodych. Jak zauważa ks. Krzysztof Pawlina, autor książki: Polska młodzież przełomu wieków, w Kościele obserwuje się wzrost liczby młodzieży głęboko wierzącej. W 1994 r. jako głęboko wierzący deklarowało się 6 proc. badanych, zaś trzy lata później - 10 proc. Zdaniem ks. Pawliny, zmiany religijności młodzieży spowodowane są jeszcze jednym czynnikiem. Do 1989 r. przynależność do Kościoła była znakiem sprzeciwu wobec panującego systemu totalitarnego. Dziś zmieniła się rola Kościoła. Staje się on bardziej miejscem doświadczenia religijnego niż życia społecznego.
Na pogłębienie religijności z pewnością wpłynął też fakt, iż więcej miejsca tematowi wiary i Kościoła poświęcają media. To dzięki nim ludzie uświadamiają sobie, że religia jest normalnym składnikiem życia społecznego.
- Można więc powiedzieć, że jesteśmy narodem religijnym, coraz głębiej wierzącym - ocenia ks. prof. Witold Zdaniewicz. Za znamienny uznaje fakt, że aż 87 proc. badanych uważa, że Chrystus jest obecny w swoim Kościele. - Tu znajduje się podstawowa odpowiedź na pytanie, dlaczego Polacy ufają Kościołowi. U podstaw tego zaufania leży przekonanie, że Kościół nie jest własnością biskupów czy księży, lecz jest dziełem Jezusa Chrystusa.
Tam ludzie chodzą do Kościoła
Tam, gdzie w przeszłości panowała największa tolerancja i wolność religijna, a więc na terenie byłego zaboru austriackiego, ludzie do dziś częściej chodzą do Kościoła - ocenia ks. prof. Witold Zdaniewicz.
Ludzie wierzący żyją dłużej
Z badań socjologicznych wynika, że ludzie wierzący nie tylko żyją dłużej, ale są bardziej optymistycznie nastawieni do życia, mniej egoistyczni, także lepiej znoszą przeciwności losu, choroby, cierpienia, śmierć najbliższych.
- Dzieje się tak dlatego, że sfera duchowa u ludzi wierzących jest żywsza, częściej się w niej obracają - tłumaczy prof. Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog z Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. - Ponieważ ludzie wierzą w istnienie Boga, w nieśmiertelność duszy, w zbawienie i życie wieczne, pytania egzystencjalne nie napawają ich lękiem. Przeciwnie - niosą nadzieję. Człowiek wierzący ufa przecież, że po śmierci nie ginie, nie idzie w nicość. Niewierzący zaś zagląda w tę sferę jak do otchłani, w której nie ma nic poza rozpaczą. Wiara i modlitwa są zatem lekarstwem.
"Niedziela" 30/2006