Zmartwychwstanie to wielka frajda
Z o. Stanisławem Jaroszem, paulinem, o uszach do kolczyków i do słuchania, jajkach z kiełbasą i zmartwychwstaniu do niegrzeszenia, rozmawia Milena Kindziuk
Milena Kindziuk: – Ile razy w życiu Ojciec zmartwychwstawał?
O. Stanisław Jarosz OSPPE: – Wstyd powiedzieć, ale niewiele razy.
– Jakie to były zmartwychwstania?
– Bardzo różne. Największym moim zmartwychwstaniem był moment, kiedy pokochałem siebie. Przekonałem się, że wcale nie muszę nie lubić tego faceta, którego codziennie widzę w lustrze. I że jestem „w dobrej wersji”, a stwarzając mnie, Pan Bóg się nie pomylił.
– Kiedy to było?
– Trudno powiedzieć. To się działo w perspektywie kilku lat i z pewnością wiązało się z całym ciągiem zdarzeń, z tym, że Pan Bóg mnie wyprowadził z wielu grzechów, np. nieczystości, z którą miałem zawsze problemy. Także z grzechu nienawiści do człowieka, który zabił mego brata i któremu długo nie mogłem przebaczyć. Było mi ciężko przebaczyć również samemu sobie po tym, jak miałem wypadek samochodowy, w którym zginął mój kolega – współbrat zakonny. Kiedy wreszcie przebaczyłem sobie, było to moje największe zmartwychwstanie. Wtedy właśnie mogłem pokochać siebie.
– A kolejne zmartwychwstania?
– Dzieją się powoli. Tylko Chrystus zmartwychwstał od razu, bo Jego ciało zostało „zmiażdżone” i do tego było posłuszne. Natomiast moje ciało jest krnąbrne. Zmartwychwstaje nie całe od razu, tylko jakby etapami. Zmartwychwstają moje oczy, bo są mniej pożądliwe. Zmartwychwstaje mój język, bo jest mniej złośliwy. Zmartwychwstaje moja ręka, bo jest może mniej łapczywa. Wreszcie zmartwychwstają moje uszy, bo słyszę naprawdę Słowo Boże.
– Co to znaczy: słyszeć naprawdę Słowo Boże?
– Trzeba mieć do tego duże uszy!
– Jak babcia w bajce o Czerwonym Kapturku...
–...można mieć uszy do kolczyków, a można – do słuchania.
Słowo Boże słyszę wtedy, kiedy konfrontuję Biblię ze swoim życiem. Gdy czytam uważnie Pismo Święte, to w logiczną całość układają mi się fakty z życia i stanowią ścisły związek z tym Słowem. Szybko jednak dostrzegam, że zachowuję się trochę jak foka, która „otwiera uszy” na chwilę. Bo już sama myśl, że konsekwencja otwartego słuchania musi być taka, że trzeba skończyć jak Jezus, powoduje, że nie mogę całkiem ożywić tego trupa, jakim wciąż jestem.
– Czeka Ojciec na kolejne zmartwychwstania?
– I to jak! Na te moje, tutaj, na ziemi. Muszę jeszcze wiele razy zmartwychwstać, żeby mogło nastąpić tamto ostateczne zmartwychwstanie. Powinienem zmartwychwstać z tego, co jest największą martwotą.
– A co jest największą martwotą?
– Grzech. Czyli śmierć.
– Jak to rozumieć?
– Skoro nie mam wpływu na liczbę lat, jaką mogę przeżyć na ziemi, to znaczy, że życie nie płynie ze mnie. Mam życie z Boga, miłość z Boga, także wolność i dobro od Niego. I powinienem w tym trwać. Tymczasem gdy odcinam się od Boga jak gilotyną, jestem w stanie duchowej śmierci. Podobny do kosmonauty, który odciął linkę i zaczyna działać na swój rachunek, i nawet jeśli jest w statku, w razie wypadku nie ma drogi powrotu.
Ale chrześcijaństwo to nie statek kosmiczny. Kiedy my odcinamy się od Boga przez grzech, to nie umieramy, bo Bóg się od nas nie odciął. Nie przestał kochać grzesznika. I daje jeszcze siłę, by człowiek mógł wrócić do Niego. Dlatego największym zmartwychwstaniem jest zmartwychwstanie ze śmierci do niegrzeszenia.
A dopiero potem, na samym końcu, nastąpi zmartwychwstanie ostateczne.
– Nie boi się Ojciec ostatecznego zmartwychwstania?
– Zmartwychwstanie będzie wielką frajdą! Gorzej z umieraniem. Ale pocieszam się, że śmierć też nie będzie moja. W tym sensie, że Bóg mnie przez nią przeprowadzi. A On jest doskonalszy od wszelkich moich wyobrażeń o Nim. Będę wołał jak sierota, która tonie i błaga, by ją ktoś wyciągnął. I wierzę, że Bóg mnie wyciągnie.
Jak przez życie, tak przez śmierć chrześcijanin nie idzie o własnych siłach. Nie dałby rady. Dziś mogę powiedzieć, że wiem, iż chrześcijaństwo nie polega na tym, by działać o własnych siłach.
– Czy Ojciec próbował kiedyś żyć o własnych siłach?
– Tak. I nic z tego nie wyszło. Miałem dziewczynę, planowałem żeniaczkę, a Pan Bóg wziął mnie za uszy i posłał do zakonu!
Ciężko grzeszyłem, a On pokazał mi przykazania. Dziś rozumiem, że prawo jest po to, by zobaczyć swój grzech. Przykazania pokazują nasze upadki i sprowadzają nas do pionu.
– Niekiedy też ograniczają, powodują, że człowiek nie ma tego, co chce.
– I całe szczęście! Gdyby człowiek miał to, co by chciał, słuchałby diabła, który mówił: „Będziecie jak bogowie”. A my nie będziemy nigdy jak bogowie. Diabeł mówi: skoro Pan Bóg jednej rzeczy ci nie pozwala, to znaczy, że cię nie kocha. I nastolatka, której rodzice mówią: „Nie wracaj późno do domu”, tak to pojmuje. I podnosi krzyk: „Znowu nic mi nie wolno!”. A rodzice na to: „Wszystko ci wolno, tylko nie wracaj późno do domu”.
Tak więc nie żyję o własnych siłach. Wiem, że moja przemiana i wyjście z grzechów nie nastąpiły moją mocą. Stało się to możliwe dlatego, że uwierzyłem, iż Bóg to we mnie uczyni. Zainstaluje się we mnie przez Ducha Świętego. A Duch Święty sprawi, że moje kamienne serce stanie się wrażliwe i że mogę przestać grzeszyć. Ta wiara, że mogę nie grzeszyć, to też jest moje zmartwychwstanie.
– Kto może zmartwychwstać?
– Zmartwychwstać nie może nikt sam. Bo tylko Duch Boga samego wskrzesił Jezusa z martwych. I ten Duch wskrzesi również nasze śmiertelne ciała. Zmartwychwstaną wszyscy – tylko jedni ku śmierci, inni ku życiu.
– Ku śmierci...?
– No, niestety, może być tak, że ktoś z nas się po zmartwychwstaniu obudzi, a Ojciec Niebieski przytuli go i powie z żalem: bardzo mi przykro, ale ty wybrałeś co innego. Twoim ojcem jest diabeł. On w ciebie zainwestował, i tyś mu na to pozwolił. On ma teraz do ciebie prawo, ja nie mam.
Krzyż pokazuje nam wyraźnie, że zagraża nam piekło. Bo jeżeli Chrystus zapłacił własną śmiercią za to, by każdego z nas uratować, to znaczy, że coś musi nam grozić. Jeżeli strażak naraża własne życie, by mnie wynieść z pożaru, to niezależnie od tego, co ja o tym myślę, jestem zagrożony.
– Przed chwilą Ojciec mówił, że Bóg jest doskonalszy niż nasze wyobrażenia o Nim, a nawet ja chcę zbawienia innych ludzi, choćby moich bliskich.
– To możesz się za nich modlić. Możesz powiedzieć: Panie Jezu, wykorzystaj moją modlitwę, moje cierpienie, ja chcę za nich odrobić tę lekcję, a Ty daj im nagrodę. Taka jest misja Kościoła, żeby być sakramentem zbawienia; by to, co Jezus uczynił dwa tysiące lat temu, czynił dzisiaj w nas. My też nosimy Jego umieranie, biczowanie, śmierć i zmartwychwstanie. Skoro jesteśmy jednym ludem Bożym, możemy też za innych oddawać swoje życie.
– Czy perspektywa zmartwychwstania daje Ojcu nadzieję?
– I to jaką! Skoro człowiek Jezus zmartwychwstał, to człowiek Stanisław Jarosz też zmartwychwstanie. W ciele przemienionym: takim, które pokazał Jezus na górze Tabor. Nie cały umieram. Mam nieśmiertelną duszę, i to jest dla mnie radosna wiadomość.
Do tego codziennie mogę z martwych powstawać w codzienności. Z tych śmierci, które niekoniecznie muszą być śmierciami cmentarnymi: z grzechów i konsekwencji grzechów.
Dla mnie perspektywa zmartwychwstania objawia się także w tym, że jestem spokojniejszy i pokorniejszy w znoszeniu cierpienia. Bo zmartwychwstanie nierozerwalnie związane jest przecież z krzyżem. Nie ma drogi do zmartwychwstania bez krzyża. Ten krzyż mogę przeklinać, ale nie ucieknę od niego. Nie da rady go ominąć.
Ale krzyż może być obłaskawiony.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że mogę chcieć brać krzyż każdego dnia, bo wiem, że Chrystus da mi siłę do jego dźwigania. I że będę mógł, jak Maryja, powiedzieć: „niech mi się stanie według Twojej woli”.
– Ile razy w życiu można zmartwychwstawać?
– Myślę, że w życiu wciąż trzeba zmartwychwstawać. Tu i teraz, na ziemi, musimy wciąż się podnosić i zaczynać od nowa. Co to znaczy konkretnie? Na przykład: przyjmować poglądy Jezusa na życie społeczne, na małżeństwo, rodzinę, prawo, ekonomię. Przemieniać życie wokół nas.
Cząstkę zmartwychwstania stanowi wreszcie każda Msza św. Skoro w moim ciele pojawia się ciało Jezusa, a w mojej krwi – Jego krew, to jest to skrawek wieczności.
– Czy lubi Ojciec Wielkanoc?
– Taaak, nawet bardzo!
– Dlaczego?
– Bo kiedyś, jak byłem mały i głodny, to na stole pojawiły się jajka i kiełbasa na śniadanie.
– A teraz?
– Dla mnie Wielkanoc stanowi początek wszystkich świąt. Czuję się tak, jakby cząstka mnie w jakiś sposób powstała z martwych. I cieszę się, że śmierci nie ma, że została zwyciężona. Zmartwychwstanie daje mi zupełnie inną perspektywę. I niesie dużo nadziei. Ale, kochana, musimy kończyć...
– Cieszę się, że Ojciec znalazł dla mnie czas.
– A czy to mój czas? To czas Pana Boga!
"Niedziela" 15/2009