Bliźniaczki misjonarki
Anna Przewoźnik
Beata Kołtun i Wioletta Kołtun to siostry bliźniaczki i siostry zakonne ze Zgromadzenia Misjonarek Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej. Czy pragnienie życia zakonnego u sióstr bliźniaczek może zrodzić się w tym samym czasie? Kto wzywa? Pan Bóg czy może to sugestia i wpływ jednej siostry na drugą?
Bóg ma piękne ogrody, w których są różne kwiaty, te kwiaty to powołania ludzkie. Takim jednym kwiatem jest powołanie do małżeństwa, inne - to powołanie do życia w samotności, w kapłaństwie, do życia konsekrowanego. Pan Bóg nieustannie czuwa nad nami, wybrał nas już od początku - mówi z przekonaniem s. Beata.
Na początku był sport
Siostry pochodzą z małej miejscowości Pyrzyce k. Szczecina. Gdy miały 5 lat, zmarła ich mama. To trudne doświadczenie jeszcze bardziej zbliżyło je do siebie. - Zostałyśmy z babcią i tatą. Po dwóch latach tata ponownie się ożenił z kobietą, która była dla nas wspaniałą mamą, dużo jej zawdzięczamy. Myślę, że nasza mama w niebie też nam wiele wymodliła - mówią.
Od III klasy szkoły podstawowej trenowały siatkówkę, w liceum kontynuowały sportową przygodę. To ze sportem wiązały swoją przyszłość…
Jako licealistki należały też do oazy. W tym czasie do ich rodzinnej parafii trafiły misjonarki Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej. Dziewczyny szczególnie zaprzyjaźniły się z s. Lucyną, w każdą sobotę pomagały siostrze w kościele parafialnym, tworzyły wspólnie grupę muzyczną.
Odczytać powołanie
- Oprócz s. Lucyny takim znakiem odczytywania naszego powołania była koleżanka Agata, która pochodziła z bardzo religijnej rodziny. Pod jej wpływem podjęłyśmy postanowienie wielkopostne, że trzy razy w tygodniu będziemy chodziły na Mszę św. Kiedy skończył się Wielki Post, Agata zakończyła swoje postanowienie, a nam czegoś brakowało. Wtedy zaczęłyśmy uczęszczać na Eucharystię codziennie, to była potrzeba serca. Chętnie angażowałyśmy się w liturgię, czytałyśmy czytania, śpiewałyśmy psalm - wspominają.
Kolejną osobą, która sprawiła, że bliźniaczki zaczęły bardziej zastanawiać się nad powołaniem do życia zakonnego, była starsza kobieta, którą codziennie spotykały w kościele. Któregoś dnia zatrzymała je i powiedziała, że to wspaniałe, iż tak angażują się w życie Kościoła i że ona modli się za nie, aby zostały siostrami zakonnymi. W tamtym czasie siostry zignorowały to, co usłyszały.
- Minęło jakieś pół roku od tej rozmowy. Pewnego dnia wspomniałam Wioletcie, że często myślę o słowach tej kobiety i o zakonie, a siostra na to, że jej myśli są podobne. Wtedy powiedziałyśmy sobie po raz pierwszy głośno, że Bóg chyba powołuje nas do życia w zakonie. Byłyśmy dopiero w drugiej klasie liceum i miałyśmy jeszcze dużo czasu na podjęcie ostatecznej decyzji, przez kolejne lata nie rozmawiałyśmy już na ten temat - wspomina s. Beata.
Siostry bliźniaczki powołanie rozeznawały indywidualnie, pomagały im w tym rekolekcje, na które jeździły, brały też pod uwagę studia na AWF-ie.
Jednomyślność w decyzjach
- Któregoś dnia pod koniec liceum jedna z koleżanek zapytała nas, gdzie wybieramy się na studia. Odpowiedziałyśmy jednogłośnie, nie ustalając tego wcześniej, że... idziemy do zakonu. Zadziwiłyśmy się jednoczesną i taką samą odpowiedzią, ale też bardzo się ucieszyłyśmy - mówią siostry. - I tak złożyłyśmy podania do klasztoru w Morasku. Rodzice byli zaskoczeni tą decyzją, ale zaakceptowali nasz wybór. Mama przyznała nawet, że przez całe swoje życie modliła się, by jeden z jej braci został księdzem, ale tak się nie stało, za to jej córki wybrały powołanie do życia konsekrowanego - dodają bliźniaczki. Od początku siostry były przekonane, że droga, którą wybrały, jest właściwa, choć wiadomo, że nie obyło się bez pytań i wątpliwości. Zgodnie twierdzą, że dziś wybrałyby tak samo - drogę zakonną i to samo zgromadzenie.
Rozterki i tajemnice
Po latach zabawnie brzmi wspomnienie jednej z sióstr, którą w młodości najbardziej przerażała myśl o noszeniu habitu. Gdy patrzyła np. na księży, myślała: oni to mają dobrze, mogą iść z młodzieżą nad jezioro w cywilnym stroju, mogą grać w piłkę, a siostry... ciągle te habity. Wtedy to strój zakonny był przeszkodą i nagle to, co niby było problemem, znikało, a przyjęcie habitu i welonu stało się radością i wielkim pragnieniem. To wszystko można zamknąć w słowie „tajemnica”, to w nim kryje się droga każdego powołania, być może odkryjemy ją całkowicie dopiero w niebie.
Razem znaczy więcej
Siostry Beata i Wioletta, jak wskazuje charyzmat zgromadzenia, pracują z Polakami za granicą. Mogłyby posługiwać na różnych placówkach, w różnych krajach, ale mają tę łaskę, że mogą pracować razem w tym samym miejscu, nie ukrywają, że zawsze im na tym zależało i są wdzięczne Bogu, że na to pozwala.
Po ślubach zaczynały od placówek w Poznaniu, Szczecinie i rodzimym klasztorze w Morasku. Później trafiły do Chicago, gdzie pracowały przez 10 lat na jednej placówce. Tam założyły dla polskich dzieci katolicką szkołę, do której uczęszczało ponad 800 dzieci. Największą pasją sióstr był i jest śpiew, dlatego w Chicago założyły zespoły muzyczne dla grup: przedszkolnej, szkolnej i młodzieżowej. Przez te lata brały udział w międzynarodowych festiwalach. Zwiedzały z dziećmi różne ośrodki polonijne w Ameryce i Europie. Po dekadzie pracy w Chicago na 4 lata wróciły do Polski, od ponad 2 lat znów działają w USA, tym razem w Michigan w Sterling Heights przy parafii Matki Bożej Częstochowskiej.
Siostry śmieją się, że mają tak dobrych przełożonych, że zawsze pracują duszpastersko na tych samych placówkach, mówią: - Trudno nam się rozstać, poza tym wzajemnie się uzupełniamy, a nasza praca jest bardziej wydajna.
- Mówi się, że bliźniacy są tak do siebie podobni, że praca idzie im podwójnie, i tak jest z nami, chociaż wiemy, że nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie Boże błogosławieństwo - dodają. Siłę i pomysły siostry czerpią z kaplicy i adoracji. - To najważniejsze miejsce w naszym domu, to tu nabieramy sił, by służyć ludziom i przede wszystkim dawać im Pana Boga - podkreślają. I tak z podwójną siłą działają już od ponad 29 lat.
„Niedziela” 49/2014