Rocznica Powstania Warszawskiego
Sławomir Błaut
W ubiegłym roku obchodziliśmy niezwykle uroczyście 60. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Obchody - w powszechnej opinii - uznano za bardzo udane. Po wielu latach starań otwarto Muzeum Powstania Warszawskiego. W mediach posypał się deszcz programów, reportaży i publikacji na temat Powstania z sierpnia 1944 r. Trwałym owocem tej rocznicy jest monumentalne dzieło "Powstanie 44" Normana Daviesa, Walijczyka zadomowionego w Polsce. Inną propozycję stanowi książka znanego eseisty Tomasza Łubieńskiego pt. "Ani tryumf, ani zgon... Szkice o Powstaniu Warszawskim", po części polemizująca z tezami zawartymi w bestsellerze Daviesa.
Pomimo różnicy poglądów, obaj autorzy wnoszą cenny wkład w dyskusję o Powstaniu Warszawskim, a na jego tle - w dyskurs na temat najnowszych dziejów Polski. Zarówno Norman Davies, jak i Tomasz Łubieński postulują, by historię II wojny światowej pisać na nowo. Daviesa, jako człowieka Zachodu, bardziej zajmują grzechy aliantów, m.in. wobec Polski. Chce on przypomnieć Europie, że Polacy też byli aliantami, że zostali zdradzeni, a zdrady lojalnego sojusznika nie da się niczym usprawiedliwić. To jest główne przesłanie Powstania 44. Jego autor nazywa Polskę pierwszym sojusznikiem, aby nikt nie miał wątpliwości, jaką rolę pełnił nasz kraj w czasie II wojny światowej i jak odmienną pozycję nadały mu później rządy zwycięskich mocarstw. Dowodem na to, że jego misja przynosi konkretne rezultaty, jest fakt, iż obecnie w Wielkiej Brytanii powoli dociera do powszechnej świadomości skala udziału Polaków w koalicji antyhitlerowskiej. Ostatnio brytyjski rząd przyznał oficjalnie, że wkład polskiego wywiadu w rozgromienie III Rzeszy jest niezaprzeczalny! Niemal równocześnie z omawianą rozprawą Daviesa ukazała się na brytyjskim rynku księgarskim Sprawa honoru. Dywizjon 303. Kościuszkowski, książka równie obszerna objętościowo, jak Powstanie 44 i tak samo zajmująco napisana. Praca amerykańskich autorów ukazuje chlubną kartę udziału polskich lotników w Bitwie o Anglię. Następną pozycją doceniającą naszych bohaterskich żołnierzy jest Monte Cassino Brytyjczyka Matthewa Parkera.
Powstanie 44 to książka napisana z pozycji obcokrajowca, który rozumie historię Polski. Dla Daviesa nie bez znaczenia jest, że Polacy w latach II wojny światowej (również w Powstaniu Warszawskim) przelali morze krwi w imię wspólnej sprawy. Inaczej myśleli Churchill i Roosevelt, gdy sprzedawali Europę Wschodnią na konferencji w Jałcie. Dla nich Polska nie musiała istnieć jako wolny kraj. Davies stara się tłumaczyć postawę przywódców Zachodu, zwracając uwagę, iż na podejmowane przez nich decyzje musiała mieć wpływ ich "imperialna mentalność" (jakże inna od naszej!). W logice ich myślenia rację mieli ci, z którymi trzeba się było liczyć. Davies w swojej pracy posuwa się nawet do twierdzenia, że Powstanie Warszawskie miało spore szanse na sukces. Skazali je na porażkę Stalin, Roosvelt i Churchill. Zwycięskie powstanie stałoby się problemem dla koalicji, większym niż powstanie przegrane, zagrożeniem stref i sfer niezbędnych dla wojennej współpracy. Jednak, jak dowodzi brytyjski historyk, klęska Powstania była przegraną aliantów.
Tomasz Łubieński w książce Ani tryumf, ani zgon... spogląda na Powstanie Warszawskie nieco inaczej. Dla niego ważne są błędy polskich dowódców. Odrzuca m.in. argument, że musiało ono wybuchnąć, bo taka była wola rwących się do boju mieszkańców Warszawy. "Odkąd to dowódcy słuchają swoich podkomendnych?" - pyta. Zdaniem Łubieńskiego, w obliczu ofiar Powstania Warszawskiego (200 tys. ludzi) blednie "powstańcza mitologia", nawiązująca do gestu romantycznego Polaków - wielkich XIX-wiecznych powstań narodowych, które zawsze kończyły się klęską. Autor przeto nie tylko polemizuje z książką Daviesa, ale walczy z obciążoną mitami świadomością historyczną swoich rodaków. Zwraca uwagę na stereotypy utrwalone jeszcze w okresie II Rzeczypospolitej, która hołdowała tradycji romantycznej, propagując wyidealizowany wizerunek dziejów Polski (spełniał on istotne zadania dydaktyczne i obywatelskie). Autor podkreśla, że to spadkobiercy tej ideologii argumentują, iż bez Powstania Polska być może stałaby się republiką ZSRR, że bez narodowych zrywów Polaków nie byłoby niepodległości. Dla nich Powstanie to przede wszystkim symbol heroizmu Polaków i nieludzkiego okrucieństwa naszych wrogów. Należy dodać, że zbiorowa świadomość Polaków kształtowała się również pod wpływem propagandy komunistycznej, która głosiła, że Powstanie Warszawskie było wywołane przez "awanturników", działających wbrew interesowi narodu i racjom historycznym.
Słuchając tych argumentów, trzeba wiedzieć, że całkowite zniszczenie okupowanej Warszawy, miasta uznawanego przez Niemców za "bandyckie", było aktem zaplanowanym na długo przed wybuchem Powstania. Maria Trzcińska, autorka książki Obóz zagłady w centrum Warszawy - KL Warschau, pisze, że już na samym początku wojny Niemcy opracowali zbrodniczy plan, według którego m.in. liczba ludności Warszawy miała ulec "zmniejszeniu" do paruset tysięcy. Aby zrealizować ten cel, założono obóz zagłady na Kole, następne były obozy na terenach Dworca Zachodniego, gdzie w tunelu pod wiaduktem znajdowały się komory gazowe (po wojnie obóz był użytkowany przez NKWD i komuniści starali się ukryć jego istnienie). Reszta - obozy III, IV, V, VI i VII były na terenach getta i przy ul. Bonifraterskiej.
Wracając do głównego wątku, dodam, że Powstanie 44, jak też Ani tryumf, ani zgon... to pozycje w pewnym stopniu nowatorskie. Davies jako pierwszy zachodni badacz napisał otwarcie, że przywódcy Wielkiej Brytanii i USA z okresu II wojny światowej ponoszą współodpowiedzialność za upadek Powstania, śmierć tysięcy warszawiaków i zagładę miasta. Po ukazaniu się Powstania 44 na Zachodzie nasz zryw narodowy nie jest tam już utożsamiany z powstaniem w getcie warszawskim, a Polacy - nie są "nieznanymi aliantami". Natomiast Łubieński, choć w swojej książce wylicza znane już wcześniej argumenty przeciw Powstaniu, zwraca uwagę, iż prawda historyczna musi być oddzielona od mitologii, nawet tej odwołującej się do szlachetnych ideałów.
"Niedziela" 31/2005