Na poświęcenie pomnika ku czci ks. Ignacego Skorupki.
Kazanie wygłoszone 13 sierpnia 2005 r. na placu przed katedrą warszawsko-praską, w 85. rocznicę Cudu nad Wisłą

Poległ za chrześcijańską Europę

Biskup Stanisław Wielgus

W swojej ostatniej książce, zatytułowanej Pamięć i tożsamość, nieodżałowanej pamięci Ojciec Święty Jan Paweł II, podejmując raz jeszcze refleksję nad rozważanym przez siebie wielokrotnie problemem tajemnicy nieprawości w historii ludzkości i nad toczącą się od początku jej istnienia walką dobra ze złem, zacytował słowa, jakie genialny poeta niemiecki Goethe, w swoim znanym dziele Faust, włożył w usta szatana: „Ich bin ein Teil von jener Kraft, die stets das Böse will und stets das Gute schafft” – Jestem częścią tej mocy, która zawsze pragnie czynić zło, a w końcu zawsze doprowadza do dobra (Goethe, Faust, akt I, scena 3, Pracownia).
Jan Paweł II zacytował te słowa, aby mocno podkreślić, że Boża Wszechmoc jest większa od najpotężniejszych sił nieprawości i że w ostatecznym rachunku dobro zawsze zwycięża, chociaż do tego zwycięstwa wielokrotnie prowadzi krzyżowa droga męki i przelanej krwi.
Uroczystość, którą obecnie przeżywamy, jest potwierdzeniem tego odwiecznego przekonania, że prawda i dobro zawsze w końcu zwyciężają. Przez pół wieku konsekwentnie zakłamywano prawdę o wojnie z bolszewikami w 1920 r. i o jej bohaterach. W niezliczonych pseudohistorycznych publikacjach, w kontrolowanych całkowicie mediach i w nauczaniu szkolnym opluwano ich bohaterski, patriotyczny czyn, a w najlepszym wypadku zbywano go zupełnym milczeniem, skazując na całkowite zatarcie w społecznej i narodowej świadomości. W miejsce czci dla prawdziwych bohaterów czczono zdrajców Ojczyzny i zaciętych wrogów jej suwerenności. To ich imionami nazywano szkoły, ulice i place. To im stawiano rozliczne pomniki. To ich życie miało być przykładem do naśladowania dla nowych pokoleń Polaków.
Dzięki Bożej Opatrzności przed szesnastu laty otrzymaliśmy w sposób wprost cudowny – bez wojny, bez morza przelanej krwi, bez zniszczeń wojennych, bez sierot, kalek i wdów – wolność i niepodległość. Otrzymaliśmy te wspaniałe dary, o które od stuleci bili się najwspanialsi Polacy, poświęcający sprawie wolności Ojczyzny – bez wahania i kalkulacji – wszystko, łącznie ze zdrowiem i życiem. Oni żyli i umierali w przekonaniu, że są wartości większe niż ich fizyczne życie. Wyraził to w poruszający serce sposób jeden z polskich frontowych poetów ostatniej wojny, poległy zresztą w walce, który napisał w swoim wierszu następujące słowa: „Gdyby nie było wartości ważniejszych niż życie, to lepiej byłoby od razu uderzyć czołem w śmierć, jak w błoto”.
Podobnie myśleli owi niezliczeni Polacy z 1920 r. Na wezwanie zmartwychwstałej po wiekach niewoli Ojczyzny opuszczali swoje dwory, domy, piwniczne izby, czworaki i wiejskie chaty, swoje warsztaty pracy, gospodarstwa, uniwersytety i szkoły, i brali do niewprawnych często w wojennym rzemiośle rąk karabiny i szable, aby własną piersią zasłonić Matkę Ojczyznę przed hordami barbarzyńców. Szli do boju tak, jak szły przed nimi liczne pokolenia ich przodków, którzy w niezliczonych wojnach i bitwach ratowali Polskę, a często całą Europę, przed najazdami barbarzyńskich łupieżców i fanatycznych, pragnących zniszczyć chrześcijańską kulturę muzułmańskich wojowników, przez minione tysiąc lat.
Ktoś może powiedzieć, że to patos. To nie ma znaczenia. Bohaterom należy się patos. Bo tylko bohaterom należy się wieczna pamięć i sławiące ich ofiarę pomniki.
Jednym z bohaterów, symbolizującym zresztą wielu innych, był ks. Ignacy Skorupka. On dobrze wiedział, gdzie jest miejsce polskiego kapłana, gdy toczy się walka o życie Ojczyzny. Dobrze wiedział, jak ważna jest jego obecność i jego kapłańska posługa, jego mobilizujące słowo dla broniących kraju żołnierzy. Był z nimi do końca. Tak jak wielu z nich padł w boju – chociaż zamiast broni trzymał w ręku krzyż, symbol zbawienia i miłości większej niż śmierć, którym błogosławił swoich walczących braci.
Dobrze, że chociaż od bohaterskiej śmierci ks. Ignacego Skorupki minęło już 85 lat, możemy dzisiaj przeżywać uroczystość poświęcenia pomnika upamiętniającego jego bohaterską ofiarę i możemy się modlić za tych, którzy w tym przełomowym momencie historii uratowali przed bolszewickim, okrutnym, ateistycznym barbarzyństwem Polskę, a nawet całą Europę.
W odczytanym dziś fragmencie Ewangelii wg św. Mateusza znalazły się jakże ważne i ciągle aktualne słowa Chrystusa, które skierował do wszystkich swoich wyznawców, żyjących we wszystkich czasach: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle. (...) Do każdego (...), kto się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie” (Mt 10, 28, 32-33).
Polacy z 1920 r., sprzed 85 lat, nie lękali się śmierci ciała. Lękali się jednak straszliwego zagrożenia dla duszy narodu. Dlatego walczyli z takim męstwem. Dlatego zwyciężyli. Chodziło bowiem o wartości ważniejsze niż fizyczne życie. Chodziło o zagrożoną, ukształtowaną przez chrześcijaństwo, kulturę europejską.
Polacy w 1920 r. spełnili wymaganie ewangeliczne. Narażając i poświęcając swoje życie w walce z wojującym ateizmem, wobec całego świata przyznali się do Chrystusa. Nie mamy żadnej wątpliwości, że na Bożym sądzie, przed którym niemal wszyscy już stanęli, Chrystus przyznał się do nich przed swoim Ojcem, Sędzią całego świata.
Obiektywni, nieulegający ideologiom – dawnym i obecnym – historycy, polscy i zagraniczni, nie mają wątpliwości, że zwycięstwo Polaków nad bolszewikami uratowało przed sowieckim totalitaryzmem środkową i zachodnią Europę. Dało jej dwadzieścia lat na okrzepnięcie i wzmocnienie się po zniszczeniach I wojny światowej. Pozwoliło także na lepsze zrozumienie niebezpieczeństwa ideologii komunistycznej.
Nie mogło jednak zaradzić powstaniu okrutnego totalitaryzmu hitlerowskiego, wyrosłego zresztą z tych samych ideologicznych i filozoficznych korzeni, co totalitaryzm bolszewicki. Rozmiarów potwornego zła, jakie wyrządziły ludzkości te obydwie totalitarne ideologie, niepodobna sobie do dziś wyobrazić, bo przekracza to możliwości ludzkiej wyobraźni. Nie bez powodu mówi się, że wiek XX, kiedy te ideologie szalały, można nazwać Wielkim Piątkiem w historii ludzkości. Chociaż w niemal całej Europie hitleryzm i komunizm przestały istnieć, chociaż zostały potępione, a nawet zakazana została ich promocja, to nie wolno nam zapominać o ideowych, filozoficznych korzeniach, z których wyrosły. Ponieważ te korzenie pozostały i, niestety, wypuszczają nowe niszczycielskie dla ludzkości pędy.
Nie przestały bowiem istnieć. Co więcej, w naszych czasach, zwłaszcza w wielu krajach zachodnich, ważne siły polityczne, społeczne, ekonomiczne, a także wielkie media oraz wiele ośrodków intelektualnych i kulturotwórczych znalazły się pod znaczącą dominacją ateistycznych ideologii wywodzących się jeszcze z tych antychrześcijańskich prądów filozoficznych oświecenia, które wywołały rewolucję francuską, mającą na sumieniu milion niewinnych ofiar, a także inne rewolucje z bolszewicką na czele. Wspólne dla tych wszystkich dominujących, niestety, także dziś w licznych krajach ideologii jest wyrzucenie z publicznego życia: Boga, Dekalogu i moralności chrześcijańskiej. Wspólny jest im relatywizm niewidzący różnicy między dobrem a złem oraz między prawdą a fałszem. Wspólny jest im skrajny pragmatyzm pozwalający na instrumentalne traktowanie życia ludzkiego. Wspólna jest im absolutyzacja wolności bez żadnych moralnych granic, nieuwzględniająca tej podstawowej zasady, że wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczynają się słuszne prawa innego człowieka. Wspólna tym wszystkim ideologiom jest ich pogarda dla prawa naturalnego, niepozwalającego na to, by godne pożałowania i współczucia aberracje uznawać za coś naturalnego i godnego potężnej medialnej i politycznej promocji, kosztem rodziny i małżeństwa pojętego jako związek kobiety i mężczyzny. Wspólna tym wszystkim, nieliczącym się z Bożym prawem, ideologiom, jest tzw. poprawność polityczna, która niszczy tożsamość religijną, narodową i kulturową, wciskając w świadomość milionów ludzi, że wszystko na świecie jest tyle samo warte, że nie ma obiektywnych wartości, że wszystko jest subiektywne i zmienne i że rozmaite nieprawidłowości mają pierwszeństwo przed normalnością. Wspólne jest im także przekonanie, że jedynym, co spełnia kryterium obiektywizmu, jest dziś empiryczna nauka, której badań nie wolno w niczym krępować, chociażby prowadziły do wielkich zagrożeń dla rodzaju ludzkiego, przed czym zresztą już, niestety, stanęliśmy. Nie pamięta się bowiem o tym, że nauka pozbawiona sumienia, nauka, w której nie ma obiektywnych norm etycznych, prowadzi do straszliwych w swoich konsekwencjach skutków. Zapomina się często o tym, że uczonemu nie wszystko wolno uczynić, co uczynić jest w stanie, tak jak nie wolno nam skrzywdzić drugiego człowieka, chociaż byśmy mogli to bezkarnie uczynić. Zapomina się o tym, że nauka, mimo jej olbrzymiego, niekwestionowanego, pozytywnego znaczenia, nie jest w stanie, chociażby była maksymalnie rozwinięta, zastąpić religii, nie jest bowiem w stanie odpowiedzieć na podstawowe egzystencjalne pytania człowieka na temat sensu i celu jego istnienia, na temat sensu cierpienia itd.
Jakie są konsekwencje wyrzucenia Boga z życia publicznego narodów, doskonale wyczuwał żyjący w drugiej połowie XIX wieku, a więc jeszcze przed zrodzeniem się komunizmu i faszyzmu, nieprzyjazny zresztą chrześcijaństwu, wielki niemiecki filozof Friedrich Nietzsche, który w jednym ze swoich pism, skierowanych do inteligentów europejskich jego czasu, hołdujących ateistycznym filozofiom i przygotowujących teoretycznie w swoich dziełach zasady życia narodów bez Boga, skierował następujące retoryczne pytanie: „Cóż to, zamordowaliście Boga w waszych umysłach i sercach, i myślicie, że ujdzie wam to bezkarnie?”.
W kilkadziesiąt lat potem okazało się, że były to słowa prorocze. Ani tym inteligentom: rosyjskim, niemieckim, francuskim i innym, bałwochwalczo czczącym rozum, ani też innym ludziom wyrzucającym z życia publicznego, społecznego i naukowego chrześcijaństwo, Boga i Jego Dekalog, nie uszło to bezkarnie. Ich samych, a wraz z nimi miliony niewinnych ludzkich istnień, starły z powierzchni ziemi bezbożne totalitaryzmy, niebojące się Boga, gardzące Jego przykazaniami, nieliczące się z prawem naturalnym, instrumentalizujące człowieka i mordujące go bez żadnych skrupułów.
O proroczej przestrodze Nietzschego wyraźnie zapomnieli liczni współcześni prawodawcy i liderzy europejscy – polityczni, medialni i inni – z jednej strony głoszący bez ustanku obronę praw człowieka, a z drugiej strony rozpowszechniający różnymi sposobami wrogi w stosunku do religii, zwłaszcza katolickiej, sekularyzm, który po barbarzyńsku depcze te prawa. Zapomnieli o przestrodze Nietzschego, skoro ustanawiają prawodawstwo, akceptujące mordowanie niewinnych ludzi w aborcji i eutanazji, gwałcące wyraźnie prawo naturalne; skoro tak zaciekle walczyli o to, by w odrzuconym już dziś przez niektóre społeczeństwa projekcie konstytucji europejskiej nie znalazła się żadna wzmianka ani o Bogu, ani o chrześcijaństwie, będącym istotnym źródłem zarówno kultury euroatlantyckiej, jak i praw człowieka w ogóle.
Współczesne areopagi, tj. politycy, ludzie mediów i prawodawcy, o których mowa, w pogoni za fałszywą, odrzucającą Boże przykazania wolnością, podobnie jak pierwsi rodzice w raju, ulegli zwodniczej obietnicy szatana, który powiedział do nich: Jeśli sprzeciwicie się Bogu, będziecie Mu równi i sami będziecie jako bogowie.
Ludziom ulegającym tej pokusie wydaje się, że wolno im wszystko; że mogą stanąć ponad Bogiem i Jego Dekalogiem i że to oni, a nie jakiś tam Bóg, będą decydować o tym, co jest prawdziwe, a co fałszywe, oraz co jest moralnie dobre, a co złe. A tymczasem, wbrew swoim za wielkim wyobrażeniom o sobie, pozostają słabymi, kruchymi i bardzo ograniczonymi w swoich możliwościach istotami. Nie są w stanie zastąpić Boga. Nie są w stanie uczynić raju na ziemi. Mogą za to urządzić na niej piekło. I jak wiemy z historii, co i raz je urządzają dla wielu niewinnych ludzi.
Cywilizacja zachodnia znalazła się obecnie w stanie bezwzględnej wojny ze straszliwym terroryzmem islamskim. Jest to wojna bez granic i bez frontów. Wojna, której ofiarami są bezbronni, niewinni ludzie, mordowani znienacka. Ale czy nasza zachodnia cywilizacja ma w sobie wystarczającą wewnętrzną moc, by się przeciwstawić tej niepojętej dla chrześcijanina agresji? Czy jest wystarczająco silna moralnie?
Należy w to, niestety, wątpić. Cóż bowiem mają do przeciwstawienia dziś islamskiemu fanatyzmowi, odrzucające Boga i chrześcijaństwo społeczeństwa zachodnie? Przecież niewiele więcej prócz wizji społeczeństwa nieustającej zabawy tzw. fun society; niewiele więcej prócz anarchistycznej wolności wyrażającej się w nieskrępowanej żadnym prawem moralnym aborcji i eutanazji; niewiele więcej prócz egoizmu, skrajnego indywidualizmu, zalewającej wszystko erotyki oraz nakręcanej przez wszechobecną reklamę spirali konsumpcji za wszelką cenę.
Główną przyczyną śmierci wielkich cywilizacji w historii ludzkości nie był w zasadzie wróg zewnętrzny. Główną jej przyczyną był zawsze wewnętrzny, moralny rozpad społeczeństw, który to rozpad wróg zewnętrzny wykorzystywał.
Czy nie jest symptomem procesu rozpadu zachodniej cywilizacji brak w niej jakichkolwiek stałych zasad moralnych? Czy nieujarzmiony niczym erotyzm i seks, zakupy, ustawiczna zabawa i konsumpcyjny światopogląd, w którym zamiast Boga czci się pieniądz, a zamiast na modlitwę idzie się na zakupy do supermarketu – mogą być wartościami, które zapewnią jej istnienie i rozwój? Czy są one takimi wartościami, dla obrony których można iść do boju z terroryzmem czy jakimkolwiek totalitaryzmem i zwyciężać?
Wielkie umysły naszych czasów, bez względu na to, że niektóre z nich stoją daleko od chrześcijaństwa, jak np. wybitny współczesny filozof Jürgen Habermas, dostrzegają niezmiernie niebezpieczny brak równowagi między technicznymi możliwościami cywilizacji zachodniej a jej pogłębiającym się szybko kryzysem moralnym. Dlatego Habermas wystosował niedawno poruszający apel do wszystkich odpowiedzialnych za losy współczesnych społeczeństw polityków i wszelkich autorytetów, by bez względu na swój światopogląd zmobilizowali wszelkie moralne siły dla ratowania naszej cywilizacji.
W tej sytuacji przeraża wprost ślepota i skrajna nieodpowiedzialność tych, którzy systematycznie, planowo, dla żałosnych planów zyskania sobie głosów wyborczych ze strony skrajnego elektoratu, a także w imię tych samych, co dawniej, ateistycznych ideologii i filozofii, m.in. tej trockistowskiej, która spowodowała anarchistyczną rewoltę studencką w 1968 r. – walczą z chrześcijańską wizją człowieka i rzeczywistości. Którzy promują ewidentne zło moralne. Którzy dążą do ustanawiania sprzecznych z Dekalogiem praw. Którzy przy każdej okazji atakują Kościół katolicki, traktując go jako wroga numer jeden, przeszkadzającego im w reformowaniu świata bez Boga, i jako główną przeszkodę w procesie budowania mitologicznego raju na ziemi.
Nihil novi sub sole – mówili starożytni. Nic nowego pod słońcem. Kościół traktowany jest dziś przez ateistyczny liberalizm, mimo głoszonych przezeń haseł o tolerancji, tak samo nieprzyjaźnie, jak traktowany był przez przedstawicieli minionych totalitaryzmów i niesławnej pamięci rewolucjonistów.
Jesienią ub.r. włoski wybitny kard. Renato Martino, przewodniczący Papieskiej Rady „Iustitia et Pax”, w swoim przemówieniu do dyplomatów wypowiedział się na temat, jak współczesny zachodni establishment traktuje dziś głos Kościoła, z którym rzekomo pragnie pozostawać w dialogu. Zdaniem kard. Martino, głos Kościoła katolickiego jest w niektórych krajach zachodnich „rozmyślnie zagłuszany przez wrzawę i zgiełk wzburzane przez potężne lobby kulturalne, ekonomiczne i polityczne, kierujące się głównie uprzedzeniami w stosunku do wszystkiego, co chrześcijańskie. Lobby to beztrosko i wesoło – mówił kard. Martino – lansuje pomieszanie ról płci, wyśmiewa małżeństwo mężczyzny i kobiety, atakuje życie będące przedmiotem najbardziej ekstrawaganckich eksperymentów. Na ławie oskarżonych owego lobby – będącego czymś w rodzaju współczesnej inkwizycji – pełnej pieniędzy i arogancji, zasiada przede wszystkim Kościół katolicki i chrześcijanie, wobec których dozwolone są wszelkie chwyty, aby ich zmusić do milczenia, poczynając od zastraszania po publiczną pogardę, od kulturalnej dyskryminacji po marginalizację”.
Tyle kard. Martino. Jego słowa zostały wyraźnie potwierdzone m.in. przez znaną sprawę włoskiego europejskiego parlamentarzysty, wybitnego filozofa Rocco Buttiglionego, który nie został dopuszczony przez ateistycznych liberałów do ważnego stanowiska w Parlamencie Europejskim tylko dlatego, że nie ukrywał swoich katolickich przekonań.
Kościół jest od wieków przygotowany na ataki i brak zrozumienia. Nie ustaje jednak w napominaniu błądzących i głoszeniu Ewangelii, do czego został powołany, ponieważ jego podstawowym zadaniem jest nawracanie do Boga ludzkich serc. Do końca świata będzie zatem to czynił. Choćby go za to prześladowano, krytykowano i stawiano przed sądami. Zawsze bowiem będzie pamiętał o ewangelicznym wezwaniu, by prostować ludzkie drogi. Zawsze będzie miał ostrą świadomość, że z tego, jak wypełnił ewangeliczny nakaz misyjny, rozliczy go na sądzie Bóg – Sędzia sprawiedliwy.
Z tego, co zrobiliśmy z Ewangelią i z bezcennym darem wiary, rozliczy każdego z nas: rozliczy każdego biskupa, każdego kapłana i każdego chrześcijanina.
Kościół jest w Europie dwa tysiące lat. To on – korzystając z antycznego dziedzictwa – stworzył jej kulturę. To on dał początki nowożytnej nauce, matematycznie wyjaśniającej rzeczywistość, tej nauce, którą przejął i z której korzysta cały świat. To Kościół stworzył pierwsze szkoły i uniwersytety. To on stworzył pierwsze szpitale, ochronki, sierocińce i domy starców. To on uczył Europejczyków uprawy roli, hodowli bydła, medycyny, budowania dróg, mostów itd. To on stanowił dla nich niedające się niczym zastąpić spoiwo, dziś tak bardzo im potrzebne wobec wyłaniających się coraz to nowych zagrożeń.
Chrześcijanie nie powinni mieć kompleksów niższości, gdy ich przekonania są atakowane i wyszydzane. To nie oni są obcym ciałem i nalotem na prawdziwej europejskiej cywilizacji.
Polscy żołnierze 1920 r., bohaterskie miasta polskie walczące z najeźdźcą, wspominany dziś przez nas szczególnie bohaterski kapłan – ks. Ignacy Skorupka, walczyli i ginęli za Europę chrześcijańską. Za taką Europę, którą po straszliwej II wojnie światowej zaczęli skutecznie budować wspaniali, charyzmatyczni mężowie stanu: Robert Schuman, Alcide de Gasperi, Konrad Adenauer oraz Charles de Gaulle. Nie jest bynajmniej dziełem przypadku, że wszyscy czterej byli gorliwymi katolikami. Po straszliwych cierpieniach, jakie przyniosły narodom europejskim dwa bezbożne totalitaryzmy, które na walce z Bogiem i na nienawiści – klasowej i rasowej – próbowały stworzyć nową Europę, widząc spustoszenia dokonane przez bezbożników, wspomniani katoliccy mężowie stanu uznali, że chrześcijanin nie może ograniczać swojej wiary do sfery prywatnej, bezbożnikom zostawiając całe życie polityczne, społeczne, kulturowe i naukowe. Uznali, zgodnie z katolicką nauką społeczną, że chrześcijanin ma prawo, co więcej – ma obowiązek przemieniać cały świat w duchu ewangelicznych wartości, takich jak: pokój, chleb i opieka dla biednych, solidarność między ludźmi i narodami, szacunek dla każdego człowieka i dla wszystkich narodów, wolność przekonań religijnych, demokracja, eliminacja dominacji silniejszych nad słabszymi, odrzucenie wyzysku i agresji z życia społecznego i ekonomicznego oraz z relacji międzynarodowych, a także rozwój we wszystkich dziedzinach. Wymienieni politycy uznali, że chrześcijanin ma obowiązek wchodzić z ewangelicznymi wartościami w życie polityczne, że nie wolno mu się od niego dystansować i zostawiać rządzenie narodami wrogom Pana Boga. Uznali, że nie ma innej drogi do zapewnienia Europie pokoju i życzliwej współpracy między narodami, jak tylko oparcie jej rozwoju na wymienionych wcześniej wartościach chrześcijańskich. Stąd ich zdaniem to właśnie chrześcijanie z mandatu ewangelicznego, który nakazuje im czynić świat lepszym – mają obowiązek wchodzić do życia politycznego, społecznego i ekonomicznego. Mają obowiązek wchodzić do mediów, do kultury i nauki swoich narodów. Czterej wymienieni katoliccy mężowie stanu mieli świadomość wielkiego znaczenia – dla pokoju, dla przyjaznej współpracy i dla wszechstronnego rozwoju Europy – sprawnej, społecznej gospodarki rynkowej oraz międzynarodowej współpracy gospodarczej i dlatego stworzyli bazę ekonomiczną pierwszej wspólnoty europejskiej w postaci Wspólnoty Węgla i Stali. Jednak w ich zamierzeniach ekonomia miała być środkiem do budowania nowej, solidarnej, wspaniałej Europy, a nie głównym jej celem.
W swoim przemówieniu do członków Europejskiego Parlamentu Robert Schuman wygłosił w 1959 r. następujące słowa: „Pełna, prawdziwa demokracja zawdzięcza swoje powstanie i swój rozwój chrześcijaństwu. Zrodziła się ona już w tym momencie, gdy człowiek został powołany przez Boga do tego, by w swoich ideach, słowach i czynach bezwarunkowo przyznał wielką godność każdej poszczególnej osobie oraz by zaakceptował jej niezbywalne prawo do życia, do wolności, do pokoju, do wychowania i do szacunku należnego każdemu człowiekowi na podstawie przykazania miłości bliźniego. Dopiero chrześcijaństwo – mówił Schuman – zaczęło uczyć ludzkość o naturalnej równości wszystkich ludzi na świecie, bez względu na rasę, klasę społeczną, płeć, wiek, zawód, stan posiadania i stanowisko polityczne czy społeczne. W tej swojej nauce chrześcijaństwo wychodziło zawsze, jako z punktu wyjścia, z objawionej przez Boga prawdy, że każdy człowiek został stworzony na Boży obraz. I ta właśnie chrześcijańska nauka stała się z upływem wieków fundamentem europejskiej cywilizacji, fundamentem prawa międzynarodowego oraz współczesnych teorii praw człowieka”.
Słowa Schumana, jednego z twórców wspólnoty europejskiej, warto przytoczyć dzisiaj, gdy liczni zachodni liderzy europejscy robią wszystko, by wyrwać z serc i umysłów Europejczyków, z instytucji europejskich, z życia publicznego, naukowego i społecznego nowej Europy – jej chrześcijańskie korzenie i wszelkie odniesienie do Boga osobowego, którego wola, zawarta w Dekalogu, Ewangelii i w prawie naturalnym, jest jedynym gwarantem przetrwania i rozwoju cywilizacji euroatlantyckiej.
Tomasz Masaryk, znany filozof i wybitny czeski przedwojenny prezydent, powiedział kiedyś ważne i mądre słowa: „Naród, państwo, instytucja, a nawet cywilizacja – ginie bezpowrotnie, jeżeli odejdzie od fundamentów, na których została zbudowana”. Cywilizację europejską i wspólnotę europejską zbudowano na fundamencie zasad chrześcijańskich. I tylko one mogą im zapewnić przetrwanie. Inaczej trawione będą przez nieustające, coraz głębsze kryzysy. Sama wolnorynkowa ekonomia nie wystarczy za spoiwo w obliczu widocznych egoizmów narodowych i zewnętrznych zagrożeń, terroryzmu i innych niebezpieczeństw, także tych, które mogą spowodować nieodpowiedzialni naukowcy, chcący zastąpić samego Boga w swoich badaniach genetycznych i innych doświadczeniach. Co więcej, wspólnota europejska, pozbawiona oparcia w solidarności płynącej z ewangelicznego przykazania miłości bliźniego, łatwo stać się może zarzewiem nowych nienawiści, nowych zniewoleń słabszych przez silniejszych oraz nowych konfliktów.
To za chrześcijańską Polskę i Europę umierał ks. Ignacy Skorupka i niezliczeni polscy żołnierze 1920 r. Niech wzniesiony tu pomnik pomoże wszystkim Polakom zachować pamięć o ich ofierze, a także o tym, za co oddali swoje życie. Niech każdemu z nas uświadomi, że my również zobowiązani jesteśmy, chociaż dzięki Bogu już w inny niż oni sposób, walczyć w naszym prywatnym i publicznym życiu o chrześcijańską duszę naszej Ojczyzny i naszej przecież Europy, którą my, Polacy, współbudujemy już od tysiąca lat. Amen.

"Niedziela" 36/2005

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl