Historia i polityka
O polityce historycznej z prof. dr. hab. Andrzejem Chwalbą - historykiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie - rozmawia Leszek Cichobłaziński
Leszek Cichobłaziński: - Pojawiło się ostatnio, mało znane wcześniej, pojęcie: "polityka historyczna". Jak wiadomo, duże problemy z najnowszą historią, zwłaszcza z historią okresu II wojny światowej, mieli albo nawet mają np. Francuzi, bo jak zasymilować w świadomości narodowej kolaborację rządu Vichy? Ostatnio widzimy też bardzo spektakularne akcje ziomkostw niemieckich, od których nieśmiało odżegnuje się rząd Republiki Federalnej Niemiec. Również rząd Rosji zajął stanowisko w sferze stricte historycznej, odmawiając zbrodni katyńskiej miana ludobójstwa. W Polsce podjęto także działania w sferze polityki historycznej, choć bardzo ostrożne i w wymiarze nieporównywalnym do powyższych przykładów - chodzi o otwarcie Muzeum Powstania Warszawskiego. Warto zaznaczyć, że jest to inicjatywa na szczeblu samorządowym, a nie rządowym.
Prof. Andrzej Chwalba: - Mam wątpliwości, czy termin "polityka historyczna" jest najszczęśliwszy. Jest to kalka z języka niemieckiego. Jednym kojarzy się on z manipulacją, innym - z propagandą z czasów Peerelu. Jednak bez względu na to, jakiego terminu użyjemy, przyznać trzeba, że historia jest istotną częścią polityki w Europie, Azji, w obu Amerykach, w Afryce, rzutuje na relacje między państwami, narodami, społeczeństwami. Lekceważenie tej sfery w Polsce, jak to się działo wcześniej, było błędem i powodowało, że przegrywaliśmy w wielu ważnych miejscach i sprawach. Polska powinna się upominać o swoje miejsce w historii regionalnej i europejskiej. Historycy powinni mówić i pisać o tym, co istotnego i cennego Polska wniosła do cywilizacji i kultury światowej. To nie jest tylko sztuka dla sztuki. To nam bardzo pomoże w łatwiejszym komunikowaniu się w Europie i w świecie. Dzięki temu możemy czuć się pewniejsi, pozbawieni kompleksów. Jeśli będziemy tylko bić się w piersi, to będziemy karłami i pośmiewiskiem Europy. Oczywiście, nie jesteśmy narodem, który posiadł wszystkie mądrości; mieliśmy dobre i złe karty, ale tych dobrych kart było wystarczająco dużo, by mówić o nich światu, i - co ważne - nie wstydzić się ich. A świat o naszych losach i udziale w historii Europy czy świata wie bardzo mało, o wiele za mało. Dlatego obowiązkiem państwa i instytucji społecznych jest, by obraz Polski w historii przekazywać za granicę, by go poprawiać tam, gdzie wymaga tego prawda historyczna. Edukacja historyczna jest polską racją stanu, gdyż nie możemy być ofiarami nie swojej historii. A tak wielokrotnie się działo i dzieje. Przypisywane są nam czyny, których nie popełniliśmy, jak choćby takie, że byliśmy nazistami w okresie II wojny światowej, że byliśmy strażnikami w sowieckich łagrach czy strażnikami w Auschwitz, że stworzyliśmy polskie obozy koncentracyjne itp. Niestety, ten nieprawdziwy obraz jest obecny w wielu głowach obywateli Europy i świata; stanowi, co istotne, składnik stereotypów, odświeżanych choćby z okazji naszych trudności czy porażek, jak np. ostatnio na mundialu w Niemczech. Z tych powodów w 2007 r. (w dniach 28-30 czerwca) Polskie Towarzystwo Historyczne organizuje w Krakowie I Kongres Zagranicznych Badaczy Dziejów Polski, z udziałem ok. 1000 gości z 50 państw świata, historyków, socjologów i politologów, którzy w swoich krajach zajmują się miejscem Polski w historii, obrazem naszej historii w mediach, w szkołach itd. Kongres ma służyć wzajemnemu poznaniu i koordynacji wysiłków. Chcemy wspierać badania zagranicznych badaczy. Z tej okazji wręczymy nagrodę "Pro Historia Polonorum" dla najlepszej książki o Polsce wydanej za granicą. Pierwszym punktem kongresu będzie debata na temat polityki historycznej w siedmiu krajach świata.
- Wróćmy może do przykładu Katynia... Nie wiem, czy to jest tylko stanowisko rządu, czy także części narodu rosyjskiego.
- Ta sprawa jest bardzo skomplikowana.
- Oczywiście, jednak wcale bym się nie zdziwił, gdyby większość Rosjan uważała, że w ogóle nie ma problemu. A jednak Polacy traktują tę kwestię w kategoriach prawdy i dobra, my ją widzimy nawet w kategoriach pojednania między narodami. Natomiast Rosjanie uważają, że nazywanie tej zbrodni ludobójstwem to zwykłe oszczerstwo.
- Być może są i Rosjanie, którzy tak to widzą. Jako historyk patrzę na problem nieco inaczej... Rosja sowiecka od czasów Lenina i Stalina była krajem zbrodni. Lenin to pierwszy wielki zbrodniarz XX wieku. To on stworzył aparat represji, łącznie z gułagami, który Stalin rozwijał. Zginęło wtedy 40, a może 60 mln ludzi. W sprawie Katynia Rosjanie powiedzieli mniej więcej tyle: "Dobrze, przyznajemy się, to my zrobiliśmy, ale nie chcemy dalej w te sprawy wchodzić". Oni boją się, że jest to bomba z opóźnionym zapłonem i że inne narody (Ukraińcy, Białorusini, Tatarzy, Litwini) zaczną domagać się od Rosji przyznania się do popełnionych wobec nich zbrodni. Obawiają się, że również Rosjanie zaczną pytać o zbrodnie systemu na Rosjanach, o ich "Katynie". Wreszcie obawiają się, iż przypominanie zbrodni katyńskiej poplami i zniekształci budowany tak dużym nakładem środków piękny wizerunek Rosji. Dzisiejsza Rosja, która nie spełnia standardów demokratycznych, boi się prawdy o sobie. Tak więc musimy patrzeć na te sprawy również z perspektywy Rosji jako kraju autokratycznego, który nie jest gotowy do powiedzenia przepraszam, do dyskusji o historii, a wręcz próbuje historią grać zgodnie ze swoimi imperialnymi celami. Rząd rosyjski, wychodząc naprzeciw polskim oczekiwaniom w sprawie katyńskiej, musiałby przyznać, że poprzednik Rosji - Związek Sowiecki był krajem, który zgotował światu ludobójstwo, a do tego Rosjanie nie są gotowi. Dlatego mówią "niet".
- Ale to jest ich wewnętrzny problem z pamięcią historyczną.
- Tak, i dlatego nie możemy liczyć w tej kwestii na zmianę w najbliższym czasie.
- Często, nawet w niektórych środowiskach w Polsce, spotyka się opinie, że działania państwa w zakresie polityki historycznej są po prostu oznaką narodowej megalomanii albo źle pojętego mesjanizmu.
- Nie wolno nam bać się mówić, jakie były nasze porażki. Ale nie wolno nam bać się mówić o naszych sukcesach. Powinniśmy prostować nieprawdziwe opinie, ale nie może to być propaganda, która będzie robiła z czarnego białe. Chodzi o to, żeby nie dać się zmusić do mówienia czegoś, co nie było zgodne z naszą historią. W moim przekonaniu, to nie ma nic wspólnego z mesjanizmem ani z propagandą, lecz służy interesowi kraju na arenie międzynarodowej. Tylko uwaga! Jeszcze raz powtarzam, nie może to być składaniem dowolnie wybranych faktów w jeden obraz, sprzedawany później jako kolejny towar, bo to będzie fałszywy towar, który może wywołać konflikty między narodami. Polityka historyczna, czy może lepiej edukacja historyczna, powinna prowadzić do zrozumienia naszego losu poprzez kontekst losów narodów środkowoeuropejskich czy europejskich. Ma służyć porozumieniu. Służba porozumieniu - to szansa dla polityki historycznej, np.: nie tylko my wygraliśmy Grunwald, ale w tej bitwie uczestniczyły też inne narody tworzące wspólne państwo. Dlaczego nie podzielić się zwycięstwem z tymi narodami? Dlaczego nie podzielić się dorobkiem unii lubelskiej i Rzeczypospolitej wielu narodów? To była wspólna historia i tę wspólną historię wnieśliśmy do Europy jako nasz wielki sukces dziejowy. Dlaczego nie mówić o tym właśnie jako o sukcesie dziejowym? Nie możemy tego, co wartościowe, chować pod dywan i tym się smucić. Uprawianie własnej polityki historycznej nie ma nic wspólnego z narodową megalomanią, nie powinno jednak wywoływać nowych demonów, konfliktów i sprzeczności. Pokazywanie prawdy buduje dobro w chrześcijańskim rozumieniu. Dobro wspólne z innymi narodami.
"Niedziela" 35/2006