Kłamstwo katyńskie trwa
Ze Stanisławem M. Jankowskim – autorem książek o zbrodni katyńskiej – rozmawia Anna Cichobłazińska
Anna Cichobłazińska: – Mija 70. rocznica zbrodni katyńskiej. Jakie skutki dla świadomości narodowej Polaków miał mord katyński?
Stanisław M. Jankowski: – Wyrosły całe pokolenia Polaków niemających pojęcia o najnowszej historii Polski. Nawet dzisiaj utrudniony jest dostęp do informacji i możliwość przekazania jej opinii publicznej. Wiele dokumentów jest niedostępnych dla polskich historyków w archiwach zachodnich, rosyjskich, białoruskich, ale też, niestety, w polskich. A wszystko zaczyna się nie w Katyniu, lecz o wiele wcześniej, gdy dochodzi do konfliktu między rodzącą się Polską a komunizmem, a więc w roku 1920, kiedy dywizje bolszewickie wkraczające na tereny polskie dokonują wielu mordów na jeńcach polskich. Ta sytuacja powtarza się w 1939 r. Przez całe lata nie wolno było przypominać, jak zostali wymordowani obrońcy Grodna. Nie można było mówić o egzekucjach wykonywanych na polskich oficerach, ustawianych po pięciu lub siedmiu w szeregu, do których strzelano w plecy z działa, by jednym pociskiem zabić wszystkich. O topieniu polskich jeńców, często nie z oddziałów liniowych, lecz gospodarczych. To wszystko było ukrywane przez władze sowieckie i polskie. Tak jak ukrywane były wywózki Polaków na Syberię czy do Kazachstanu po 1939 r., a szczególnie po 1945.
– Wśród ocalonych z Katynia było dwóch księży. Postać ks. prał. Zdzisława Peszkowskiego, kapelana Rodzin Katyńskich, jest znana i przypominana, postać ks. Leona Musielaka jest mniej popularna i mówi się o niej mniej. Z ks. Musielakiem łączyła Pana szczególna przyjaźń...
– Ks. Musielaka poznałem w czasie zbierania materiałów do książki „Powrót do Katynia”. Dowiedziałem się, że w Szczyrku mieszka kapłan, który był w Kozielsku. Zaprzyjaźniliśmy się. Utrzymywaliśmy kontakt aż do śmierci ks. Leona. Jeździłem do niego, pomagając w przygotowywaniu kolejnych wspomnień i książek, w uzyskaniu rekompensaty za lata, które stracił w więzieniach (całe odszkodowanie przeznaczył na książki o zbrodni katyńskiej). Pojechałem z nim do Rosji, do Katynia, w połowie lat 90. XX wieku. Był już wówczas w słusznym wieku, miał ponad 80 lat i chorobę Parkinsona. Ks. Musielak bardzo chciał być w Katyniu i odprawić tam Mszę św. w 50. rocznicę święceń kapłańskich. Na pokładzie samolotu do Moskwy, gdy pasażerowie dowiedzieli się, że jest kapłanem, prosili go o spowiedź. W Katyniu odprawił Mszę św. Pojechaliśmy później do Kozielska. Wytrzymywał podróż po koszmarnych drogach. Nie narzekał. Przykro mu się zrobiło, gdy odmówiono mu możliwości odprawienia Mszy św. w Kozielsku. Próbowano nas się pozbyć. Mszę św. odprawił pod murami klasztoru-więzienia w Kozielsku. Cały pobyt ks. Musielaka w Rosji był filmowany przez ekipę telewizji węgierskiej. Powstał piękny film, część materiałów mogliśmy później wykorzystać do dwu filmów o ks. Leonie, przygotowanych przez młodych ludzi z Bielska.
– Jak ks. Musielak ocalał z Katynia?
– Ocalał, gdyż był wówczas klerykiem salezjańskim. Sowieci aresztowali go jako cywila. Nie był oficerem, w związku z tym wykorzystywano go do prac pomocniczych. Gdy mordowano jeńców katyńskich, on rąbał las oddalony o kilkadziesiąt kilometrów od Katynia. Po powrocie ekipy nie było już obozu i jeńców. Gdy przyszła ofensywa niemiecka, wykorzystał ten czas i uciekł do Polski, do Krakowa, do Towarzystwa Salezjańskiego. Aresztowany po prowokacji, odsiedział w więzieniu kilka lat. Pracował potem w kilku parafiach. Zdarzało się, że ks. Musielak rozpoczynał swoje kazania słowami: „Słyszysz, Kremlu, mówi do ciebie ks. Musielak!”, co bardzo podobało się wiernym, ale sprawiało hierarchii kościelnej niemało problemów. Skierowano ks. Musielaka do parafii w Witowie k. Zakopanego, gdzie zasłynął jako wspaniały duszpasterz i kaznodzieja. Człowiek niezłomny, niedający się pokonać, przypominający, że dopóki żyje, będzie głośno mówić o zbrodni katyńskiej. Często wyjeżdżał, zapraszany na rekolekcje i konferencje. Władze komunistyczne rozpoczęły przeciw niemu ostrą ofensywę za głoszenie „głupstw” na spotkaniach, konferencjach, Mszach św.
– Towarzyszył Pan ks. Musielakowi w dziele jego życia – procesie beatyfikacyjnym „Poznańskiej Piątki”...
– To byli jego wychowankowie, z którymi spotykał się przed wojną w oratorium salezjańskim w Poznaniu. Gdy on w czasie wojny pojechał do Kopca pod Częstochową, a później dostał się do sowieckiego obozu jenieckiego w Kozielsku, oni włączyli się w konspirację. Zostali wydani Niemcom, a ci mieli jeden wyrok – śmierć. Ks. Leon napisał o tych chłopcach książkę pt. „Bohaterska Piątka”. „Święta Piątka” została wyniesiona na ołtarze w 1999 r. przez Ojca Świętego Jana Pawła II. Ks. Musielak nie dożył tej chwili. Umarł w Poznaniu. Na pogrzeb przybyło wielu jego uczniów, przyjechała kapela góralska z Witowa. Kochano go w Witowie, był pierwszym kapłanem, który góralskie dzieci zawiózł nad morze, zajmował się młodzieżą góralską, odciągając ją od niebezpiecznych rozrywek. Rozsławił Witów. Na jego Msze św. przyjeżdżali ludzie z całej Polski.
– W filmie o podróży ks. prał. Zdzisława Peszkowskiego i Rodziny Katyńskiej śladami mordów na polskich oficerach jest taka przejmująca scena z podziemi więzienia w Smoleńsku, gdzie ks. Peszkowski klęczy pod ścianą, modli się i błogosławi to miejsce znakiem krzyża. Czy w tym właśnie miejscu odbywały się egzekucje?
– Tak. Dziennikarze, a wcześniej prokuratorzy dotarli do funkcjonariusza nazwiskiem Syromiatnikow, który doprowadzał więźniów z cel do plutonu egzekucyjnego. Dokładnie opisał scenariusz mordu. Oficerów wyprowadzano z cel pojedynczo, wiązano im ręce, wprowadzano do pomieszczenia, w którym pytano o imię i nazwisko, imię ojca, po czym wprowadzano do drugiego pomieszczenia, gdzie następował strzał. Część oficerów zabijano bezpośrednio nad dołami, prawdopodobnie, by zmieścić się w czasie zaplanowanym na dokonanie tej zbrodni. Oprawców znamy z nazwiska, wszyscy zostali za to nagrodzeni premiami od ośmiuset rubli do miesięcznej pensji.
– Systematyczność tej zbrodni przeraża, gdy dziś widzimy przedziurawione w tym samym miejscu czaszki polskich oficerów...
– Oprawcy byli szkoleni, jak zadawać śmierć. To nie byli ludzie przypadkowi. Znali się na swoim potwornym fachu, wykonując go latami. Był wśród nich wysokiej rangi funkcjonariusz o nazwisku Błochin. Nawet enkawudziści byli zaskoczeni jego „przygotowaniami do pracy”. Zakładał fartuch, czapkę, rękawiczki. Podawano mu tylko nabite pistolety. Przykładał lufę do szyi czy do głowy ofiary i naciskał spust. Sam zabił prawdopodobnie ok. 1000 oficerów. Mieszkał w wagonie na stacji. Przychodził wieczorem i mówił: „No, towarzysze, czas iść do pracy”. Po kilku godzinach do obozu szedł szyfrogram: „Wykonano 216”. Co znaczyło: „Zabito 216 oficerów”.
– Wiemy, że odkrywanie prawdy o Katyniu było sprawą bardzo trudną. Jak udało się dotrzeć do katyńskiej dokumentacji w Rosji?
– Jeżeli mówimy dzisiaj o sukcesach polskich naukowców, to trzeba to łączyć z tym, co zbadali wcześniej Rosjanie. Bez wiadomości, które od nich uzyskaliśmy, bez wskazania numerów i adresów archiwum czy wręcz numeru półki, na której należy szukać dokumentów, nie byłoby żadnych polskich sukcesów. To sukces „Memoriału”, który pierwszy rozpoczął walkę o dostęp do tych dokumentów, i grupy historyków, np. prof. Lebiediewy, która pierwsza dotarła do dokumentacji tzw. wojsk konwojowych. O tym archiwum w ogóle nie wiedziano, że istnieje. Ale o tym, że Lebiediewą w ogóle tam wpuszczono, zadecydowała walka między Jelcynem a Gorbaczowem i kwestia istnienia czy nieistnienia ZSRR. Historykami rozgrywano polityczną partię. Później sprawą katyńską zainteresowali się dziennikarze, m.in. Gienadij Żaworonkow, docierający do ludzi, którzy mogli coś o tej zbrodni wiedzieć, i mieszkający dzisiaj w Polsce Oleg Zakirow, były oficer NKWD i KGB. Zakirow dotarł do wielu świadków, prowadził swoje prywatne śledztwo, o jego wynikach mówiłpolskim dziennikarzom i dyplomatom. Stracił pracę. Za ujawnianie zbrodni katyńskiej wygnano go z rodziną z Rosji. Polskie władze obiecywały mu pomoc, niestety, nie dotrzymały słowa. Mieszka z rodziną w trudnych warunkach. W Polsce mieszka jeszcze jeden bardzo bohaterski Rosjanin – astronom, który pojechał do Katynia w 1989 r. z synem, aby osobiście zobaczyć miejsce zbrodni. Postanowił opublikować prawdę katyńską. Nie przyjęto mu tekstów w żadnej redakcji. Bardzo nam pomagał, gdy organizowaliśmy w 1990 r. w Moskwie wystawę katyńską – to sukces jego i kolejnego Rosjanina Saszy Gurianowa z „Memoriału”. Cała grupa tzw. memorialców, kilkadziesiąt osób: wojskowych, naukowców, dziennikarzy, zastraszanych (jednemu z nich zabito syna), z oddaniem pomagała i pomaga polskim historykom w docieraniu do prawdy, nie tylko w sprawach katyńskich.
– Na cmentarzu katyńskim stoją dziś krzyże, palą się świeczki. Rodziny ofiar modlą się nad grobami ojców, mężów i braci. Na kolejne rocznice mordu do Katynia wyjeżdżają oficjalne delegacje. Czy możemy jeszcze mówić o kłamstwie katyńskim?
– Możemy, gdyż ciągle nie znamy nazwisk 3,5 tys. oficerów zamordowanych na Białorusi. Nie znamy dokumentacji z obozów, z przesłuchań oficerów w Kozielsku, Starobielsku ani w Ostaszkowie. Znamy dokumentację oficerów ze Starobielska, ale nie znamy dokumentacji ich wywożenia. Nie znamy miejsc pochowania oficerów w Bykowni i w innych miejscach straceń. Nie ma oficjalnego przyznania się Rosji do zbrodni. Tylko w Strasburgu rozpatrywane są pozwy polskich rodzin o odszkodowania. Przegrana jest już sprawa postawienia przed sądem żyjących sprawców zbrodni. I nie chodziło o skazanie prawie 90-letnich ludzi, chodziło o moralne osądzenie zbrodni. Do tego nie doszło, a więc kłamstwo katyńskie ciągle trwa.
"Niedziela" 11/2010