Znałam Księdza Jerzego
Z Joanną Grzybowską – uczestniczącą w duszpasterstwie prowadzonym przez ks. Jerzego Popiełuszkę – rozmawia ks. Ireneusz Skubiś
Ks. inf. Ireneusz Skubiś: – Była Pani świadkiem życia błogosławionego kapłana męczennika Jerzego Popiełuszki. Jak zanotowała Pani w swojej pamięci jego postać?
Joanna Grzybowska: – Kiedy poznałam ks. Jerzego Popiełuszkę, byłam w trzeciej klasie liceum. W liceach warszawskich trwała wtedy walka o to, żeby w salach szkolnych mógł wisieć krzyż. Moje liceum należało do bardziej zaangażowanych w tę walkę – wspaniałe liceum żoliborskie, związane z historią oficerskiego Żoliborza, obecnie Gimnazjum i Liceum im. Stefanii Sempołowskiej. Zostało założone w 1935 r. jako Gimnazjum Żeńskie im. Aleksandry Piłsudskiej, z przeznaczeniem dla córek oficerów, współpracowników marszałka Józefa Piłsudskiego. W latach 80., jako młodzież licealna, czyli taka, która zaczyna bardziej myśleć i baczniej obserwować to, co dzieje się dookoła – a było wiele różnych spraw – uczestniczyliśmy czynnie może nie tyle w strajku w Wyższej Szkole Pożarniczej, ile w jej oblężeniu. To znana sytuacja. Ksiądz Jerzy brał udział w strajku i wspierał studentów tej uczelni. Kiedy nasilały się apele uczniów o to, żeby krzyże mogły znaleźć się w salach lekcyjnych, dyrekcje liceów – nie tylko mojego – nie wyraziły na to zgody i kazano krzyże pozdejmować. Podjęliśmy wtedy decyzję, że zwrócimy się do Księdza Jerzego, by te krzyże, wyrzucone tak brutalnie, przechować w godnym miejscu, bo – wierzyliśmy – przyjdzie czas, kiedy będą mogły powrócić do sal szkolnych. Została przygotowana specjalna plansza i krzyże z warszawskich liceów zawisły na niej w kościele, na tyłach prezbiterium między kolumnami. Później na sąsiedniej planszy zawisły tarcze szkolne – nie tylko z Warszawy, ale i z całej Polski.
Przy okazji tej walki o krzyże poznałam Księdza Jerzego. Pierwsze moje spotkanie było szczególne. Otóż bardzo boję się psów. Kiedy zadzwoniliśmy do Księdza Jerzego, w domu rozległo się szczekanie psa. W pierwszym porywie powiedziałam: – Nie idę, boję się psa. I już chciałam pożegnać się z grupą, z którą udawałam się do Księdza Jerzego, ale było za późno, bo drzwi się otworzyły. Ukazał się w nich... pies, który wybrał mnie sobie, wskoczył mi na ramiona i zaczął lizać. Był to młody piesek o znaczącym imieniu – Tajniak. Zamarłam, ale później przekonałam się do niego,
a nawet zaprzyjaźniliśmy się. Cieszyłam się, że nie odeszłam od tych drzwi, bo oznaczałoby to straconą szansę na poznanie wielkiego, wspaniałego człowieka i kapłana.
Zaczęliśmy z Księdzem rozmawiać o sytuacji w szkołach, o naszych zainteresowaniach, planach. Ponieważ w każdą ostatnią niedzielę miesiąca były odprawiane Msze św. w intencji Ojczyzny, które miały szczególną oprawę – m.in. na zakończenie recytowane były poezje przez kwiat aktorstwa warszawskiego i nie tylko – Ksiądz zapytał, czy możemy pomóc w ich przygotowaniu, w wyszukiwaniu tekstów, które tematycznie byłyby dopasowane do danej Mszy św. i mogłyby ją ubarwić. Nie wszyscy z naszej grupy się zaangażowali, ale ja bardzo wzięłam sobie do serca prośbę Księdza Jerzego i rozpoczęłam wyszukiwanie tekstów i poezji. Czasami je przepisywałam, czasami przynosiłam Księdzu książki. Teraz myślę, że lepiej było, iż przynosiłam książki, ponieważ pozostał mi ślad, pamiątka zapisków Księdza, które robił przy wybranych przeze mnie wierszach.
Poza tym literackim przygotowaniem Mszy św. byłam też obecna w kościele jako uczestniczka Eucharystii. Nie jestem parafianką kościoła św. Stanisława Kostki, ale kiedyś do tej parafii należeli moi rodzice i dlatego bywałam tam na wszystkich Mszach św. niedzielnych. Także na Mszach św. za Ojczyznę.
Ksiądz Jerzy był zawsze bardzo skupiony, przeżywał każdą Mszę św. – był niezwykle uduchowiony. Było w nim tyle spokoju, dobroci i łagodności, że zdziwienie może budzić fakt, iż ktoś – a, niestety, wiele było takich osób – widział w nim osobę wojującą czy nawołującą do czegoś złego czy do nienawiści.
Znaczącym momentem było moje ostatnie spotkanie z Księdzem Jerzym, dwa dni przed jego porwaniem. Odprawiał Mszę św. i po niej, po wyjściu z zakrystii – a był wtedy dżdżysty, nieprzyjemny październikowy wieczór – rozmawialiśmy chwilę przed kościołem. Był bardzo smutny. Powiedział, że nie ma tyle czasu, by spokojnie porozmawiać, że ma ciągle dużo wyjazdów, że jeszcze w tym tygodniu jedzie do Bydgoszczy, ale potem nie ma już jakichś specjalnych planów i jak wróci, to porozmawiamy dłużej. Chwilę się zastanowił, spojrzał i powiedział: – Tylko nie wiem, czy wrócę... To było moje ostatnie spotkanie z Księdzem Jerzym.
– Czy należała Pani do grupy systematycznie spotykającej się z ks. Popiełuszką?
– Ks. Jerzego Popiełuszkę poznałam już dosyć późno, to był początek 1984 r. W czasie tych spotkań był on już oblegany przez różne grupy. Miał dużo spotkań ze studentami, z robotnikami, z przedstawicielami służby medycznej, często wyjeżdżał, był też często wzywany na przesłuchania. Nie było więc komfortu systematycznych spotkań. Nie należałam do grupy studentów, których Ksiądz Jerzy otaczał swoją opieką, czy do jakiegoś środowiska, z którym się spotykał. To nie były spotkania systematyczne, grupowe, raczej doraźne i szybkie, żeby mu nie zawracać głowy, by w obliczu różnych spraw – tak to widziałam – pomóc Księdzu, a nie przeszkadzać. Jeśli miałam coś zrobić, przynieść, starałam się to szybko załatwić. Jeśli prosił, by wyjść na spacer z Tajniaczkiem, wychodziłam. To nie były spotkania dyskusyjne i przede wszystkim nie były systematyczne.
– Czy Msze św. za Ojczyznę odprawiał tylko Ksiądz Jerzy?
– Pod koniec życia Księdza Jerzego było różnie. On wygłaszał kazanie, natomiast było wielu księży w koncelebrze. Msze św. za Ojczyznę stały się niezwykle popularne, przyjeżdżało bardzo wielu ludzi z całej Polski. Najczęściej sprawowane były w kościele, czasami jednak liczba osób pragnących uczestniczyć w Liturgii była tak duża, że odprawiano ją na balkonie, na zewnątrz kościoła – ludzie stali dookoła i na placyku przed kościołem.
– Czy już wtedy osobą niejako pierwszoplanową był ks. Jerzy Popiełuszko?
– Trudno mi powiedzieć. Jeśli chodzi o tzw. ostrość wypowiedzi czy bezpośrednią krytykę systemu lub pewnych zjawisk istniejących wówczas w Polsce, to na pewno byli księża bardziej radykalnie się wypowiadający. Różny los ich potem spotkał, niektórzy z nich również ponieśli śmierć „w tajemniczych okolicznościach”, jak np. ks. Sylwester Zych. Bardzo ostro i kategorycznie wypowiadał się zawsze ks. Stanisław Małkowski. Ponoć IV Departament miał przygotowaną listę księży tzw. niewygodnych. Zadziwiające było dla mnie to, że Ksiądz Jerzy był na pierwszym miejscu tej listy. Naprawdę w słowach ks. Popiełuszki nie było nienawiści. Przede wszystkim nie krytykował człowieka. Jeśli widział zło, to widział złe czyny, ale nie złego człowieka. W czasie stanu wojennego wziął opłatek i poszedł do pilnujących go żołnierzy, rozstawionych dookoła kościoła, by się z nimi podzielić. To była osoba – tak go zapamiętałam – niezwykle spokojna, łagodna, w prosty sposób dobra. Kiedyś, gdy przyniosłam mu teksty, zwierzył się: – Wiesz, pewna dziewczynka ze Szwajcarii przysyła mi cukierki, muszę jej odpowiedzieć. Jest mała, mogłaby przecież znaleźć jakieś inne zajęcie, a ona przysyła mi cukierki. Muszę do niej napisać, wysłać pamiątkę. W morzu spraw, które miał to załatwienia – spraw różnej rangi, bo zwracali się do niego ludzie z rozmaitymi problemami, z prośbą o pomoc, o wsparcie – pamiętał o dziecku. Nawet o prostych, pozornie nieistotnych rzeczach starał się pamiętać. W tym było widać promieniujące z niego dobro.
– Czy pomyślała Pani wówczas, że to może być przyszły święty?
– Nie analizowałam wtedy tak głęboko postawy kapłańskiej, ale tym, co budziło mój ogromny podziw i zwracało moją uwagę, była niezwykła otwartość Księdza Jerzego. On naprawdę bardzo chciał pomóc sam bądź poprzez inne osoby – miał dar angażowania innych, żeby tworzyć pewną wspólnotę, grupę; żeby ludzie wiedzieli, że jedni na drugich mogą liczyć.
Zwróciłam też uwagę, że Ksiądz Jerzy bardzo wszystko przeżywał. Przy ołtarzu był zupełnie innym księdzem niż wszyscy kapłani. Naprawdę był zatopiony w tajemnicy Eucharystii. Msze św. za Ojczyznę miały cechę pewnej teatralności – były przygotowywane dodatkowe dekoracje, wyakcentowane ważne wydarzenia historyczne i te bieżące, były recytacje, ważne wypowiedzi, mnóstwo ludzi, różne delegacje. Te Msze św. miały ogromne znaczenie społeczne szczególnie pod koniec życia Księdza Jerzego – stały się najsławniejszymi Mszami za Ojczyznę w Polsce. Ks. Popiełuszko nigdy jednak nie traktował
Mszy św. jako widowiska czy jakiejś formy manifestacji, wydarzenia, które uczestników Mszy św. ma później zainspirować do jakichś gwałtownych reakcji. Przeciwnie, zawsze apelował, żeby wszyscy zaangażowali się w samą Mszę św., żeby przeżywali ją spokojnie i nie dawali się sprowokować, bo tak wielkie zgromadzenie niekoniecznie musi się podobać stróżom prawa, którzy byli licznie obecni dookoła. Dla Księdza Jerzego zawsze najważniejsza była sama Liturgia. To zwracało uwagę.
– Jak dowiedziała się Pani o śmierci Księdza Jerzego?
– Z telewizji – w sobotę 20 października 1984 r., kiedy został podany komunikat o porwaniu. Szybko pobiegłam do kościoła. Później były kolejne komunikaty, różne informacje wywieszane w kościele, pojawiały się komentarze, domniemania, przypuszczenia.
Od 20 października rozpoczęło się czuwanie, które skupiało coraz więcej osób. Natychmiast po lekcjach biegłam do kościoła, gdzie modliliśmy się o szczęśliwy powrót Księdza Jerzego. Były też odprawiane Msze św. w tej intencji. Potem nadszedł 30 października – Msza św. wieczorna. Od początku Liturgii czuło się jakieś poruszenie, zaniepokojenie, niektóre osoby wchodziły, inne wychodziły z zakrystii, przekazywały sobie jakieś informacje. Potem ogłoszono, że Ksiądz Jerzy został odnaleziony w wodach Wisły. Od tego momentu byłam już stale obecna w kościele, bo bałam się sytuacji, że kiedy zostaną zamknięte ulice, nie będzie można dojść do kościoła – zdarzały się sytuacje, że np. tylko parafianie mogli przyjść do świątyni, i wtedy ja, nieparafianka, zostałabym cofnięta. Dlatego też nie wychodziłam z kościoła, pomagając przy dekoracjach. Zresztą było wtedy mnóstwo różnych rzeczy do zrobienia w kościele, ogromne kolejki do konfesjonałów ustawionych dookoła kościoła, tłumy ludzi. Trwało to przez całą noc.
– Kiedy Pani poznała rodzinę Księdza Jerzego, jego mamę?
– Mamę Księdza Jerzego poznałam dzień po pogrzebie, wcześniej poznałam jego braci – miał dwóch braci i dwie siostry, jedna z nich zmarła. Potem były organizowane pielgrzymki i wyjazdy do Suchowoli. Dwa razy byłam u rodziców Księdza Jerzego, miałam możliwość spania w jego rodzinnym domu w Okopach, wspólnie odmawialiśmy Różaniec i Apel Jasnogórski – to ich domowa tradycja, że o godz. 21 wszyscy klękają do Apelu. Znałam tatę Księdza Jerzego, później byłam na jego pogrzebie. Uczestniczyłam też w pogrzebie żony młodszego brata Księdza – p. Danusi. Byłam na chrzcie bratanka Księdza Jerzego – również Jerzego Popiełuszki.
– Jakie kontakty utrzymuje Pani teraz z rodziną Księdza Jerzego?
– Kiedy rodzina Księdza Jerzego przyjeżdża na uroczystości do Warszawy – głównie 23 kwietnia, na imieniny, albo 19 października, w rocznicę jego porwania – czasami mnie odwiedza, szczególnie starszy brat z żoną i siostrzenica Księdza, z którą znamy się i przyjaźnimy.
– Czy Pani modli się za wstawiennictwem Księdza Jerzego?
– Modlę się do Pana Boga za przyczyną ks. Jerzego Popiełuszki od dnia jego śmierci. W tej chwili przygotowujemy się do niezwykle ważnego dnia beatyfikacji Księdza Jerzego. Byłam przekonana o świętości Sługi Bożego od jego śmierci. Zawsze był on dla mnie osobą niezwykłą i bardzo czułam jego pomoc. Czasami były to szczególne wydarzenia, które trzeba przypomnieć, m.in. to dotyczące sutanny.
Otóż w kościele była wtedy jedyna sutanna Księdza Jerzego i trwały intensywne zabiegi, żeby władze i prokuratura zwróciły osobiste rzeczy Księdza, w których został porwany. W 1987 r.
parafia św. Stanisława Kostki przygotowywała się do wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II, ale w tej świątyni była to wizyta nieplanowana, nieujęta w grafik papieskiej pielgrzymki, nie było więc wiadomo, kiedy i czy w ogóle Jan Paweł II do kościoła przyjedzie. Toteż czuwaliśmy i przygotowywaliśmy się przez cały czas.
W tym czasie w Krakowie – w Nowej Hucie organizowana była wystawa poświęcona Księdzu Jerzemu i jej projektant wymyślił, że pewnym symbolem będzie umieszczenie tej będącej w posiadaniu żoliborskiej parafii sutanny ks. Popiełuszki w szklanej trumnie, gdzie na spodzie będzie woda – symbol śmierci, którą poniósł. Żeby sutanna się nie zamoczyła, użyto kleju, który miał ją skutecznie podtrzymać. Niestety, kiedy sutannę później wyjęto, okazało się, że jest zniszczona – była cała w białych plamach. Bezradny ks. prał. Bogucki prosił mnie o pomoc. Wydłubywałam więc skrupulatnie drobinki kleju spomiędzy nitek, odczyszczając materiał rozpuszczalnikami. Sutannę udało się wyczyścić, a ja dostałam wtedy od uszczęśliwionego ks. Boguckiego piękną pamiątkę – Biblię z 1830 r., piękne złocone wydanie. Sutanna została powieszona w dolnym kościele, gdzie były dwie izdebki, w których na prośbę Księdza Prałata staraliśmy się zgromadzić osobiste rzeczy Księdza Jerzego, urządzić coś w rodzaju izby pamięci, żeby nic nie zginęło, a potem może dało zaczątek większemu muzeum. S. Zofia Jańczak, zakrystianka, zamówiła więc specjalne szafy i w jednym z pomieszczeń zgromadzone zostały rzeczy osobiste Księdza Jerzego, np. listy z obozów internowania, które otrzymywał, pisane na skrawkach materiału, na ręcznikach, różańce od więźniów, robione z chleba, z mydła, pamiątki, którymi się posługiwał, była też m.in. ta połatana sutanna, bardzo stare dziurawe buty, którymi dysponował – kiedy dostał nowe, oddał je robotnikowi, według niego, bardziej ich potrzebującemu.
Ale wracając do wizyty Ojca Świętego: rozmawialiśmy wtedy z s. Zofią i ks. prał. Boguckim, czy na czas wizyty Ojca Świętego nie schować sutanny, bo cały kościół musiał być bardzo dokładnie sprawdzony przez BOR – tego wymagały względy bezpieczeństwa – i obawialiśmy się, że przy okazji może się ona gdzieś „zawieruszyć”. Przyśnił mi się wtedy Ksiądz Jerzy, który powiedział, by nie martwić się o sutannę. Potem chodziłam z oficerami BOR-u do dolnego kościoła, gdzie sprawdzali każdy zakątek. W pewnym momencie zapytali, co jest za drzwiami po prawej stronie. Powiedziałam, że siostra trzyma tam skrawki materiałów, wazony. Machnęli ręką, mówiąc: – Dobrze, tam nie idziemy. Stwierdziliśmy później z ks. prał. Boguckim i s. Zofią, że przy całej skrupulatności, którą się BOR wykazał, sprawdzając każdy centymetr kościoła, to, że akurat tam nie poszli, było czymś zadziwiającym.
A potem była piękna, wspaniała wizyta Ojca Świętego w kościele, milcząca modlitwa przy grobie Księdza Jerzego, poświęcenie dzwonu, który wtedy uderzył pierwszy raz... I było jeszcze dużo równie pięknych wizyt różnych osób, najprostszych i tych najznakomitszych z całego świata, co znajduje swoje odbicie w księgach archiwalnych. Od kilku lat mamy już muzeum poświęcone ks. Popiełuszce, gdzie do ksiąg wpisują się osoby przyjeżdżające do kościoła z Polski i z całego świata. To ogromnie wzruszające.
Miałam przyjemność tłumaczyć te księgi z archiwum i z muzeum. Wśród wpisów dziesiątków nieznanych osób tłumaczyłam m.in. przepiękne słowa kard. Josepha Ratzingera, obecnego Papieża Benedykta XVI, a także słowa wielu kardynałów. Przy okazji każdej wizyty wpisuje się do ksiąg pamiątkowych abp Angelo Amato, prefekt Kongregacji ds. Kanonizacji, któremu bardzo bliska jest postać Księdza Jerzego – za każdym razem wyraża się o nim z wielkim szacunkiem i podziwem. Ostatni jego wpis, pamiętam, był życzeniem modlitewnym, żeby w Roku Kapłańskim, który niedługo się zakończy, wszyscy kapłani potraktowali bardzo poważnie ten wzór kapłaństwa i żeby starali się w swoim życiu kapłańskim naśladować Księdza Jerzego. Bo to piękny wzór do naśladowania – piękny wzór kapłaństwa i piękny wzór człowieczeństwa.
– Co Pani powie Księdzu Jerzemu w dniu beatyfikacji?
– To, co zawsze. Ja zawsze Panu Bogu dziękuję za łaskę spotkania Księdza Jerzego i Księdzu Jerzemu dziękuję za spotkanie.
"Niedziela" 23/2010