Centrum św. Marcina de Porres pod Kijowem
Głównym celem wyjazdu było dostarczenie pomocy humanitarnej oraz poświecenie kaplicy domu prowadzonego przez dominikańskie Centrum św. Marcina de Porres w Fastowie pod Kijowem. Ośrodek zajmuje się m.in. osobami niepełnosprawnymi, przygarnia uchodźców wewnętrznych, szczególnie matki z dziećmi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Radość z naszego przyjazdu była naprawdę wielka, jako Zespół Pomocy Kościołowi na Wschodzie pomogliśmy wyposażyć kaplicę, teraz miałem okazję uczestniczyć w jej poświęceniu, którego dokonał Nuncjusz Apostolski na Ukrainie. Najbardziej ujęło mnie zaangażowanie wiernych, wolontariuszy, społeczników, również z Polski, którzy przyjeżdżają specjalnie do Fastowa, by pomagać na miejscu i dostarczać pomoc, również na tereny przyfrontowe.
Placówka prowadzi kuchnie dla potrzebujących i pralnię, które działają dzięki wsparciu papieża Franciszka, przekazywanemu za pośrednictwem jałmużnika papieskiego kard. Konrada Krajewskiego. W kuchni prowadzonej przez Centrum na przykład w Chersoniu, każdego dnia wydawanych jest ok. 400-500 posiłków dla tamtejszej społeczności.
Reklama
- Jadłodajnia działa bardzo dobrze, codziennie ustawia się tam długa kolejka osób potrzebujących ciepłego posiłku. Nikt nie patrzy na przynależność religijną czy narodową. Każdy człowiek może przyjść i po prostu się najeść a w przypadku Chersonia czy Charkowa, jest to szczególnie potrzebne - zaznaczył ks. Leszek Kryża.
Pomoc Sióstr Małych Misjonarek Miłosierdzia
Duchowni spotkali się też z Siostrami Orionistkami (Zgromadzenie Sióstr Małych Misjonarek Miłosierdzia). Prowadzą one w Korotyczu pod Charkowem Dom Samotnej Matki. - Jest tam naprawdę dużo młodych kobiet z dziećmi, wiele z nich ma za sobą bardzo ciężkie doświadczenia, u sióstr znajdują upragniony pokój - wyjaśnił ks. Leszek Kryża.
Razem z Zespołem Pomocy Kościołowi na Wschodzie siostry prowadzą m.in. projekt „Kurczak", oparty na założeniu „daj wędkę a nie rybę", w ramach którego potrzebujący, żyjący w zrujnowanych wioskach, otrzymują pisklęta oraz paszę dla nich.
- Siostry kupiły tysiąc kurcząt, ci którzy je otrzymają muszą je wyhodować, by potem móc się cieszyć jajkami i mięsem. Ponad to 10% z tego co uda im się uzyskać, należy przekazać dla potrzebujących. Ta z pozoru banalna akcja ma swoje bardzo dobre owoce, nie tylko w postaci samych kurczaków, chodzi o zaangażowanie tamtejszej społeczności, zmianę ich myślenia. Jedna z pań przyznała, że dzięki kurczakom jej życie nabrało sensu, ponieważ ma się kim zaopiekować, a przy okazji robi coś dobrego dla innych - wyjaśnił duchowny.
Reklama
Dzięki działaniom sióstr, w zbombardowanym niegdyś domu, powstała szwalnia, w której pracuje kilka kobiet. - Udało nam się ściągnąć z Polski kilka dobrych maszyn. Tamtejsze Panie cieszą, że mogą szyć kurtki, śpiwory, ubranka dla dzieci, odzież dla potrzebujących... Są zadowolone, czują się potrzebne, kreatywne, twórcze. To wielka radość również dla nas - przyznał dyrektor Pomocy Kościołowi na Wschodzie.
Wsparcie dla Chersonia i Zaporoża
Kolejny już raz duchowni udali się także do Chersonia, który niegdyś liczył blisko 300 tys. mieszkańców, dziś pozostało ich około 30 tys. Mieszkali w tamtejszej parafii wraz z posługującymi tam duszpasterzami, którzy wspierają mieszkańców duchowo i materialnie. Uczestniczyli w dostawie i dystrybucji wody pitnej w jednej z pobliskich wiosek, zorganizowanej przez parafię. Odwiedzili tamtejszy, częściowo zrujnowany, szpital.
- Miasto jest w ruinie, wciąż trwają tam ostrzały. Przed naszą wizytą rozpoczął się atak, później był alarm, ostrzegający, że wkrótce będzie następny. Właśnie w takich warunkach wciąż działa szpital, przebywa tam wielu chorych, odbywają się operacje - tłumaczy ks. Krzyża, dodając, że przy szpitalu kiedyś działały 4 karetki, dziś została już tylko jedna.
Zespół dostarczył także pomoc humanitarną na Zaporoże, gdzie posługują Bracia Albertyni. Jak podkreślił ks. Kryża, w kolejce po dary z Polski ustawiła się kolejka licząca blisko 1 600 osób. - Rozdawaliśmy tylko po jednym chlebie i puszce konserwy. To było bardzo poruszające spotkanie. Udało nam się zorganizować fundusze na zakup mąki, ponieważ bracia Albertyni w prowadzonym przez nich przytulisku, otworzyli piekarnię i pieką chleb rozdawany potem potrzebującym - wyjaśnił.
Świetlica dla dzieci w Charkowie
Reklama
Dzięki współpracy Zespołu Pomocy Kościołowi na Wschodzie z ofiarodawcami z Włoch oraz z ks. Wojciechem Stasiewiczem, dyrektorem Caritas-Spes-Charków, udało się również uruchomić świetlicę dla najmłodszych w Charkowie. To kolorowe, ciepłe, przytulne miejsce, powstało z myślą o tamtejszych dzieciach, które żyją w ciągłym lęku, zupełnie pozbawione kontaktu z rówieśnikami. - Ludzie boją się wypuszczać dzieci z domu, szkoły nie funkcjonują, więc nie ma czegoś takiego jak wspólnota klasowa. Dzieci między sobą rzadko się widują. W świetlicy, przynajmniej raz w tygodniu, mogą pobyć we własnym gronie, pooddychać odrobinę innym klimatem, zapomnieć przez chwile o traumie, którą przeżywają - wyjaśnił ksiądz dyrektor.
To tylko kilka przykładów nieocenionej pomocy jaką świadczy Zespołów Pomocy Kościołowi na Wschodzie, podobnych przykładów jest znacznie więcej.
Ludzie wykończeni wojną
Duchowny porównując swoje wcześniejsze wizyty w Ukrainie, przyznał, że początkowy zapał Ukraińców słabnie i wyczuwa coraz większe zmęczenie wojną. - Byliśmy w wielu miejscach nieustannie ostrzeliwanych, gdzie wciąż żyją ludzie. Nie mówię, że duch walki całkiem się złamał, widać jednak tłumy ludzi wykończonych wojną, tak bardzo przez nią doświadczonych, tęskniących po prostu za spokojem. Dla mnie to bardzo poruszające, zwłaszcza gdy gdzieś z ruin, palących się domów, wyłania się gromadka dzieci. Staramy się zrobić wszystko by im pomóc we współpracy z tamtejszym Kościołem - zapienił ks. Kryża.
Dodał, że na terenach przygranicznych mieszkają osoby, które nie wyobrażają sobie opuścić rodzinne miasto lub uciekły, ale powróciły, ponieważ nie mogą odnaleźć się w innej rzeczywistości. - Czuli, że zostawili tu dorobek całego życia, dzieciństwo, bliskich... Sam się im dziwię, gdy widzę te kompletnie zrujnowane wioski, jednak oni wciąż wracają, coś budują, naprawiają - relacjonował duchowny.
Przywyknąć nie znaczy zapomnieć
Reklama
Zapytany o to, czy sam boi się odwiedzać tereny dotknięte rosyjskimi atakami, ks. Kryża przyznał, że tak. Zwłaszcza gdy słychać wybuchy i pojawia się pytanie, czy atak miał miejsce blisko, czy daleko. - Choć miejscowi mówią, że można się do tego przyzwyczaić ciężko mi w to uwierzyć. Jednak silniejsza niż strach jest świadomość, że nasza obecność jest dla żyjących tam ludzi bardzo cenna, wielu z nich ma polskie korzenie. Jest to więc tym bardziej ważne, nawet gdybyśmy nic ze sobą nie przywieźli i przyjechali tylko po to, by wypić z nimi herbatę. Kiedy się tam pokazujemy miejscowi dziwią się, że udało nam się dojechać. Dziękują, że o nich nie zapominamy. Jeździmy tam w imieniu Kościoła, w imieniu polskiego Episkopatu i w imieniu Polski oraz tych, którzy z nami współpracują z różnych krajów - cieszymy się, że możemy być znakiem solidarności z tymi udręczonymi wojną ludźmi - wyjaśnił.
Ks. Leszek Kryża podkreślił, że najważniejsze by nie zapominać o wojnie, która toczy się za naszą wschodnią granicą. Zachęca też do mądrego wspierania osób potrzebujących w Ukrainie, poprzez sprawdzone zbiórki, by pomoc trafiła dokładnie tam gdzie powinna. Można to zrobić chociażby poprzez dobrowolne ofiary na adres Zespołu Pomocy Kościołowi na Wschodzie (https://wschod.misje.pl/jak-pomoc/).
- Widziałem tę wojnę wielokrotnie, w sposób bardzo dosłowny, wybuchające pociski, lecące rakiety, wyjące syreny, uciekających ludzi, palące się domy... To bardzo realna wojna. Rozumiem że możemy się do niej w jakiś sposób przyzwyczaić, mamy prawo się nią zmęczyć, ale nie możemy o niej zapomnieć, dlatego tam jeździmy, by powiedzieć mieszkańcom Ukrainy, że nie zapominamy - podsumował duchowny.