Reklama

Media

Słownik polskich wyszydzeń

Wyszydzić, zdyskredytować, wyśmiać – to najłatwiejszy sposób rozprawienia się z przeciwnikiem, kimkolwiek lub czymkolwiek by nie był. Człowiekiem, słowem, działaniem, czy nawet tylko ulotną ideą. Jednakże to zjawisko, z którym mamy dziś w Polsce do czynienia, na ogół ma niewiele wspólnego z błyskotliwym poczuciem humoru na poziomie dobrego kabaretu. Nietrudno też zauważyć, że ze szczególnym upodobaniem szyderstwem posługują się ci, którzy tak bardzo gorszą się językiem nienawiści w polskiej debacie publicznej, językiem wykluczenia, polskim zaściankiem oraz rzekomą ksenofobią Polaków.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Reklama

Mimo że mamy dziś w Polsce mnóstwo rozmaitych kabaretów – jak nigdy dotąd i chyba jak nigdzie na świecie – to porzekadło z czasów komuny, że życie przerasta kabaret, właśnie dopiero teraz zdaje się nabierać dosłowności i mocy. Sławne poczucie humoru Polaków dało się z łatwością wprząc w walkę polityczną, ideologiczną, a nawet – bez przesady mówiąc – w walkę religijną. Kpina i szyderstwo są już nie tylko ekskluzywnie kabaretowym rozbawianiem publiczności, ale całkiem potocznym narzędziem dysput, zarówno na politycznych wyżynach, jak i w towarzyskich grajdołach. Śmiejemy się, podśmiewamy, dyskredytujemy osoby, sprawy i znaczenia, zupełnie się nad tym nie zastanawiając. I całkiem automatycznie, lecz niesamodzielnie (choć tak nam się zdaje), wyciągamy wnioski, zazwyczaj bardzo daleko idące, a przede wszystkim zgodne z wolą tego, kto ma monopol na podpowiadanie, kogo i kiedy trzeba lub wypada wyśmiać. Zmęczone i otumanione społeczeństwo zachowuje się jak widownia w telewizyjnym studiu, której specjalny człowiek zza kamery daje sygnały, kiedy klaskać, kiedy się śmiać, kiedy buczeć. Najbardziej smutne jest to, że szyderstwo z taką łatwością i mocą przemawia do Polaków, że jest powielane, powtarzane.
Polska telewizja publiczna wprost kipi od programów kabaretowych – wygląda na to, że tak właśnie realizuje społeczne zapotrzebowanie. Że w imię oglądalności schlebia nawet najprymitywniejszym gustom i emocjom. I że głównie w taki sposób rozumie swoją społeczną misję. Można też odnieść wrażenie, że kabarety, często bardzo marne, konkurują w polskiej telewizji z równie marną i równie prześmiewczą publicystyką. Główną pożywką i tworzywem tej telewizyjno-kabaretowej radosnej twórczości jest polska religijność, polski „ciemnogród” i oczywiście prawicowa opozycja. Ochoczo, jak chyba nigdy wcześniej (nawet za komuny), wyśmiewa się np. religijne dogmaty. Oczywiście wyłącznie chrześcijańskie, bo szydzenie z innych religii jest politycznie niepoprawne i może grozić krwawą zemstą wyśmiewanych.
Czy gdy dziś, komentując publiczne zdarzenia, często powtarza się – z bezmyślną uciechą – że życie przerosło kabaret, to znaczy, że wszyscy doskonale się bawimy? Bynajmniej. To znaczy tylko tyle, że bierzemy – chętnie, ale jakby bezwolnie i nie w pełni świadomie – udział w nieustannej i narzucanej skądś z góry obowiązkowej zabawie. Naśladujemy kiepski kabaret w przekonaniu, że to on nas naśladuje. I gubimy prawdziwe znaczenia słów, sprawiedliwą ocenę ludzi oraz zdarzeń, gubimy własne myśli.
Niestety, destrukcyjne szyderstwo jest nie tylko domeną kabaretów i popkultury, staje się też coraz częściej tworzywem tzw. sztuki wysokiej i narzędziem poważnej publicystyki.

Prawdziwa cnota boi się krytyki

Reklama

Procesowi obróbki metodą wyszydzania podlegają coraz liczniejsze pojęcia i słowa, przede wszystkim te, które z uwagi na niesioną przez nie treść jakoś nie pasują do teraźniejszości.
Z grubsza biorąc, chodzi tu o słowa nie mieszczące się w ramach obecnie obowiązującej tzw. poprawności politycznej. Słowa groźne, bo psujące aktualnie lansowaną jedynie słuszną wizję świata. Dlatego nie wystarcza samo ich wyłączenie z użycia. Należy je jeszcze wyśmiać, zdyskredytować, obrzydzić. A jeśli już trzeba je wypowiadać, to zawsze z przekąsem, ironią albo w znaczeniu całkowicie przeciwnym do pierwotnego.
Jak doszło do tego, że niektóre słowa nabrały ironicznych, szyderczych, pejoratywnych znaczeń? Dlaczego właściwe, pierwotne znaczenie tych słów zostało wykreślone przez wyśmianie? Trudno znaleźć prostą i jedną odpowiedź na te pytania. Śledząc medialne przekazy, nie sposób nie odnieść wrażenia, że od dawna trwa kampania metodycznie ośmieszająca „przestarzałe” pojęcia, określenia, a zwłaszcza kryjące się za nimi tradycyjne, sprawdzone wartości. Analitycy procesów kulturowych uważają, że być może źródeł tego zjawiska należy szukać w kontrkulturze lat 60. – przynajmniej w odniesieniu do niektórych pojęć związanych z dziedziną obyczajowości (cnota, dziewictwo) – a może znacznie wcześniej. Z pewnością jednak proces dyskredytowania „niewygodnych” słów stale postępuje, mimo podejmowanych od czasu do czasu, tu i ówdzie, nieśmiałych prób przywracania właściwych znaczeń i sensów. Ale i te próby powrotu do korzeni znaczeń również podlegają wyszydzaniu albo – jakże wspaniałomyślnie! –traktuje się je z przymrużeniem oka, jako rodzaj śmiesznej donkiszoterii.
Spróbujmy dziś o kimś mówić, że jest człowiekiem pełnym cnót (np. obywatelskich), a zrobimy mu niedźwiedzią przysługę, natychmiast stanie się obiektem szyderstw. Bo ta „prawdziwa cnota, która krytyk się nie boi” (Krasicki) w dzisiejszej Polsce nie jest już „właściwością świata” (Cyceron); stała się raczej przeszkodą na drodze do jedynie słusznego, ociekającego blichtrem sukcesu.
Pod szczególnym pręgierzem znalazły się – w Polsce bodaj od czasów Boya-Żeleńskiego – cnotliwe kobiety, zwłaszcza dziewice. Do tego stopnia, że dzisiejsze nastolatki z gimnazjum cnotliwość i dziewictwo traktują jako przypadłość, wręcz niepełnosprawność i czują się z tego powodu napiętnowane. Gdy bohaterka jednego z polskich seriali postanowiła zachować dziewictwo aż do ślubu, stała się oczywiście obiektem recenzenckich kpin.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Niepotrzebni harcerze, zbędni patrioci

Jednym z bardziej niedzisiejszych pojęć jest „misja”, a zwłaszcza „poczucie misji” we wszystkim, co się robi. Wprawdzie jeszcze mówi się w Polsce o misji, ale przede wszystkim w kontekście zagranicznych ekspedycji wojskowych lub pracy polskich misjonarzy gdzieś na dalekim Czarnym Lądzie. Gdy natomiast idzie o poczucie misji w związku z wykonywaniem jakiegoś zwykłego zawodu, zwykłej pracy, to już powstaje spory kłopot, bo łączenie zawodu lekarza, nauczyciela, naukowca, dziennikarza czy śmieciarza (to nie ironia, bo to bardzo przyszłościowy zawód) z nieodzownością misji trąci myszką. A ci, którzy jeszcze mimo wszystko starają się pracować z poczuciem jakiegoś posłannictwa – i w dodatku sami się do tego przyznają – uznawani są za niekoniecznie nieszkodliwych wariatów zaburzających neoliberalne porządki. Jako tacy zasługują na eliminację; jeśli nie przez obcesowe wyszydzenie, to przynajmniej przez kpinę, politowanie, przymrużenie oka.
Chyba najdłuższą historię wyśmiewania ma w Polsce słowo „harcerz”. Mimo pięknych kart prawdziwej historii – a może właśnie dlatego? – poddane zostało procesowi społecznej deprecjacji. Przez dziesięciolecia PRL-u usilnie starano się zniszczyć etos prawdziwego harcerstwa. Okazało się, że w wolnej Polsce niewiele się zmieniło. Słowo „harcerz” nabrało jeszcze bardziej prześmiewczego znaczenia.
Harcerz w najbardziej potocznym ujęciu to ktoś bardzo niedzisiejszy, niepraktyczny idealista, wiecznie w krótkich spodenkach, pomagający staruszkom przechodzić przez ulicę. Staruszkom, których – jak dziś sugerują liberalni politycy – nie powinno się leczyć, bo nas na to nie stać, bo warto przecież rozważyć dopuszczalność eutanazji...
To taki harcerz, harcerzyk, mówi się o kimś, kto jakoby nie dorósł do prawdziwych wyzwań dzisiejszego czasu, czyli do dążenia do sukcesu, do kariery choćby „po trupach”. Na szczęście, i mimo wszystko, prawdziwych harcerzy – tych młodych i tych bardzo już dorosłych – choć niewielu, to w Polsce jeszcze wciąż mamy. I to właśnie oni są ostoją oraz uosobieniem takich ważnych, a wykreślanych dziś z polskiego słownika cnót, jak patriotyzm, służba Ojczyźnie i bliźniemu.

Poprawna poppolityka

Poprawność polityczna (political correctness) to zaszczepiona w latach 80. i 90. przez lewicujące środowiska amerykańskich uniwersytetów zasada unikania określeń, które mogłyby być uznane za przejaw dyskryminacji w stosunku do osób ze względu na ich przynależność rasową, narodową, wyznaniową, pochodzenie społeczne lub płeć. W formie bardziej radykalnej postulowała przebudowę całego języka, co oznaczało wprowadzenie specyficznej cenzury, a w istocie autocenzury.
Obserwując polską scenę polityczną i toczoną na niej debatę, można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z dość potworną przewrotnością poprawności politycznej. Z jednej strony obowiązują jej ideologiczne zasady, a z drugiej – bez żadnych poprawnościowych zahamowań stosowane są: bardzo wybiórcza dyskryminacja inności (zwłaszcza innych niż lewicowo-liberalne przekonań), niewybredny, obraźliwy język, szyderstwo. Eliminacja przeciwników politycznych przez wyszydzanie jest dziś podstawową i jedyną specjalnością wielu polskich polityków. W uprawianej przez nich „poppolityce” prymitywne szyderstwo zastępuje rzeczowe argumenty. Najgorsze jest to, że całkiem spora część społeczeństwa bynajmniej się tym nie gorszy. Przeciwnie, nader gładko przyłącza się do narzucanego w ten sposób tonu.
Według modyfikacji polskiej poprawności politycznej, samo słowo „polityka” jest nieprawne, wręcz nieprzyzwoite. Można się długo zastanawiać, analizować, dlaczego nabrało w Polsce aż tak wyjątkowo złych konotacji. Specyficznie polskim paradoksem ostatnich lat – o ile nie głupotą – jest to, że sami politycy ze zgorszeniem zarzucają sobie… uprawianie polityki! A zatem, ich zdaniem, polityka to podejrzany, nieczysty proceder, a nie działanie na rzecz dobra wspólnego.
Niestety, ten tok rozumowania znajduje liczne potwierdzenia w rzeczywistości. Czystości polityki nie sprzyja tak popularna w ostatnim czasie metoda politycznego szyderstwa, która dość skutecznie odwraca uwagę od nijakości merytorycznego przekazu, od braku dobrych dla kraju propozycji, od politycznej impotencji.
Polityczne szyderstwo nie zna dziś w Polsce żadnych świętości. Z punktu widzenia poprawności politycznej oczywiste jest, że obejmuje ono wszystko, co prawicowe, konserwatywne i religijne. Najbardziej jednak drastycznym przykładem wydaje się ostatnio – właśnie szyderstwem wyrażana – polityczna niechęć do wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej. W tej sprawie wyszydzane jest niemal wszystko, każdy krok tych, którzy usiłują dociekać prawdy. Pod ich adresem padają najcięższe zarzuty, ale przede wszystkim szyderstwo. Spreparowane i nagłośnione niczym prymitywna reklama. Bo tylko w ten sposób – jak sądzą polityczni nadawcy – polskie społeczeństwo kupi ten niezbyt wyrafinowany socjotechniczny produkt. I, niestety, kupuje.
I tak to, sami nie wiedząc kiedy, przyczyniamy się do zamiany szlachetnego harcerza w dziecinnego głupka, pokory w fałszywość, polityki w działalność niemal przestępczą lub uprawianą przez idiotów. Ciekawe, z jakich jeszcze słów zrezygnujemy w niedalekiej przyszłości, jakich będziemy się wstydzić, z jakich zaczniemy szydzić? Słownik polskich wyszydzeń już dziś jest bardzo długi. q

2013-12-30 14:28

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Radio Maryja – darem w przekazie prawdy

„Radio Maryja od lat jest dla nas darem i to niewątpliwe darem w przekazie prawdy, której nas pozbawiono” – powiedział ks. abp Wacław Depo, metropolita częstochowski.
CZYTAJ DALEJ

Prof. Roszkowski pozywa Barbarę Nowacką za zniesławienie

Pozew został złożony przez prof. Roszkowskiego w Dniu Nauczyciela. Chodzi o wypowiedź minister Nowackiej na temat podręcznika jego autorstwa. Nowacka powiedziała: Pamiętacie, co oni robili? Oni uczyli kłamstwa. Przypomnijcie sobie, że do szkół wprowadzili taki przedmiot Historia i Teraźniejszość. Tam kłamstwo było na każdej stronie podręcznika. Oni uczyli tam, jak kłamać i manipulować”. Za te słowa prof. Wojciech Roszkowski pozwał minister edukacji.

Jakiś czas temu pisaliśmy: Minister Edukacji Narodowej Barbara Nowacka podczas weekendowej konwencji Koalicji Obywatelskiej, w ostrych słowach odniosła się do reformy edukacji za czasów rządu PiS, który to wprowadził do szkół przedmiot Historia i Teraźniejszość. Autorem książki jest prof. Wojciech Roszkowski, a wydawcą Wydawnictwo Biały Kruk.
CZYTAJ DALEJ

MEN zastanawia się nad zakazem smartfonów w... przedszkolach

2024-11-05 08:17

[ TEMATY ]

szkoła

telefon komórkowy

Adobe Stock

Trzeba uregulować kwestię dostępu do smartfonów, jeżeli chodzi o przedszkola i nauczanie początkowe - powiedziała PAP wiceminister edukacji Paulina Piechna-Więckiewicz. Dodała, że resort analizuje sytuację dotyczącą używania telefonów komórkowych w szkołach.

PAP zapytała wiceszefową MEN, czy resort pracuje nad przepisami zakazującymi w szkołach telefonów komórkowych. "Analizujemy sytuację, rozmawiamy z ekspertami" - odparła Piechna-Więckiewicz.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję