Długo zastanawiałam się, dlaczego bycie dzieckiem w oczach Boga ma być korzystniejsze niż bycie dorosłym. Z czasem zrozumiałam znaczenie prostoty i dziecięcej ufności do Ojca, jednak przyjęcie takiej postawy serca było dla mnie trudne – do czasu aż zaczęłam się jej uczyć od własnego dziecka.
Pewnego dnia nasz sześcioletni synek usiadł rano przy śniadaniu i pomiędzy jedną łyżką płatków a drugą zaczął przepytywać nas z katechizmu. Zdębieliśmy. O godzinie 7 rano, gdy rozsądek walczy z pragnieniem powrotu do łóżka, nie byliśmy przygotowani na takie wyzwanie. Syn, nie czekając na nasze odpowiedzi, zaczął ich sobie udzielać sam. Oczy nasze i usta rozwarły się jeszcze szerzej. Ze zdumienia wyrwała nas dopiero zmiana barwy głosu synka, który zniecierpliwiony nie mógł się doliczyć siedmiu grzechów głównych. Jednak nim zdążyliśmy mu coś podpowiedzieć, sam odnalazł brakujące ogniwa, uśmiechnął się, zaniósł miseczkę po śniadaniu do kuchni i ze stoickim spokojem ruszył do łazienki umyć zęby.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nie wiedzieliśmy, czy śmiać się, czy płakać. W pierwszej chwili pomyśleliśmy bowiem, że powtarzał sobie od rana te wszystkie treści z powodu jakiegoś szkolnego stresu. Jak na rodziców przystało, zaczęliśmy się martwić. Po krótkiej naradzie postanowiliśmy zapytać dziecko o to, co zainspirowało je do porannej gimnastyki intelektualnej.
Rozmowa miała następujący przebieg:
Reklama
– Synku, siostra będzie was dziś pytać na religii, tak? – zapytałam, wchodząc do łazienki.
– Nie – odpowiedział, mistrz zwięzłych odpowiedzi.
– A macie dzisiaj religię? – nie dawałam za wygraną, myśląc, że może siostra ma jakąś inną metodę weryfikowania wiedzy.
– Nie – odparł syn.
– To dlaczego powtarzałeś rano te wszystkie rzeczy?
– Bo to ważne dla Pana Jezusa. Będzie Mu miło, jak będę wiedział.
O tym nie pomyśleliśmy. W naszym dorosłym świecie człowiek mobilizuje się do dodatkowej aktywności niemal wyłącznie pod wpływem przymusu zewnętrznego. Tymczasem syn powtarzał katechizm, choć nikt tego od niego nie wymagał, ot tak, po prostu, żeby sprawić przyjemność Panu Jezusowi...
Kilka dni później nastąpił ciąg dalszy naszych domowych rekolekcji. Siedzieliśmy przy stole, grając w „superfarmera”. Synkowi gra szła wyjątkowo dobrze. Raz wyrzucił dwie świnki, zaraz potem rozmnożyła mu się świeżo wymieniona krowa, a lisa i wilka, które zwykle zagrażają stadu, w przeciwieństwie do mnie, nie trafił ani razu. Kiedy kolejny raz po moim rzucie na kostce pojawił się lis, który zjadł wszystkie króliki w mojej i tak mizernej hodowli, syn powiedział:
– Mamusiu, musisz rzucać z wiarą!
Spojrzałam na niego uważnie, czekając na ciąg dalszy.
– Przed każdym rzutem musisz się pomodlić do Pana Jezusa i On ci pomoże.
Reklama
Wiem, że takie magiczne myślenie o mocy sprawczej Boga nie jest najlepsze, więc chciałam delikatnie sprowadzić synka na właściwe ścieżki.
– Synku, ale to nie zawsze będzie tak, że jak się pomodlisz, to wygrasz. Każdy czasem przegrywa w gry.
– Jak się nie modli – odparł z pełnym przekonaniem.
– Ale ty też czasem przegrywasz, nawet jak się pomodlisz, prawda?
Syn zmarszczył brwi i zamyślił się głęboko. Chwilę później klepnął się w czoło i uśmiechnął szeroko uśmiechem człowieka, który nagle pojął coś oczywistego.
– A, to widocznie Pan Jezus chce, żebyś ty też czasem wygrała, mamusiu – odrzekł z niezbitą pewnością.
Oto potęga wiary malucha!
* * *
Maria Paszyńska
Pisarz, prawnik, orientalista, varsavianista amator, prywatnie zakochana żona i matka dwójki dzieci