Polska wcale nie jest w ruinie, przeciwnie, znajduje się w stanie kwitnącym – przekonywali przedstawiciele partii rządzącej, wskazując na rozmaite drogocenne inwestycje – wspaniałe stadiony, aquaparki, fontanny, pociąg Pendolino, odcinki nowoczesnych dróg, a nawet jedną superdrogą, elektroniczną, bezdotykową publiczną toaletę w Warszawie...
Już nie musimy się wstydzić przed Europą, to dzięki Platformie Obywatelskiej Polska stała się piękna – z takim przesłaniem jeździła po kraju premier Ewa Kopacz. Polska jest piękna – przyznawała w końcu walcząca o zmianę na lepsze opozycja, ale chyba tylko dlatego, żeby się nie narazić rodakom wyborcom, którzy, choć chyba coraz mniej, to jednak wciąż jakoś, po swojemu, Polskę kochają.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zmuszanie Polaków do rozważania fałszywej sprzeczności „Polska jest w ruinie” kontra „Polska jest piękna” skutecznie odwróciło uwagę od skomplikowanej istoty polskich problemów, głęboko skrywanych, dobrze maskowanych, rzadko kiedy w całym ćwierćwieczu III RP będących przedmiotem rozumnej troski ludzi odpowiedzialnych za przyszłość kraju, za kreślenie perspektyw rzeczywistego, niepozorowanego mądrego rozwoju.
Reklama
Ta dzisiejsza polska rzeczywistość jest tak zagmatwana, że nie ogarniają jej nie tylko zwykli obywatele, ale także politycy, media, a jej ogląd zdaje się wymykać także spod szkiełka nauk społecznych i politycznych. Trudną próbę zdiagnozowania sytuacji podjęli wspólnie trzej socjologowie – Andrzej Zybertowicz, Maciej Gurtowski i Radosław Sojak – w publikacji „Państwo Platformy. Bilans zamknięcia”. Nie ukrywają oni, że współczesna Polska jawi się im jako wielka zagadka. Aby ominąć rafę braku obiektywizmu, autorzy tej pracy zdecydowali się na przytoczenie tzw. twardych faktów, czyli sprawdzalnych i mierzalnych danych, oraz faktów i opinii pochodzących ze źródeł przychylnych 8-letnim rządom PO-PSL i zazwyczaj chwalącym dokonania III RP. W ten sposób zarysowują niejako portret „zielonej wyspy”, a zarazem udowadniają, jak wielkim okazała się mirażem.
PKB per elita
O tym, że wzrost gospodarczy – rządzący Polską bardzo się nim chwalili – nie zawsze przekłada się na jakość życia obywateli, świadczy publikowany przez ONZ ranking (wg Human Development Index – HDI), który pokazuje, że Polska w latach 1980 – 2013 mogła się pod tym względem porównywać z bankrutującą dziś Grecją. Podobnie rzecz się ma, gdy chodzi o ocenę jakości rządów w latach 1996 – 2013 (wskaźnik Government Effectiveness, na podstawie danych Banku Światowego), mimo że Grecja znajduje się w znacznie trudniejszej sytuacji geopolitycznej. Nie bez kozery autorzy „Państwa Platformy” poświęcają sporo miejsca na rozmaite porównania Polski z Grecją; w polskiej kampanii parlamentarnej straszono Polaków greckim scenariuszem, tyle że w przyszłości, pod rządami PiS, które mają Polskę doprowadzić do „Grecji w trzy miesiące”. Tymczasem liczne wskaźniki i syntetyczne rankingi międzynarodowe mówią, że „Grecję w Polsce” mamy już dawno, tyle że skrzętnie ukrytą, zamalowaną na różowo.
W tę dziwną bliskość Polski z bankrutującą Grecją trudno uwierzyć, gdy się patrzy na podstawową miarę makroekonomiczną, jaką jest dynamika zmian PKB; o ile w latach 2007-13 w Polsce następuje wzrost – choć w przeliczeniu na głowę mieszkańca z czasem coraz to powolniejący – to ogarnięta kryzysem strefy euro Grecja odnotowała w tym czasie poważny spadek. A jednak jakość życia mamy podobną!
Reklama
Dlaczego zatem polski wzrost PKB nie dociera do przeciętnego obywatela, nie wpływa na poprawę jakości życia? Odpowiedź wymaga skomplikowanych analiz i raczej nigdy nie zaprzątała, przynajmniej jak dotąd, głowy rządzącym. Wystarczało samozadowolenie z powodu jakiej takiej dynamiki PKB.
Autorzy „Państwa Platformy” przytaczają analizę ekonomisty – prof. Leszka Dziawgi, który twierdzi, że wiele zależy od sposobu liczenia PKB, a także np. od tego, czy produkty i usługi pochodzą od wytwórców polskich, czy od wytwórców zagranicznych w Polsce: „Na ile nasz PKB jest nasz, a na ile obcy?”. A poza tym „w Polsce zamiast o PKB per capita można raczej mówić o PKB per elita” – dodaje.
Z danych Eurostatu jasno wynika, że polskie gospodarstwa domowe są jednymi z najbiedniejszych w Unii Europejskiej. Za nami są tylko Rumunia i Bułgaria. Powinno także paść pytanie, które rzadko kiedy padało publicznie: Jakim kosztem jest generowany ten nominalnie wysoki wzrost polskiego PKB? Jak się zdaje, nikt specjalnie nie poszukiwał odpowiedzi na to pytanie, nie było takiej woli politycznej. Odpowiedź mogłaby zakłócić sielski obraz „państwa Platformy”, jak zakłóca go właśnie książka o takim tytule. Z zawartej w niej drobiazgowej analizy powyższego problemu wystarczy przytoczyć, iż nie dość, że Polacy pracują dłużej i więcej niż inni, to są też słabiej opłacani, mniej korzystają z owoców swej pracy niż ludzie zatrudnieni w innych krajach UE.
Bieda z biedą
Reklama
Socjologowie bardziej niż ekonomiści zdają sobie sprawę z trudności w opisie zjawiska biedy i ubóstwa. Dlatego autorzy „Państwa Platformy” sugerują, że aby zrozumieć w pełni stan polskiego społeczeństwa i wynikające zeń różnorakie skutki, trzeba brać pod uwagę nie tylko tzw. obiektywne miary, które wskazują, że problemy materialne w różnym nasileniu odczuwa – jak wynika z „Diagnozy społecznej 2013” – od 2,7 proc. do 44,7 proc. społeczeństwa, ale także miary subiektywne, wskazujące, że trudności w zaspokajaniu potrzeb materialnych może w Polsce odczuwać aż 71 proc. gospodarstw domowych. Z danych Eurostatu na temat „Deprywacji materialnej w latach 2005-14” wynika, że w gorszej niż Polska sytuacji znajdują się tylko byłe republiki ZSRR. W 2014 r. poniżej granicy skrajnego ubóstwa żyło w Polsce ok. 2,8 mln osób.
Ogólnie biorąc, Polacy są co najwyżej średnio zadowoleni z materialnych warunków swojego życia. Dlaczego? – pytają autorzy „Państwa Platformy”. – Może dlatego, że co dziesiąty zatrudniony w Polsce nie osiąga dochodu zabezpieczającego go przed ubóstwem? O pracę w Polsce trudno, a i tak nie gwarantuje ona godnego życia. Może dlatego, że wydatki przeciętnej polskiej rodziny na samo mieszkanie pochłaniają ok. 23 proc. jej zarobków? A liczba mieszkań przypadająca na 1000 mieszkańców jest wciąż rażąco niska i wynosi: w Polsce – 360, we Francji – 530, w Austrii – 500, Czechach – 460? Ponad 45 proc. Polaków nadal żyje w mieszkaniach uznawanych według zachodnich standardów za zatłoczone. Mijają pełne chwały lata III RP, minęło 8 lat jednego rządu i nic się choćby w tej jednej, jakże istotnej sprawie nie zmieniło, jeśli nie liczyć trudności ze spłacaniem kredytów hipotecznych przez niepewne swego losu młode rodziny.
Reklama
Gdy rozważa się kwestie związane z ubóstwem i niełatwym życiem polskich rodzin, nie sposób pominąć zjawiska wycofywania się państwa polskiego z dostarczania niektórych podstawowych usług społecznych. W tej sprawie autorzy książki przywołują opinię Jacka Żakowskiego, publicysty bynajmniej nie wrogo nastawionego do rządów PO-PSL. Jednocześnie GUS wskazuje na rosnący – powoli i pełzająco, ale w sposób stały – poziom uzależnienia dochodów Polaków od świadczeń gwarantowanych przez państwo.
Można powiedzieć, że już dziś zarysowuje się linia przyszłego konfliktu społecznego, ponieważ utrzymującym się z pracy będzie zależeć na zmniejszaniu obciążeń podatkowych, a korzystającym z pomocy społecznej – wprost przeciwnie. Życie coraz większej liczby Polaków będzie coraz bardziej zależeć od jakości państwa – konkludują autorzy „Państwa Platformy”. I mimo że poziom nierówności społecznych w Polsce nie odbiega znacząco od średniej unijnej, to jednak powoli, ale systematyczne w ciągu ostatnich lat kumulują się rozmaite negatywne zjawiska – np. emigracja, należący do najniższych w Europie przyrost demograficzny, coraz bardziej fatalna opieka zdrowotna – które po równi pochyłej prowadzą do tego, że Polska w żadnym razie nie jest przygotowana i nie będzie mogła dokonać skoku cywilizacyjnego i modernizacyjnego.
Unijna manna w błoto?
Reklama
Rządy Platformy Obywatelskiej doprowadziły do uśpienia licznych problemów i konfliktów. Owej senności sprzyjał bajkowy wręcz nastrój wynikający z napływu funduszy europejskich, których kulminacyjna fala przypadła właśnie na czas rządów koalicji PO-PSL. Dzięki tym funduszom – wliczanym oczywiście w poczet zasług rządu Platformy – przybyło w Polsce ponad 400 tys. nowych miejsc pracy, ponad 10 tys. km dróg, ponad 55 tys. km sieci internetu szerokopasmowego, wsparto ponad 30 tys. przedsiębiorstw. Lista sukcesów jest dość długa. Autorzy „Państwa Platformy” zadają proste pytania, np.: Ile z owych 400 tys. miejsc pracy ma charakter trwały, ile przedsiębiorstw będzie istniało za rok, dwa? Słowem – jakie efekty w trakcie rządów PO-PSL przyniosły i w przyszłości będą przynosić fundusze europejskie, jak przekształcają Polskę? Czy aby nie mamy do czynienia ze zinstytucjonalizowanym światem ułudy”? I jak ta manna z europejskiego nieba ma się do rzeczywistego rozwoju i strategicznego myślenia oraz zarządzania?
Myślenie o dobrodziejstwach wynikających z europejskich funduszy – czytamy w „Państwie Platformy” – jest przejawem mentalności postkolonialnej; z jednej strony jesteśmy „dobrej cioci Unii” bezbrzeżnie wdzięczni za wielkie pieniądze, a z drugiej – panuje przyzwolenie na nieroztropne ich wydawanie i marnotrawienie. Bagatelizuje się znaczenie obowiązkowego wkładu własnego, pochodzącego zazwyczaj z kredytów, zaciąganych nawet w parabankach za zbójeckie odsetki. W dodatku przy nietrafionych inwestycjach – a takich było wiele – aż 30 proc. polskiego wkładu, jak liczy prof. Marek W. Kozak, wyrzuca się w błoto. Szacuje się, że z tego tytułu w latach 2015-20 może zbankrutować aż 900 samorządów, „głównie przez nierozważne inwestycje z lat 2007-11” (autorzy książki cytują tu tygodnik „Wprost”).
Cytowany w „Państwie Platformy” – nie bez satysfakcji autorów – wywiad prof. Marka W. Kozaka z Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych Uniwersytetu Warszawskiego dla „Gazety Wyborczej” potwierdza wiele niepokojących zjawisk związanych z „konsumowaniem środków unijnych”, z bezrozumnym ich „przepalaniem”. Prof. Kozak krytykuje nawet to, co było taką dumą rządu PO-PSL, czyli przesadne budowanie infrastruktury technicznej, dróg i różnego rodzaju budynków. A to dlatego, że „nie ma dowodów na wpływ infrastruktury na rozwój, są natomiast liczne przykłady, że można budować w nieskończoność bez efektów”. Z badań prowadzonych na UW wynika, „że innowacyjność polskiej gospodarki po dekadzie w Unii zmalała zamiast wzrosnąć”! Bo elity naukowe posiłkujące się funduszami europejskimi, podobnie jak gminy, też zafundowały sobie „aquaparki”. Tak więc wielkość nakładów na tzw. innowacje nie ma żadnego wpływu na rozwój regionu.
Worki problemów
Spuścizna po rządach PO-PSL to wielki worek z problemami albo nawet kilka ciężkich worków. Beztroska i głupota nie boli, jednak do czasu. Nie sposób w jednej publikacji omówić, choćby pobieżnie, wszystkich, coraz bardziej palących problemów, z którymi Polska z powodu licznych zaniechań, z powodu beztroski i nieroztropności, politycznego cwaniactwa i korupcji będzie się musiała mierzyć w najbliższych latach. Autorzy „Państwa Platformy” wyszczególniają i analizują tylko najważniejsze obszary polskiej rzeczywistości – piszą o zapaści w służbie zdrowia, o niepojętym i metodycznym ograniczeniu przewozów kolejowych na rzecz drogowych, o zapomnieniu i wręcz zlekceważeniu transportu wodnego, o fatalnej polityce rodzinnej i lekceważeniu malejących wskaźników demograficznych. Z przedstawionych i udokumentowanych pieczołowicie analiz wynika, że państwo Platformy to dość bezładny zbiór strzępów i okrawków jakiegoś bliżej nieokreślonego państwa, które nie wiadomo, dokąd zmierza i jaki jest jego cel. W tym państwie zawsze dominowały doraźność, myślenie krótkoterminowe lub brak myślenia, brak strategii, wyraziście zarysowanych perspektyw. A jeśli już pojawiały się jakieś ostrzegawcze diagnozy, to nie powodowały one odpowiednich konsekwencji, przynajmniej prób naprawy. Mimo że – jak wynika z tzw. nielegalnych podsłuchów – członkowie rządu doskonale zdawali sobie sprawę z wielkiej mizerii, którą sami zgotowali.