WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – W burzliwej dyskusji związanej z ustawą o IPN padła sugestia, że potrzebna jest redefinicja polskiej polityki historycznej. Na czym, Panie Profesorze, powinna polegać dobra polityka historyczna?
PROF. WIESŁAW Jan WYSOCKI: – W Polsce zbyt długo nie mieliśmy systemowej aktywności w zakresie polityki historycznej. Były podejmowane różne sporadyczne inicjatywy, które nigdy nie miały charakteru ogólnopaństwowego. A jednocześnie nasza polityka historyczna została przecież już dość dawno wyraziście zdefiniowana – oparta na wartościach przez samego Jana Pawła Wielkiego, którego ostatni wielki tekst „Pamięć i tożsamość” powinien być...
– ...katechizmem polskiej polityki historycznej?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Tak, to jest chyba najlepsze określenie. Dlatego, że naszą politykę historyczną chcielibyśmy przecież opierać na etosie prawdy i poczuciu własnej wartości.
– Chcielibyśmy – co to znaczy?
Reklama
– To znaczy, że właściwie dopiero w ostatnim okresie możemy mówić o tym, iż próbuje się podejmować usystematyzowane działania w zakresie stosunku do historii. Wreszcie prezydent, premier, ministrowie i inne instytucje państwa przedstawiają jeden kierunek widzenia polityki historycznej podporządkowanej interesowi państwa i narodu. I co najważniejsze, pojawiają się tu poczucie misji i służby oraz dobitne zaznaczenie sprzeciwu wobec nieuzasadnionych zarzutów pod adresem Polski i Polaków.
– Czy nie to właśnie „katechizmowe” ujęcie polityki historycznej sprowokowało niedawny absurdalny zarzut o „uprawianie przez Polskę polityki historycznej”?
– Zapewne tak, ponieważ przestaliśmy się wreszcie godzić na stosowaną wobec nas „pedagogikę wstydu”, na skandalicznie niesprawiedliwe oskarżenia związane z II wojną światową i Holokaustem, na to choćby, że np. Jedwabne ma być naszym kamieniem u szyi... Takich kamieni chętnie by nam nawieszano jeszcze więcej, a my powinniśmy być wiecznie zniewoleni tym zawstydzeniem wobec świata... Wreszcie podnieśliśmy głowę, ale musimy pamiętać, że w istocie chodzi tu nie o ten nasz dzisiejszy bunt, ale o bardzo wyrafinowaną, wyrachowaną politykę historyczną prowadzoną przez naszych oponentów i krytyków.
– O to, że wszyscy wokół nas prowadzą politykę historyczną zgoła „niekatechizmową”, interesowną i zaprzeczającą prawdzie?
– Oczywiście! Wystarczy się przyjrzeć polityce historycznej Rosji – czy to białego, czy czerwonego caratu. Podobnie zakłamana od wielu dziesiątków lat jest polityka niemiecka, która jako sprawców wszelkich zbrodni wskazywała wyłącznie „odnarodowionych” nazistów, a dodatkowo starała się podzielić winą z Polakami... Na szczęście w końcu doczekaliśmy się kilku gestów dzisiejszych niemieckich władz, które oddały Polsce należną prawdę.
Reklama
– Ironią losu jest to, że najbardziej krytyczni wobec tej wydobytej z niebytu polskiej polityki historycznej są Żydzi. Dlaczego ustawa o IPN wywołała w środowiskach żydowskich aż tak wielkie poruszenie, że zaczęto Polaków oskarżać o udział w Holokauście, dlaczego właśnie teraz?
– Moim zdaniem, ma to związek z całkiem inną ustawą – z czekającą już na podpis prezydenta USA ustawą nr 447, która przyznaje Departamentowi Stanu prawo do wspierania organizacji żydowskich w odzyskiwaniu na całym świecie mienia po ofiarach Holokaustu. Choć nie jest to akt formalnie wymierzony w Polskę, to pośrednio może prowadzić do ogromnych roszczeń, których egzekwowanie będzie tym łatwiejsze, im bardziej świat uzna, że Polacy kolaborowali z Niemcami, że maczali ręce w Holokauście... Do dziś nie potrafię zrozumieć, dlaczego na terenie byłego obozu w Dachau mógł powstać klasztor karmelitański, a na terenie byłego KL Auschwitz było to niemożliwe. Czy za tym nie kryje się tylko wysokość sumy...?
– Wydaje się, że polska „katechizmowa” polityka historyczna jest dość bezradna wobec tak interesownej polityki historycznej, Panie Profesorze!
– Sądzę, że już jakiś doraźny jej cel udało nam się osiągnąć, ale aby wygrać całą batalię o prawdę historyczną, potrzeba konsekwencji, systemowego, długofalowego działania. Niestety, istnieją antypolskie siły odśrodkowe, które są gotowe zniszczyć każdy program służący narodowi. Nawet za cenę totalnego politycznego zniszczenia siebie samych.
Reklama
– Rzeczywiście, okazuje się, że opinia publiczna bardzo przychylnie reaguje na obecny kształt polityki historycznej, natomiast opozycja twierdzi, że rządząca Zjednoczona Prawica zaproponowała nowelizację ustawy o IPN tylko po to, by sobie zwiększyć popularność przez obudzenie demona antysemityzmu...
– To całkowicie nietrafna i bardzo krzywdząca ocena. Ustawa o IPN – moim zdaniem, zbyt długo się z nią ociągano – jest niezbędną reakcją na zarzuty pod adresem Polski. O ile pojawiające się z dala od europejskich doświadczeń wypowiedzi o „polskich obozach śmierci” można było do pewnego stopnia lekceważyć, bo wynikały tylko z niewiedzy, to już nagminne używanie tego określenia przez Niemców mogło być traktowane jako perfidia i zła wola. Trzeba było to przeciąć, szkoda, że tak późno.
– Dlaczego nie wcześniej?
– Wcześniej w Polsce nawet nie było świadomości, jak bardzo groźne staje się to pomawianie nas o najgorsze czyny. Gdy niemiecka telewizja nadawała oczerniający Armię Krajową serial „Nasze matki, nasi ojcowie”, zorganizowaliśmy w środowisku Armii Krajowej konferencję, by zastanowić się, jak powinniśmy odpowiedzieć na tego rodzaju oszczerstwa. Wtedy usłyszałem od przedstawiciela ważnej instytucji państwowej, że w tym filmie nie została obrażona żadna instytucja państwa polskiego... Zadałem pytanie: Czy Armia Krajowa to nie część Wojska Polskiego i czy Wojsko Polskie nie zostało w filmie obrażone?
– A zatem państwo polskie nie zamierzało wtedy w jakikolwiek sposób zaprotestować? Nie mogło, nie chciało?
Reklama
– Trudno mi to zrozumieć. Na szczęście znalazł się jeden zdeterminowany żołnierz AK, pan Karol Tendera, który prywatnie wytoczył niemieckiej telewizji proces, przy wsparciu społeczności Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Ten jeden żołnierz dzisiaj powinien być wzorcem dla całego środowiska AK i dla nas wszystkich. Nikt z nas w żadnym razie nie powinien się godzić na „pedagogikę wstydu”, zwłaszcza gdy stosują ją wobec nas ci, którzy mają wielkie grzechy na sumieniu. Jakiś czas temu prezydent Francji upominał Polskę, że powinna milczeć... Teraz więc, gdy przywołuje się naszą rzekomą kolaborację z niemieckim okupantem, powinniśmy śmiało wypomnieć rzeczywistą kolaborację Francji z Niemcami w czasie II wojny światowej.
– Jesteśmy chyba wciąż zbyt delikatni i zastraszeni.
– Bardziej martwi mnie to, że nasza dbałość o to, by prezentować osiągnięcia okresu Polskiego Państwa Podziemnego, jest naprawdę minimalna. Podam przykład książki o „Żegocie”, która ukazała się w latach 60. ubiegłego wieku, a potem dopiero w latach 90. były cztery wznowienia, ale w nakładzie 50-100 egzemplarzy... Powinniśmy tego typu publikacje wydawać w dużych nakładach i w obcych językach. Na tym polega dobrze prowadzona polityka historyczna.
– Dlaczego nas na nią nie stać, dlaczego jest tak mało konkretna?
Reklama
– Wciąż tego nie rozumiem. Niedawno zwróciłem się do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, byśmy z racji setnej rocznicy odzyskania niepodległości wydali przynajmniej dzieła najważniejsze dla II Rzeczypospolitej. Dlaczego do tej pory nie wydano np. „Archiwum Belwederskiego”? Publikacja w Internecie to jednak za mało... Moim zdaniem, ministerstwo kultury powinno stworzyć listę najważniejszych publikacji o charakterze politycznym z okresu międzywojennego, a także z okresu niepodległej emigracji, która przecież wydała wielkie dzieła do dziś nieznane w kraju lub znane co najwyżej bardzo wąskiej grupie. Dorobek emigracji niepodległościowej, tej II RP na wychodźstwie, powinniśmy koniecznie przywołać – po to, żeby poznać nasze korzenie niepodległościowe, by naprawdę móc się ich trzymać. Bo mentalnościowo wciąż tkwimy w II PRL.
– Ostra diagnoza, Panie Profesorze!
– Cóż, obawiam się, że próba ugruntowania tej peerelowskiej deformacji naszej świadomości przez III RP powiodła się znakomicie. Nie jest więc łatwo stanąć teraz wobec świata z podniesionym czołem i w sposób dostatecznie skuteczny bronić honoru Polski. Dlatego bardzo ucieszyło mnie to, że premier Mateusz Morawiecki w swym przemówieniu podczas obchodów 73. rocznicy wyzwolenia KL Auschwitz wreszcie powiedział o wartościach. Wcześniej nikt z liderów III RP nie mówił o tym, że można spojrzeć na Auschwitz z perspektywy trzech świętych: świętego ofiarnika Maksymiliana Kolbego, Żydówki i chrześcijanki św. Edyty Stein oraz rtm. Witolda Pileckiego, którego jego współpracownik, późniejszy profesor, Tadeusz Płużański nazwał „narodowym świętym”.
– Dlaczego, zdaniem Pana Profesora, wcześniej zabrakło tego właśnie spojrzenia?
Reklama
– Dlatego, że dominowało i nadal dominuje przekonanie, iż w Auschwitz mordowano wyłącznie Żydów... O martyrologii Polaków mówi się zbyt mało, nie przekazuje się całej prawdy historycznej. Nie mówi się choćby o tym, że w powstaniu w getcie brał czynny udział oddział AK, a w Narodowych Siłach Zbrojnych jeden z najwyższych oficerów był pochodzenia żydowskiego... Nie przywołuje się pamięci gen. Bernarda Monda, legionisty i oficera Wojska Polskiego. Takich przykładów jest wiele. Niestety, zbyt często zamiast konkretnej prawdy historycznej pojawiały się rozmaite tendencyjnie zakłamane tezy, jak np. ta, że powstanie żydowskie było po to, by na Gęsiówce wymordować resztkę Żydów...
– Mieliśmy do czynienia z typową propagandową dezinformacją historyczną?
– Można by tak to określić. Trudno dziś zrozumieć i wybaczyć to, że nie poinformowaliśmy świata o naszych rzeczywistych osiągnięciach, takich jak Polskie Państwo Podziemne z prawodawstwem jedynym na świecie, które kolaborantów z okupantem skazywało sądownie i wykonywało wyroki, które stworzyło instytucję wspierającą Żydów, w której działali „antysemiccy katolicy” – jak ich nazywano – z pisarką Zofią Kossak-Szczucką na czele. Tę organizację założyło środowisko ultrakatolickie! Apel Kossak-Szczuckiej skierowany do polskich katolików, będący protestem wobec zagłady Żydów, winien być zrównany z misją Karskiego, z raportami Witolda Pileckiego.
– Tymczasem została ona skazana na zapomnienie, także jako pisarka.
– Uważam, że z okazji naszego tegorocznego jubileuszu odzyskania niepodległości Zofia Kossak-Szczucka powinna zostać przywrócona naszej świadomości czytelniczej.
– Dopiero całkiem niedawno zaczęto przywracać pamięć o rtm. Pileckim. Pan Profesor chyba już dość dawno rozpoczął swoje studia nad tą postacią, których owocem była monografia wydana w 1994 r.?
Reklama
– To było w czasie, kiedy zajmowałem się kacetami i łagrami, czyli w okresie studiów akademickich i pierwszego etapu pracy naukowej. Niestety, musiałem odejść od tej tematyki, ponieważ to ciągłe obcowanie ze śmiercią, z relacjami z obozów, w których opisywano nieprawdopodobne zbrodnie, okazało się bardzo wyczerpujące psychicznie. Wtedy, tuż przed latami 80., pisząc książkę o życiu religijnym w Auschwitz i innych niemieckich obozach, zacząłem wchodzić głębiej w sylwetkę Witolda Pileckiego. Cenzura nie puściła mi, oczywiście, żadnego tekstu. Potem dopiero w latach 90. Urząd Ochrony Państwa dał mi możliwość zajrzenia do dokumentów i wówczas napisałem pierwszą, opartą na źródłach, monografię o rtm. Pileckim.
– Była wtedy jakaś reakcja czytelników?
– Zgłaszali się do mnie ludzie w związku nie tyle z samą postacią Pileckiego, ile z tymi, którzy zostali skazani na śmierć w tzw. procesach odpryskowych, z prośbą o jakieś informacje. Wtedy zwróciłem się do UOP o umożliwienie mi ponownego zajrzenia do tych materiałów. Dostałem 8 tomów – wcześniej miałem 12 grubych, jeszcze nieuporządkowanych tomów – przy czym wiele dokumentów było już zasłoniętych bibułkami, których nie mogłem odsłaniać, czego pilnował funkcjonariusz. To było w 1996 r.
– To był przejaw polityki historycznej niby wolnej III RP...
– Niby wolnej... Wtedy pomyślałem, że widocznie komuś nadal bardzo zależało na tym, aby pamięć o Witoldzie Pileckim ciągle była na marginesie historii.
– A przecież mamy tu do czynienia z bohaterem – może to kiepskie porównanie – zasługującym na wielką produkcję kinową w rodzaju filmów o Jamesie Bondzie, tyle że bez szczęśliwego zakończenia...
Reklama
– W minionych latach zgłaszały się do mnie w tej sprawie cztery ekipy filmowe ze Stanów Zjednoczonych, które chciały nakręcić film o Pileckim – bohaterze z Auschwitz. Już nawet zaczynaliśmy współpracę. ale kiedy amerykańscy filmowcy zorientowali się, że Pilecki nie był Żydem, natychmiast stracili zainteresowanie. Nie ma więc wielkiej produkcji filmowej, ale powstało kilka niszowych polskich filmów, kilka widowisk teatralnych, które nie pozwoliły pamięci Witolda Pileckiego skazać na całkowity niebyt, i już dzisiaj w Polsce nie można obok tego nazwiska przejść obojętnie.
– A jutro, Panie Profesorze? Wydaje się, że jeszcze bardzo wiele trzeba by zmienić w polskich instytucjach, których misją jest wspieranie dobrej polityki historycznej. Mamy Instytut Józefa Piłsudskiego, którego Pan Profesor jest prezesem, mamy Światowy Związek Żołnierzy AK i wiele innych. Jak wzmocnić ich oddziaływanie?
– Wprost konieczne wydaje się połączenie i wykorzystanie wszystkich sił, aby nie ulegały one sztucznemu rozproszeniu w świecie, wobec ataków którego teraz bywają bezradne. Należałoby zatem wzmacniać naturalne historyczne więzi oraz – co z biegiem lat staje się najważniejsze – łączność między kolejnymi pokoleniami. Bo przecież nie byłoby Armii Krajowej i Polskiego Państwa Podziemnego, gdyby nie było żołnierzy i wychowanków Józefa Piłsudskiego... O powstańcach styczniowych mówi się, że wygrali 11 listopada 1918 r... Obyśmy więc o pokoleniu AK-owskim, o Niezłomnych mogli zawsze mówić, że naprawdę wygrali dzisiaj. Dzieci i wnukowie bojowników Polski Walczącej muszą być bardzo silnym ogniwem w łańcuchu polskich pokoleń.
Prof. dr hab. Wiesław Jan Wysocki
Historyk, nauczyciel akademicki (UKSW) – specjalizuje się w najnowszej historii Polski, historii powszechnej w czasach nowożytnych, historii wojskowości; autor m.in. prac o marsz. Edwardzie Śmigłym-Rydzu, gen. Emilu Fieldorfie, rtm. Witoldzie Pileckim, ks. mjr. Ignacym Skorupce, kard. Stefanie Wyszyńskim i św. Janie Pawle II oraz o duszpasterstwie wojskowym. Jest prezesem Instytutu Józefa Piłsudskiego.