Wydarzeniem artystycznym, literackim była w styczniu br. promocja czwartego tomu wierszy Anny Zielińskiej-Brudek „Ugina się dzień”. Sala Kieleckiego Centrum Kultury wypełniona po brzegi; przyszli ci, którzy cenią jej twórczość, przyjaciele, pisarze, poeci, a może i ci, którym jako oficer drogówki wręczała mandaty, okraszane wierszem, bo i tak bywało. Przyjechał Romuald Lipko, twórca Budki Suflera, który skomponował muzykę do jej „Kolędy od policjantów”. Tomik oryginalnie wydany przez Wydawnictwo Jedność w Kielcach, opatrzony ilustracjami jej siostry Ewy Zielińskiej (jak wszystkie publikacje Anny Zielińskiej-Brudek), z posłowiem Jana Zdzisława Brudnickiego, dla czytelnika szybko staje się bliski i ważny. Precyzja dokładnie wyważonego słowa (warsztat), subtelność i czystość zamykanych w wersach obrazów (wrażliwość), iskra indywidualności balansująca między formą a treścią (talent), przynaglają do lektury, zachęcają – jeszcze i jeszcze.
Reklama
„Są tu wiersze, które można nazwać widokówkami, czy poetyckim obrazem martwej natury (…). Podejmuje podmiotowa narratorka refleksje takie, jak w tym dialogu z życiem, co porywa nas w nieznane i do tańca, jak w wierszach ze szczyptą metafizyki, gdzie Bóg śni doskonałość, a człowiek poznanie, jak w utworach autopoetyckich, w których wiersz jest instytucją pociechy, terapii, ujawnienia ukrytych tajemnic i mroczności przemienianych w jasność” – skomentował w posłowiu Jan Z. Brudnicki.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Dla niej samej ważny w tym tomiku jest wiersz „Z uśmiechem Boga”, w którym „Utkwione w górze oczy/Dedala i syna Ikara/bolały od zachwytu”. – Ale wiesz, najważniejszy jest chyba tytuł tomu: „Ugina się dzień”, wciąż mi się on ugina, umyka, ucieka, nie nadążam. Poezja wymaga ciszy, samokontroli, pracy i skupienia. Pisanie jest męczącą podróżą, jest zazdrosnym kochankiem. Zaborczym. Dlatego odchodzę z policji. Spróbuję po raz kolejny dokonać wyboru i żyć nieco inaczej. Wybieram pisanie – mówi. Już teraz w najbliższych miesiącach ma zaplanowanych wiele spotkań promocyjnych. Pisze także hymn na stulecie szkoły w Bodzentynie, planuje wydanie zbioru opowiadań.
Czy te wiersze są moje?
– Mam życie bardzo ciekawe, wydaje mi się, że tak długo żyję, już tyle za mną, i to wciąż nurtujące pytanie, czy te wiersze są naprawdę moje? czy wyczerpią się pokłady wrażliwości? – zastanawia się poetka.
Reklama
Czyż nie miał racji T.S. Eliot, mówiąc, że największym wrogiem piszącego są słowa, które rozpaczliwie bronią się przed kropką? – Dlatego nie wierzę w natchnienie, tylko w pracę nad słowem. Z drugiej strony zastanawiam się, czy ktoś potrzebuje ode mnie tylu słów? Czy warto ściąć sosnę, aby powstała moja książka? Spotkania autorskie, słowa wdzięczności, wzruszenie czytelników zdają się potwierdzać, mówić „tak”. Ale, ale – coś o pochwałach. „Jedynym sposobem na to, żeby uniknąć demoralizującego skutku bycia chwalonym jest kontynuowanie pracy” – Albert Einstein.
Pisać zaczęła wcześnie, gdzieś w czasach licealnych. Były i dłuższe przystanki, bo w jej życiu działo się niemało. Postawienie na samodzielność i odejście z domu w wieku 18 lat uważa za jedną z ważniejszych decyzji. Był to zdrowy dobry dom, z pięciorgiem rodzeństwa, ona – średniaczka, przewodziła i podejmowała decyzję. Ale trzeba było umieć zerwać pępowinę. W jej życiu był etap szkoły pielęgniarskiej, filologii polskiej w Bydgoszczy (którą dosłownie wymusiła wizytą u ministra, walcząc z obłudą procedur i przepisów), etap „siłaczki” w maleńkiej szkole wiejskiej na Podlasiu, wreszcie służba w policji, służba, która zmieniła jej świadomość, wyzwoliła upór i czujność. Nie wypłukała wrażliwości.
Na długo jednak zarzuciła pisanie. Splot nieszczęśliwych zdarzeń wywrócił jej życie do góry nogami. Stanisław Nyczaj, recenzent jej pierwszego tomiku, zacytował Diogenesa: „Żeby żyć, trzeba mieć rozum, albo trzymać w pogotowiu stryczek”. Ten instynkt samozachowawczy odnajdujemy w wierszu „Może być Ania”, którym rozpoczęła spotkanie promocyjne trzeciego tomiku.
Reklama
„Taka malutka/w buciorach szarpanych/ z wątpliwościami/opuściła oślą ławkę/i człapie po ulicach miasta/w oczekiwaniu na egzaminy/te częste podróże po rozum do głowy/to bruzdy na sercu/z niepotrzebnych i potrzebnych namiętności/to odwrócone plecy od ludzkiej głupoty/i ciepłe spojrzenie/za odchodzącą młodością/”. Policjantka mówiąca wiersz z pamięci w kolorowej sukience i w za dużych butach z barwnymi sznurówkami, wzbudziła aplauz publiczności.
Służba jest dla mnie
– Jako dziennikarz „Tygodnika Nadwiślańskiego”, pisząc w czasach milicji o przestępstwach, nie ukrywałam niechęci do stalowego munduru, wątpiłam w wiarygodność sondaży i statystyk mówiących, że zaufanie do służb wzrasta, a przestępczość maleje – wyznaje. Gdy ukazał się jej artykuł o włóczędze, którego mundurowi okładali pałkami, komendantowi Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych puściły nerwy i groził sądem. W czasach nowej, odrodzonej policji nadal na łamach gazety obnażała widoczną i odczuwalną niechęć funkcjonariuszy do zwyczajnych ludzi. – Rozmowa z komendantem policji w Tarnobrzegu, podinsp. Stanisławem Wolskim była w pewnym sensie obrachunkiem z tymi faktami i nie sądziłam, że może ona zdecydować o mojej dalszej karierze zawodowej. Zaproponowanie mi przez niego objęcia stanowiska rzecznika prasowego w KWP w Tarnobrzegu w czasie, kiedy zjednałam sobie rzesze czytelników, wprawiło w osłupienie i zakłopotanie brać dziennikarską. – Zdawałam sobie sprawę, że przyjęcie tej propozycji będzie się wiązać w z uległością, ograniczeniami, rezygnacją z pisania niewygodnych dla policji tekstów – wspomina.
Reklama
Pierwszy dzień w służbie, 16 maja 1991 roku. Zaspana, nieobecna i przytłoczona stosem akt i dokumentów przesiedziała cały dzień z rudowłosą policjantką, na krześle dostawionym do jej biurka. Nikt od niej niczego nie chciał… Powoli poznawała pracę, obcy jej wojskowy dryl. Bywało, że po służbie wypłakiwała się na ramieniu męża. Sceny z wypadku na drodze koło Tarnobrzega wracają do dziś. Czworo młodych ludzi leżących przy rozbitej hondzie i matka klęcząca z różańcem obok zwłok córki. – Nie wiem, dlaczego podeszła do mnie, świadka cierpienia i wtuliła się w moje ramiona. Obie byłyśmy mokre od łez...
Po przeniesieniu do Kielc pracowała w zespole prasowym komendanta wojewódzkiego policji, potem jako oficer drogówki. O pułapkach fascynacji szybkością i motoryzacją rozmawiała na tysiącach zwykłych i okolicznościowych spotkań, m.in. w kościołach, zakładach pracy, szkołach, w miastach i środowiskach wiejskich. – Być blisko człowieka, nie zawieść jego zaufania, przypominać mu, że przesłaniem naszej służby nie są kary, czy mandaty, lecz ochrona największej wartości, jaką jest życie ludzkie – taki cel przyświecał poetce w mundurze.
Każdy zasługuje na dedykację
W „Ugina się dzień” jeden z wierszy poświęciła bp. Marianowi Florczykowi. W „Ogrodnikowi winnicy” pisze: „Ugina się każdy dzień/pod krzyżem, niewiedzą,/nauczaniem z góry,/litanią niezadanych pytań,/zbieraniem snów o niebie i drodze do zbawienia (…)”.
– Nie waham się nazwać Księdza Biskupa przywódcą duchowym kieleckiej społeczności. Ma charyzmę, życiową mądrość, potrafi jednoczyć i mobilizować różne grupy społeczne, w tym także policję. Dwie zwrotki dedykowanego mu wiersza napisały mi się praktycznie same – wyznaje poetka. Nigdy nie wyrzuca notatek, poprawianych i wciąż cyzelowanych wersów, woli kontakt z czującym papierem niż z komputerem, gdy „jednym kliknięciem można zresetować pracę i przyjaciół”.
Ważna postacią w jej życiu prywatnym i zawodowym okazał się ks. infułat Józef Wójcik z Suchedniowa. Wiele miejsca w publikacjach poświęcili wspólnie omawianiu „siedmiu głównych grzechów w policji”, tj. braku solidarności, zazdrości, chwiejnej postawy, walki o wpływy przełożonych, przeceniania swoich możliwości, przenoszenia kłopotów zawodowych do domu, traktowania kościoła nie jako miejsca modlitwy, lecz własnej prezentacji i celebry.
Ta znajomość zaowocowała przyjaźnią z legendą kapłańską Gór Świętokrzyskich, wywiadem do „Duszpasterstwa policyjnego”, lekcją naturalnego odchodzenia, gdy Kapelan zachorował, jego zgody na śmierć. Anna z mężem Mirosławem towarzyszyli kapłanowi w tych ostatnich latach. Z kolei tomik „Gorzkie owoce” poświęciła pamięci Taty, który był człowiekiem z prostym kręgosłupem moralnym, twardo i godnie stąpającym po ziemi. Ból po jego stracie był tak ogromny, że zrodził się z niego cały cykl wierszy. – Rodzina jest bardzo ważna, uporządkowane w niej relacje, miłość, czułość, wierność, wartości chrześcijańskie – na to stawiam w życiu, to przecież ostoja narodu, ostoja nas, Polaków – mówi poetka.