Klucz do przyszłości
Reklama
Łacińskie: Anno Domini, czyli „w roku Pańskim”, jest najpewniejszą odpowiedzią na obawy i lęki, które w obliczu nieznanego są przecież czymś normalnym. Wszystko, co się wydarzy, co spotka każdego z nas, naszych bliskich, nasz naród, ludzkość, Kościół, wpisane będzie „w rok Pański 2022” – kolejny liczony od cudu wcielenia Jezusa Chrystusa.
Syn Boży, przyjmując człowieczeństwo, stał się jednym z nas – dla tych, którzy w Niego wierzą, ale też dla tych, którzy od wiary religijnej się „odżegnują”. Tak oto los, który spotka nas w nadchodzącym roku, będzie równocześnie losem Pana Jezusa solidarnego z nami we wszystkim oprócz grzechu.
To, co się dziś dzieje, zostało zapoczątkowane ponad 20 lat temu – z chwilą ataku na nowojorskie wieże World Trade Center. Powtarzano wtedy: „Świat już nigdy nie będzie taki, jaki był!”. Tej „inności” doświadczamy szczególnie od 2 lat. Zastanawiamy się przy tym, czy wystarczy nam determinacji i silnej woli, by ją przetrwać i wyjść z niej zwycięsko...
Doświadczamy również „przyspieszenia eschatologicznego”. Niektórzy z nas widzą już wyraźnie czasy apokaliptyczne. Widzimy też zewnętrzne skutki kryzysu emigracyjnego, chociaż nie jesteśmy dociekliwi, by poznać „do końca” jego genezę oraz przebieg. Zaczynamy odczuwać skutki kryzysu ekonomicznego, dlatego warto sobie uświadomić, że pojęcie „ekonomia” ma pierwotnie religijną konotację. Ekonomia Boża to działanie Boga. Nie można więc pozwolić, by ekonomia ludzka była wymierzona w człowieka, by traktowała go jako przedmiot...
Globalna pandemia, nękająca „wielu” czy też „wszystkich”, została po mistrzowsku politycznie zagospodarowana. Troska rządów całego świata o zdrowie i życie ludzkości powinna iść w parze z troską o życie ludzi nienarodzonych. Jeśli nie będzie obrony ich życia, ochrona żyjących przed pandemią przez reżim (z dodatkiem – „sanitarny”) będzie fikcją.
Jaki będzie rok 2022? Niektórzy chętnie pobiegną do wróżek, by... wpaść w jeszcze większą iluzję i fikcję. Inni zamkną się w sobie. A przecież wystarczyłoby wspaniałomyślnie odpowiedzieć „czynem” na Jezusowe wołanie: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni (pandemią, dystansem społecznym, pokusą beznadziejności, ogólnym rozdrażnieniem) i obciążeni (lękiem przed szczepieniem i po szczepieniu, obawami o jutro, o los swój i swoich najbliższych, o przyszłość świata) jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11, 28).
Chrześcijańskie „bądź wola Twoja”, jest kluczem do przyszłości. Daje nadzieję na cud przemiany losu mojego i „świata całego”. Modlitwa Jezusowa natomiast, praktykowana od wieków w chrześcijaństwie wschodnim: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”, czyni chrześcijan już wyzwolonymi z trwogi o przyszłość. Jeżeli Jezus z nami, to czy rok 2022 może być przeciwko nam? „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” (Rz 8, 31)...
Przyszłość – każdą chwilę 2022 r. zna już doskonale Jezus Chrystus! Czy to nam, wierzącym, nie wystarcza?
Prof. Eugeniusz Sakowicz - teolog, religioznawca, członek Komitetu Nauk Teologicznych Polskiej Akademii Nauk
Nie ma się co użalać
Reklama
W zmieniającym się coraz szybciej świecie obawy o przyszłość to niemal wszechobecny element myślenia. Podobnie jest w Kościele, przynajmniej w naszej części świata, gdzie boleśnie doświadczamy galopującej laicyzacji i trochę realnego, a trochę medialnego kryzysu. Chcę więc moje obawy i nadzieje przedstawić z punktu widzenia duszpasterza, proboszcza, którym jestem od ponad 10 lat. Wierzę, jako niepoprawny optymista, że nadzieje okażą się silniejsze. Zacznę jednak od obaw.
Oczywiście, wszyscy obawiamy się pandemii. Jako duszpasterz boję się nie tylko o to, że zachoruje czy umrze część spośród moich parafian, choć to, niestety, obawa bardzo realna. Obawiam się też, że po raz kolejny może się nie odbyć, przekładany już dwukrotnie, kurs Alpha, że wiosną nie zorganizujemy pikniku dla rodzin, że znów trzeba będzie przerwać spotkania grup parafialnych. Kolejna moja obawa wiąże się z postępującą laicyzacją, zwłaszcza wśród młodych. Ciągle się boję, że w czasie, kiedy młodzież odpływa nam gwałtownie nie tylko z katechezy, ale i z Kościoła, my (zwłaszcza proboszczowie) będziemy się zajmować częściej rachunkami za prąd i gaz, które gwałtownie rosną, termomodernizacjami budynków, wymogami RODO i ogólnym narzekaniem niż zastanawianiem się nad tym, jakie podjąć działania, by ocalić duchowo przynajmniej tych, którzy w Kościele jeszcze zostali, a także przyciągnąć innych. Obawiam się też tego, że zajmiemy się bardziej użalaniem się nad przemijaniem epoki katolicyzmu masowego niż pracą nad pogłębieniem wiary tych, którzy jej jeszcze nie stracili, oraz ewangelizacją tych, którzy mówiąc o swojej wierze, używają zwykle czasu przeszłego.
A nadzieje? Nadzieja to przewidywanie dobrej przyszłości oparte na faktach z teraźniejszości. Napiszę więc kilka słów o tych faktach. Parę miesięcy temu jedna ze wspólnot odnowy, która spotyka się w naszej parafii, zapragnęła mieć fajne miejsce na spotkania modlitewne. Podarowaną im salkę wyremontowali we własnym zakresie, pomalowali, zorganizowali miejsce do zabawy dla dzieci, gdy rodzice się modlą. Na Roraty, mimo że nie dawaliśmy żadnych kontrolek ani indeksów, przychodzi codziennie od 20 do 30 dzieciaków.
Nie tylko pierwszokomunijnych, ale także znacznie mniejszych, z rodzicami, oraz grupka siódmo- i ósmoklasistów, zwykle bez rodziców. Ktoś powie, że to niewiele, ale w parafii, gdzie praktykuje ok. 12% ludzi, to powyżej średniej. Pewna osoba po jednym z moich kazań o zaangażowaniu się w życie wspólnoty przyszła i zaproponowała zrobienie nam za darmo profesjonalnej strony internetowej oraz zorganizowanie, kiedy było to konieczne, transmisji on-line z Mszy św. w naszym kościele. Rozwija się scholka dziecięca, w której większość grających stanowią mamy, a śpiewających – dzieci. Jesienią udało się nam zorganizować sobotni wyjazd i grilla, teraz szykujemy się do spotkania świątecznego z opłatkiem. Za miesiąc uruchamiamy kaplicę całodziennej adoracji Najświętszego Sakramentu. Znalazła się osoba, która zdecydowała się poprowadzić parafialną kawiarenkę i sklepik z dewocjonaliami. Kończymy wyposażenie wnętrza i za 3, 4 tygodnie ruszamy. Wikariusze wciąż przychodzą z nowymi pomysłami. Jest więc i nadzieja...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ks. Andrzej Cieślik - proboszcz parafii św. Joachima w Sosnowcu, współtwórca tamtejszego Centrum Służby Rodzinie i Życiu
Najlepsze ciągle przed nami
Reklama
Jestem normalnym człowiekiem i tak jak każdy przeżywam to, co dzieje się dokoła – wydarzenia radosne, mniej radosne i bardzo smutne. Prywatne, rodzinne, zawodowe, ale też wszelkie inne – bo „nic, co ludzkie, nie jest mi obce”. Dzisiaj w Krakowie – moim rodzinnym mieście – jest takie powietrze, że nie ma czym oddychać. Gdy z rana otrzyma się SMS z taką informacją, to można się załamać, mieć pretensje do świata i obawy, ale można też wznieść oczy do nieba i poprosić: Panie Jezu, ratunku! Uczyń cud, bo my jak zwykle jesteśmy bezradni... Akcja – reakcja, „sprzężenie zwrotne”; pojawiające się lęki i równocześnie nadzieja pochodząca z nieba. To mój sposób na życie i przeżycie, bo – do kogóż pójdziemy?
Już prawie 2 lata żyjemy w pandemicznej rzeczywistości. Pewnie każdy chciałby się obudzić i stwierdzić, że to był tylko sen. W tej trudnej sytuacji możemy jednak znaleźć także swoistą szansę. To szansa dla każdego z nas na weryfikację priorytetów, na uświadomienie sobie własnej niemocy... To czas dany nam na opamiętanie się, na przypomnienie sobie, o co właściwie w tym życiu chodzi...
Jak już wspomniałam – nadziei i wsparcia na co dzień szukam u Boga i w Bogu. On obiecał mi, że będzie ze mną przez wszystkie dni aż do skończenia świata. Nazywa mnie czule robaczkiem, a kiedy trzeba – dzielnym wojownikiem. I kocha mnie jak nikt inny na tym świecie. Moje życie się zmienia, ale się nie kończy. Ufam, że tak już będzie na wieczność. Nie dlatego, że jestem taka fajna, ale dlatego, że On jest Bogiem wiernym i miłosiernym. On wszystko może. I przez swojego Syna – kochanego Pana Jezusa, który za mnie cierpiał i mnie odkupił, obiecuje takie rzeczy, że „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało”. Trzymam się Maryi, bez której nic się nie da. I jeszcze mój Anioł Stróż, z którym jestem zaprzyjaźniona, archaniołowie i wszyscy święci... Całe niebo nas wspiera! Nie ma co się bać. Wiara to decyzja. Już dawno postanowiłam, że będę wierzyć, choćby nie wiem co; że wobec szalejących codziennych nawałnic będę się trzymać Pana Boga „rękami i nogami”. On jest większy od wszystkiego, co mnie spotyka.
A nadzieje na nadchodzący rok? Duża to ta, aby wytrwać, bo kto wytrwa do końca, będzie zbawiony. A malutka to... wydanie kolejnej naszej Galicjowej płyty i kolejnej muzycznej książeczki dla dzieci (więcej o aktywności twórczej na www.lidiajazgar.pl – przyp. red.). Poza tym otwieram się na miłość i niespodzianki z nieba. Od wielu lat konsekwentnie powtarzam – i prywatnie, i na koncertach – że... wszystko będzie dobrze, a najlepsze dopiero przed nami! Z całego serca w to wierzę i tego wszystkim życzę! Nie będę się martwić.
Wiem, Komu zaufałam.
Lidia Jazgar - wokalistka zespołu GALICJA, prezenterka telewizyjna i radiowa, scenarzystka, reżyserka, producentka wydarzeń kulturalnych
Mieć ufność w Boży plan
Podstawowym zagadnieniem w polityce światowej w 2022 r. będzie dalszy etap rywalizacji amerykańsko-chińskiej. Jest to w tej chwili czynnik, który odgrywa już rolę porównywalną z kilkudziesięcioletnim okresem tzw. zimnej wojny, czyli rywalizacji amerykańsko-sowieckiej w drugiej połowie XX wieku.
Nie wchodząc w uwarunkowania tej konfrontacji i możliwe scenariusze wydarzeń – jedno jest w tym kontekście najważniejsze z naszej, polskiej, perspektywy. Istotnym elementem tej konfrontacji jest postawa Rosji i jej miejsce w rozwijającym się konflikcie. Jest to – niestety dla nas – miejsce kluczowe, bowiem dla obu supermocarstw właśnie postawa Rosji może mieć rozstrzygające znaczenie, gdy chodzi o wynik tej rywalizacji. I co gorsza – Rosja ma świadomość siły swojej pozycji. A co jeszcze gorsze, umiejętnie wygrywa tę siłę, osiągając korzyści znacznie wykraczające poza jej dzisiejszy, rzeczywisty poziom możliwości.
I to jest czynnik, który bardzo silnie wpływa na sytuację Polski, która jest na wysokim miejscu, jeśli chodzi o krótką listę rosyjskich łupów w Europie. W Polsce jednak, niestety, znaczna większość elit politycznych nie uświadamia sobie do końca konsekwencji tej sytuacji. Podobnie jest ze znaczną częścią polskiej opinii publicznej.
Największy niepokój zatem w perspektywie 2022 r. musi budzić właśnie to. A także fakt, że owa nieświadomość naszej polskiej sytuacji z dużym trudem dociera do rozgrzanych głów. A tylko szybkie i zdecydowane działania w wymiarze wewnętrznym mogą nas dobrze przygotować do bardzo trudnych wydarzeń w nieodległej już przyszłości. Kończy się epoka „jedz, pij i popuszczaj pasa” – stoimy wobec naprawdę poważnych wyzwań.
W tym kontekście źródłem nadziei pozostaje to, że w ostatnich latach Polska dynamicznie wzmocniła zarówno stan materialny, jak i poziom gotowości swoich własnych sił zbrojnych, mamy też zwiększoną realną obecność sił sojuszniczych na naszym terytorium. To ważny argument, za którym stoi też duży potencjał sojuszniczy Polski w regionie środkowo europejskim. Aktywność Polski w tym obszarze – polityczna, gospodarcza i wojskowa – zmusza do liczenia się z nami, nawet jeśli niektórym przychodzi to „z obrzydzeniem”.
Rośnie też świadomość wspólnych zagrożeń wśród innych państw w regionie, co otwiera perspektywę lepszego i szybszego znajdowania wspólnej płaszczyzny współpracy regionalnej. To zaś ostatecznie zadecyduje o tym, jak wyjdziemy z nadchodzących sztormów.
W szerszym wymiarze trudno szukać optymistycznych perspektyw na rok 2022. Obserwujemy bowiem ewidentny chaos w działaniach Stanów Zjednoczonych. A jednocześnie widzimy, że problemy wewnętrzne Chin (kryzys energetyczny, kryzys przemysłowy, gwałtowny spadek poziomu życia) mogą pchać rządzących do nieobliczalnych zachowań. To wszystko rodzi wielkie niebezpieczeństwo przypadkowych starć, które mogą się przerodzić w poważniejszą konfrontację.
Dlatego – z perspektywy doświadczeń historycznych – trzeba dostrzec, że źródłem największej nadziei na nadchodzący rok pozostaje Opatrzność Boża. Ludzie wiary muszą mieć ufność w Boży plan, zakładanie bowiem, że liderzy najważniejszych państw globu postępują racjonalnie, jest fałszywe. Doświadczenia historyczne przekonały nas o tym dostatecznie boleśnie.
Prof. Grzegorz Górski - adwokat, nauczyciel akademicki, specjalista prawa międzynarodowego
Czas na zmiany
Od dziecka nie lubię sylwestrowej nocy i zamieszania, jakie wprowadzają koniec jednego i początek drugiego roku. Jako wydarzenia przełomowe łatwiej mi traktować zmiany rządów czy wybór nowego papieża. Gdy myślę jednak o tym, w jakiej sytuacji się znajdujemy i że ten 2022 r. mógłby przynieść coś nowego, przychodzi mi na myśl pewna wielka awantura w moim małżeństwie.
Zaczęło się od zwykłej dyskusji o jakimś zagadnieniu związanym z wiarą. Dyskusja teologiczna szybko przerodziła się w kłótnię. Na szczęście, gdy emocje eksplodowały i zbliżaliśmy się już do rzucania przedmiotami, ja musiałam iść do pracy, a mąż – na spacer z dziećmi. Po dwóch godzinach spotkaliśmy się już bez złości, ale... mąż był też bez paska do spodni. Okazało się, że oddał go napotkanej bezdomnej kobiecie, bo zauważył, że musiała przytrzymywać spadającą część garderoby.
Tak zupełnie naturalnie wyjaśnił: „Zobaczyłem w niej Jezusa”. Nasz teologiczny spór, oparty na różnicy w zwyczajach i wychowaniu, przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Zrozumieliśmy, że łączy nas droga, którą wybraliśmy, a różnice są jedynie detalami.
Ostatnie lata to dla mnie czas, który pokazał, jak bardzo się różnimy – czy to w społeczeństwie, czy w Kościele. Niestety, odkrył też przed nami, jak bardzo nie umiemy z tą „drugą opcją” rozmawiać. Targają nami emocje, niechęć, padają raniące słowa. Dotyczy to zarówno kłótni wśród Polaków o aborcję czy szczepionki, jak i sporu w Kościele o formę przyjmowania Komunii św., rozliczenie przypadków pedofilii czy nawet o zupełnie odmienne wizje tego, jaki jest Bóg – mściwy czy miłosierny.
1 stycznia 2022 r. nie przyniesie żadnego rozwiązania – Nowy Rok nie jest cudownym nowym początkiem. Miniemy go tak, jak podczas pielgrzymki mija się tabliczki kolejnych miejscowości. Myślę jednak, że jak we wspomnianej małżeńskiej kłótni jako Kościół mamy szansę – po emocjach poprzednich lat – osiągnąć w końcu etap, który nam pokaże, co nas łączy. To nie wydarzy się 1 stycznia, ale mam nadzieję, że rozpocznie się w czasie tych najbliższych 365 dni. Wiążę wielkie nadzieje z synodem o synodalności – liczę na to, że nauczy nas słuchania. I chociaż nie zaczniemy podzielać swoich poglądów, to dotrą do nas cudze historie, powody lęku czy irytacji. Zobaczymy, że człowiek, który reprezentuje wizje tak odmienne niż moje, też jest wpatrzony w Jezusa.
Gdy w Kościele staniemy się zdolni do wzajemnego szacunku, niezależnie od dzielących nas różnic , będziemy gotowi – bez porzucania swoich przekonań – wyjść do ludzi. A biorąc pod uwagę wszelkie statystyki i zadania powierzone nam z Góry, to właśnie wyjście do ludzi jest teraz priorytetem. Wcześniej musimy jednak przepakować nasze bagaże. Doskonale wyposaża nas na to 1 stycznia. Słowa, które tego dnia słyszymy w kościele: „Niech cię Pan błogosławi i strzeże (...)”, nawet mnie – noworocznemu sceptykowi – dają znać, że czas na zmiany, czas wyruszyć w drogę.
I tu wracamy do sedna. Jak głosi grafika reklamująca jeden z najlepszych seriali, jakie widziałam – The Chosen, „Jezus nie jest ciągle w drodze. On jest drogą!”.
Weronika Kostrzewa - dziennikarka, szefowa publicystyki Radia PLUS