Garść wspomnień. Byłem w Warszawie, przygotowywałem się do mającego się odbyć dzień później koncertu w Galerii Porczyńskich w hołdzie dla Jana Pawła II w 5. rocznicę jego odejścia do domu Ojca. Poproszony zostałem o jego poprowadzenie. Do dziś często biorę do ręki scenariusz koncertu i notatki z prób... Finałem miał być proroczy wiersz Juliusza Słowackiego, w którym zapowiadał on wstąpienie na Stolicę Piotrową „słowiańskiego papieża”. Interpretacji wiersza miał dokonać jeden z najwybitniejszych aktorów, mistrz polskiej mowy i przekazu myśli – Janusz Zakrzeński, z którym miałem zaszczyt współpracować w Związku Piłsudczyków i prywatnie przyjaźnić się przez blisko 15 lat. Na jednej z prób powiedział mi: „Janek, ja po tym wierszu powiem coś jeszcze. Lecę z Prezydentem do Katynia, koncert jest dzień później. Ja muszę ludziom opowiedzieć, jak szumią teraz katyńskie drzewa, jak wołają do nas, jak proszą o pamięć. O tę pamięć wołał przecież także nasz papież, gdy spotykał się z ks. prał. Zdzisławem Peszkowskim i rodzinami zamordowanych oficerów”. W scenariuszu zapisałem odręcznie po utworze Słowackiego: „Janusz Zakrzeński – wspomnienia z wczorajszej narodowej pielgrzymki do Katynia”. Po porannej kawie przeglądałem raz jeszcze scenariusz papieskiego koncertu...
Miejsce kaźni
Reklama
Włączyłem telewizor, mając nadzieję, że zobaczę relację z uroczystości katyńskich. Siedemdziesiąt lat upływało od straszliwej i nieosądzonej nigdy zbrodni, dokonanej przez sowiecką Rosję na jeńcach wojennych, na oficerach, funkcjonariuszach Policji i Korpusu Ochrony Pogranicza – na elicie polskiego narodu. W Katyniu spoczywa mój przodek – por. Władysław Matla, z zawodu inżynier leśnik. Tacy jak on stanowili większość bestialsko zamordowanych wiosną 1940 r. na „nieludzkiej ziemi”. Byli oficerami rezerwy zmobilizowanymi w 1939 r., a wcześniej jako urzędnicy, nauczyciele, wykładowcy, dziennikarze, naukowcy, inżynierowie tworzyli elitę odrodzonej po latach niewoli niepodległej Polski. Tym samym wyrok śmierci, wydany na nich przez moskiewskich zbrodniarzy, był mordem dokonanym nie tylko na wojskowych czy policjantach. Był w zamiarze wyrokiem śmierci wydanym na Polskę, która pozbawiona elit miała na zawsze być złożona do grobu. Szatański plan realizowany był w tym samym czasie przez Niemców i Rosjan, przez gestapo i NKWD. Gdy padały strzały w Katyniu, Charkowie i Miednoje, zaczynały się mordy w lasach palmirskich. Cel był ten sam: przez zamordowanie elity, zamordować naród.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pielgrzymowałem do Katynia dwukrotnie: z rodzinami katyńskimi, kombatantami i młodymi strzelcami. Mam w uszach dźwięk dzwonu, który – usytuowany w zagłębieniu pod ziemią przy ołtarzu cmentarnym – wzywał przed odprawianą tam Mszą św. do wspólnej modlitwy, a spoczywających w dołach śmierci – do apelu. 10 kwietnia 2010 r. odezwać się miał ze szczególną mocą. Oto polska delegacja na czele z prezydentem RP prof. Lechem Kaczyńskim w imieniu nas wszystkich miała się pochylić nad mogiłami 4 tys. męczenników Golgoty Wschodu.
Współczesny Katyń
Reklama
I nagle poruszające słowa spikerów telewizyjnych: „Awaria samolotu”...; „Problemy z lądowaniem”...; „Katastrofa lotnicza”...; „Prawdopodobnie wszyscy zginęli”. Pierwsza myśl: to niemożliwe! A potem, gdy docierały coraz bardziej wstrząsające wiadomości z lotniska Siewiernyj w Smoleńsku, pojawiły się bezsilna rozpacz i łzy. I jak młotami wbijane w czaszkę kolejne nazwiska członków delegacji towarzyszącej Prezydentowi. Elita! Znów elita! Znów – jak 70 lat wcześniej – zginęła elita! Dostałem SMS od znajomego, który był na miejscu w Katyniu i czekał na przybycie Prezydenta. Przesłał fotografię tabliczki – kartki wykonanej przez kogoś natychmiast po otrzymaniu hiobowych wieści i złożonej wśród niezłożonych wieńców prezydenckich: „Katyń 10 IV 1940. Katyń 10 IV 2010”. I w moim umyśle, człowieka nieznającego tak jak żaden z nas szczegółów i okoliczności katastrofy, pojawiło się natychmiast to samo skojarzenie: współczesny Katyń.
Reklama
Rozdzwoniły się telefony. Przekazywaliśmy sobie nazwiska tych, którzy zginęli. Uświadamiałem sobie, że zginęło tak wielu moich przyjaciół, wychowawców, ludzi, z którymi miałem zaszczyt współpracować i którym zawdzięczam tak wiele. Prezydent Lech Kaczyński, z którym miałem honor wielokrotnie rozmawiać o wychowaniu patriotycznym młodego pokolenia, gdy z zainteresowaniem śledził prace i losy współkierowanego przeze mnie Związku Piłsudczyków i Związku Strzeleckiego... Prezydent Ryszard Kaczorowski, którego wielokrotnie mieliśmy zaszczyt gościć na wiodących z Krakowa do Kielc corocznych marszach szlakiem I Kompanii Kadrowej, który godzinami opowiadał nam o misji i roli władz polskich na uchodźstwie, który uczył etosu służby drugiemu człowiekowi i wspólnocie, którą stanowi naród i państwo... Biskup polowy Tadeusz Płoski, którego homilie wygłaszane podczas Mszy św. rocznicowych wzmacniały poczucie dobrze rozumianej dumy z tego, że jest się Polakiem... Generał Stanisław Nałęcz-Komornicki i Czesław Cywiński, żołnierze Armii Krajowej, których gawęd o powstaniach wileńskim i warszawskim słuchałem zawsze z zapartym tchem i podziwem dla ich żywych umysłów, trafności ocen historycznych, umiejętności wyciągania wniosków z przeszłości na przyszłość... Władysław Stasiak, wzór państwowca i urzędnika, z którym snuliśmy tak wiele planów dotyczących utrwalania w pamięci narodowej postaci i myśli Józefa Piłsudskiego... Sławomir Skrzypek, który bez względu na to, czy był wiceprezydentem Warszawy czy prezesem Narodowego Banku Polskiego, nigdy nie zapominał o tym, aby w rocznicę wymarszu I Kompanii Kadrowej być razem ze swoimi młodszymi kolegami na krakowskich Oleandrach, by pokazać międzypokoleniową łączność w idei niepodległościowej... Stefan Melak, z którym tak często odbywaliśmy debaty i dyskusje historyczne i współczesne w wieży warszawskiego kościoła św. Anny... Tomasz Merta, z którym przez 2 lata miałem zaszczyt pracować w Ministerstwie Kultury i podziwiać jego erudycję, kompetencje oraz uczyć się, że każda sprawa, która trafia na biurko decydenta, musi być potraktowana z należną starannością, bo tak wyraża się też szacunek dla współobywateli... Andrzej Przewoźnik, którego byłem sekretarzem w Instytucie Józefa Piłsudskiego... Janusz Krupski, który jako szef Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych zawsze znajdował czas, by spotykać się ze środowiskiem piłsudczyków, i przypominał, że w dziejach narodu zawsze jest czas miniony, współczesny i przyszły i że każdy jest tak samo ważny dla dziejów narodu... I wreszcie Janusz Zakrzeński, aktor i pedagog, z którym przemierzałem Polskę jak długa i szeroka, by organizować widowiska dla młodzieży, podczas których mogła ona dotknąć historii i wsłuchać się w mistrzowsko przypominane przez niego strofy Słowackiego, Mickiewicza, Wyspiańskiego, Norwida i zawsze nad wyraz aktualne myśli Marszałka...
Dwie Polski
Minęło południe. Poczułem ogromne pragnienie wspólnotowej modlitwy i wspólnotowego przeżywania żałoby. Z bliskimi i przyjaciółmi pojechaliśmy pod Pałac Prezydencki. A tam był już tłum ludzi. Morze zniczy i kwiatów, modlitwa. I tam do późnego wieczora i w następne dni patrzyłem na Polskę poranioną, żałobną, ale zjednoczoną. Taką Polskę widziałem na trasie przejazdu karawanów z Okęcia na Torwar, na Mszy św. żałobnej na pl. Piłsudskiego, w kolejkach do oddania hołdu Parze Prezydenckiej, na pogrzebach ofiar. I byłem dumny, że jestem częścią tej Polski. I marzyłem, że taka będzie już zawsze: zjednoczona.
Ale im większa była solidarność międzyludzka, im bardziej byliśmy zjednoczeni, tym silniej działały jakieś złe moce i siły, pragnące to zniszczyć, zdeptać, a łzy i żałobę – ośmieszyć, wyszydzić... Przed oczami stają mi skupione twarze modlących się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu i wykrzywione grymasem twarze barbarzyńców plugawiących znak krzyża, wyszydzających i ofiary, i walczących o pamięć o nich. Na naszych oczach potwierdzały się słowa wielu świętych, że im więcej jest dobra, tym silniej reaguje zło.
I stało się, niestety, z czasem tak, jak napisał z goryczą współczesny wieszcz Jarosław Marek Rymkiewicz:
I znowu są dwie Polski – są jej dwa oblicza
Jakub Jasiński wstaje z książki Mickiewicza
Reklama
Polska go nie pytała czy ma chęć umierać
A on wiedział – że tego nie wolno wybierać
Dwie Polski – ta o której wiedzieli prorocy
I ta którą w objęcia bierze car północy.
Dwie Polski – jedna chce się podobać na świecie
I ta druga – ta którą wiozą na lawecie
Ta w naszą krew jak w sztandar królewski ubrana
Naszych najświętszych przodków tajemnicza rana...
Czy tak będzie już zawsze? Mam głęboką wiarę, że nie. I myślę, że zjednoczenia wokół wartości stanowiących fundament wspólnoty narodowej i państwowej, wartości, wśród których na czołowym miejscu jest niepodległość Rzeczypospolitej, pragnęliby zarówno ci, którzy zginęli w Katyniu w 1940 r., jak i ci, którzy połączyli się z nimi na wiecznej warcie 10 kwietnia 2010 r.
Jan Józef Kasprzyk - historyk, od 2015 r. szef Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych. W 2010 r. został prezesem Związku Piłsudczyków, a w latach 2002-08 był komendantem głównym Związku Strzeleckiego; radny warszawskiego samorządu. Od 2010 r. współorganizował obchody miesięcznic i rocznic smoleńskich.