W tym, co nazywamy „świętą doktryną”, znajdują się dwa podstawowe działy: teologia, czyli nauka o Bogu jako takim, i ekonomia. Ta ostatnia uczy o drogach zbawienia. Jej zakres jest niezwykły: pokazuje, w jaki sposób Bóg wszystko łączy ze sobą, jaki ma plan, jak budowane są drogi zbawienia.
Zrozumieć Bożą ekonomię znaczy tyle, co poznać Boski plan i zobaczyć w nim swoje miejsce. Więcej: to także dostrzec rolę zbawczą swojego narodu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
DOŁĄCZ DO NARODOWEJ NOWENNY W INTENCJI OJCZYZNY: nowenna2120.pl
Misja narodów
W swej ekonomii Bóg obdarzył wszystko, co stworzył, nadprzyrodzonym sensem i misją. Dotyczy to nie tylko jednostek, ale i całych narodów. One też mają swoje Boże zadania, otrzymały nawet – jak ludzie – swoich „strażników ekonomii”, czyli aniołów. Ci są łącznikami między niebem i ziemią, a ich rola polega na próbie spotkania myśli Bożych z naszymi jako wspólnoty narodowej, na podjęciu wśród nas apelu Jezusa: „Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi”.
Bóg chce, by prawa obowiązujące w naszym narodzie były zgodne z Jego nauką. To warunek konieczny do wypełnienia zaplanowanej przez Niego roli Polski w dziejach świata.
Reklama
Przypomnijmy, że nasza misja jest oparta na elementach, które stanowią naszą narodową tożsamość: na języku, tradycji, kulturze, doświadczeniu historycznym. Bez ich znajomości i ich kultywowania nie wypełnimy roli zleconej nam przez Stwórcę.
Jaki jest fundament naszej narodowej misji? Są nim znajomość historii, pielęgnowanie kultury, trwanie w narodowej wspólnocie. Kto sądzi, że dziś historia jest ponadnarodowa, a wartości narodowe są passé, ten wyrzeka się swojej roli w planach Boga i roli Polski w świętej ekonomii.
Pierwsze miejsce Kościoła
Warto pamiętać o jeszcze jednym – skoro misja narodu wiąże się z dziełem zbawienia, to ma ona na celu... budowanie Kościoła. Przecież tylko Kościół jest środowiskiem łaski i zaczynem przemiany.
Żaden naród nie sprawi, że powstanie „nowy, lepszy świat” (Jan Paweł II). To wyłącznie domena Kościoła. Naród – jako katolicki – ma to umożliwić.
To wszystko oznacza, że proroctwa o misji narodów opowiadają ostatecznie o misji Kościoła wzrastającego w środowisku danego narodu. Mówią np. o roli „polskiego Kościoła” (długo funkcjonowało takie określenie), który ma swoją narodową, opartą na cechach Polaków, charakterystykę. Podkreślał to mocno bł. kard. Stefan Wyszyński, który chciał pchnąć nasz naród w stronę wypełnienia jego kościelnej misji.
Sens narodu tłumaczy się przez misję Kościoła. Każda próba przecięcia tej więzi i uruchomienia procesu sekularyzacji pozbawia naród jego Boskiej funkcji i zagraża jego istnieniu.
Najbardziej na świecie
Reklama
Czy w Bożych planach Polska jest najważniejsza? Chciałoby się odpowiedzieć, że nie, ale... wtedy minęlibyśmy się z najważniejszą w tym miejscu prawdą. Każdy naród jest u Boga najważniejszy, każdy ma szczególną misję. Ktoś może powiedzieć, że wszystkie narody nie mogą być „najważniejsze”, bo to słowo odnosi się do jednego z wielu innych, mniej ważnych. Nieprawda. Gdy mama mówi do dziecka: „Kocham cię najbardziej na świecie”, a drugie dziecko pyta zmartwione: „A mnie?”, od razu słyszy zapewnienie: „Ciebie też kocham najbardziej na świecie”.
Gdy Jezus powiedział Faustynie, że Polskę „szczególnie” umiłował, chciał w ten sposób podkreślić swoją wyjątkową miłość do jej narodu. Ale nie stawiał żadnego innego narodu niżej. One wszystkie są „kochane najbardziej na świecie”.
Ten klucz pozwala właściwie odczytać znaki z nieba. Bóg jest Miłością i jeśli coś daje, jest to Miłość, jeśli coś opowiada, jest to Miłość. Jeśli coś zabiera... to też Miłość.
Wspólnota misji
Czy narody są tematem rozmyślań Boga? Tak, one są dla Niego „wieloosobą” – do tego stopnia, że mają swoich Aniołów Stróżów, Opiekunów drogi. Pamiętamy, że anioł, który przygotowywał fatimskie dzieci do spotkania z Matką Najświętszą, nazwał się „Aniołem Portugalii”. Ukazując się małym wizjonerom, przekazał im misję dla całego narodu.
Znaczące, że ten jej nie dostrzegł...
Czego Portugalia nie podjęła? Dla nas w tym miejscu to nieistotne, choć może się okazać, że w pewnym momencie historii jej misja stanie się tożsama z naszą albo nasza zostanie ubogacona o tamtą... Istnieją znaki i proroctwa, które prowadzą nas w tę stronę.
Fatima i Polska to wielki temat, nie tylko dla czcicieli Matki Bożej.
Sztuka czytania znaków
To naturalne, że zamiast pochylać się nad znakami, które są nam dane z nieba jako zadania do odczytania, wolimy wsłuchiwać się w głośne proroctwa. Łatwiejsze to niż rozwiązywanie Bożych rebusów.
Reklama
Jeśli jednak naród nie dostrzeże tych ostatnich i ich nie podejmie, nie otrzyma łask koniecznych do podjęcia swej misji. A jeśli nie podejmie misji, w końcu Bóg przekaże ją innemu narodowi. Albo przesunie ją na dalekie pokolenia.
Stąd tak ważna jest umiejętność dostrzegania znaków czasu. My jednak wolimy czytać słowa proroctw i opisy wizji. Są ciekawsze, łatwiejsze, szybko leczą nasze lęki, dają proste odpowiedzi na temat przyszłości. Co gorsza, wydaje się nam, że potrafimy je właściwie odczytywać.
To kolejny wątek: uczyć się nie tylko dostrzegać znaki, ale i prawidłowo je czytać. Bo zawsze grozi nam ich zła interpretacja.
Akcenty
Wspomniane niebezpieczeństwo dotyczy nie tylko znaków, ale i proroczych zapowiedzi, w których zmieniamy dowolnie akcenty. Wtedy proroctwo zamiast dodawać sił, zużywa siły; zamiast głosić prawdę, staje się kłamstwem.
Przykładem jest najpopularniejsze proroctwo mówiące o Polsce. Święta Faustyna podczas modlitwy usłyszała takie słowa Jezusa: „Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje” (Dz. 1732).
Reklama
Pamiętajmy, że interpretacja tej zapowiedzi winna zostać przeprowadzona w tym samym środowisku, co jej przekazanie, czyli na modlitwie. Wtedy okaże się, że najważniejszym tematem w tym proroctwie jest posłuszeństwo woli Bożej i pokorne zaangażowanie się w plany Boga (jak Faustyna), które mają dla nas pozostać niepojęte (jak dla Faustyny). Tymczasem my skupiamy się na „iskrze” i dopytujemy się, czym ona będzie. Widzimy w niej zapowiedź czegoś wspaniałego, a nawet na myśl nam nie przyjdzie, że tą iskrą może być np. męczeństwo. Jeśli rozmyślalibyśmy nad tym proroctwem na modlitwie, nie zmyliłyby nas słowa o „potędze”; przecież one idą w parze ze „świętością”. A zatem – Pan nie mówi o żadnej wielkości w znaczeniu doczesnym!
Co więcej, myślimy, że jest to zapowiedź na nasze czasy, akcent jednak jest położony nie na celu, ale na zadaniu. Jezus, wspominając o swej Paruzji, mówi nam, że nasza misja może być tak wielka, iż już nasze pokolenia muszą zacząć ją przygotowywać.
Jest coś jeszcze. W dobie hołdowania indywidualizmowi wielu ludzi chce samemu decydować o tym, co jest prawdziwe, i samemu interpretować proroctwa. Przyklaskują oni temu, co pasuje do tworzonej przez nich układanki, nawet jeśli przykuwające ich uwagę przekazy są ze sobą sprzeczne. Lekceważą też dwumilenijną zasadę Kościoła, że prawdziwe proroctwa nigdy nie budzą lęku. Ale ludzie lubią się bać i właśnie takie zapowiedzi albo ich fałszywe rozumienie przykuwają ich uwagę...
Przypowieść o siewcy
Proroctwa są rozsiane po całym świecie i całej historii. Czy jest tak tylko dlatego, że każdy naród jest „szczególnie ważny” w oczach Boga i ma wyjątkową misję w Jego planach?
Wytłumaczenie mnogości proroctw i znaków może być inne. Wystarczy przypomnieć sobie przypowieść o siewcy (por. Mt 13). W swej ekonomii Bóg nie sieje jednego ziarna w „idealne miejsce”, bo takich na świecie nie ma. Bóg daje szansę, by dany naród zdał egzamin; skoro jednak wie, że może on go nie zdać, ziarna zostają też posiane w innym miejscu.
Reklama
Pan rzuca siew garściami, a wszędzie – jak w ewangelicznej przypowieści – są albo ptaki, albo grunt skalisty, albo ciernie, albo biegający ludzie, którzy wszystko depczą. I Bóg ma ze swą ekonomią problem, bo zmiana świata musi się dokonać „czterema rękami”: muszą być Jego ręce i ręce człowieka.
Do wykrzesania iskry potrzebne są dwa kamienie...
Plan B
Stwórca ma swoje plany – bywa, że mówiąc o nich, wskazuje nawet konkretne daty wydarzeń. W ten sposób podkreśla, jak bardzo mu zależy na niebieskiej rewolucji, oraz że jest ona możliwa – wbrew wszystkiemu – i to w konkretnym czasie. Zazwyczaj mamy jednak w niej spore opóźnienia, brakuje bowiem naszego zaangażowania. Bywa, że Bóg musi cały plan zarzucić i uruchomić coś takiego jak „tryb B”.
Zawsze ma w zanadrzu swej wszechmocy inne warianty zbawczej ekonomii.
Przykład? Raj. Stwórca nie chciał upadku człowieka, nie miało być historii z grzechem. Gdy jednak Adam i Ewa dali się złapać złu i stali się jego „mieszkaniem”, Bóg musiał wprowadzić w życie świata alternatywny plan. Sytuacja była od tego momentu skrajnie różna, plan też był radykalnie odmienny od pierwotnego, ale Bóg miał gotowy inny plan w swej Opatrzności.
Jeszcze piękniejszy niż pierwszy.
Potem w historii zbawienia było jeszcze kilka wielkich „katastrof grzechu”, które zmuszały Boga do pchnięcia historii inną drogą – ale prowadzącą zawsze do tego samego celu. Takie były np. czasy Noego...
Tak jest chyba i dziś. Cel zostanie osiągnięty, nawet jeśli plan A – ten najpiękniejszy, pokojowy – nie zostanie przez nas podjęty.
Jeśli nie my, to kto
Reklama
Bóg z pewnością chce użyć naszego narodu do przeprowadzenia swoich zmian. W historii zwykle nie podejmowaliśmy zleconych nam zadań, dziś też jesteśmy trochę podobni do Adama i Ewy, których kusi inna wizja szczęścia niż ta, którą proponuje Bóg. W środowisku narodu wciąż pojawiają się głosy, które jak kusiciel z raju przekonują nas do wybrania drogi innej niż Boża.
Co ciekawe, te głosy wcale nie muszą atakować chrześcijaństwa i Kościoła. Wystarczy, że przekonują, iż droga do szczęścia to wyrzeczenie się tożsamości narodowej, poddanie się kulturowej globalizacji, porzucenie swej narodowej tradycji, nieuczenie się swojej historii.
Polskie „magnalia”
Niebo mówi wiele słów o Polsce. Jezus mówi do św. Faustyny znane nam już słowa o znaczeniu posłuszeństwa woli Bożej. Jezuita Giulio Mancinelli słyszy słowa Maryi: „Ja to królestwo bardzo umiłowałam i wielkie rzeczy dla niego zamierzam”. Do Mikołaja spod Lichenia Matka Boża mówi: „Ku zdumieniu wszystkich narodów świata z Polski wyjdzie nadzieja udręczonej ludzkości”. Ksiądz Bronisław Markiewicz przepowiada: „Wy, Polacy (...) poniesiecie ratunek innym narodom i ludom”. Kardynał Hlond ogłasza: „Polska będzie pierwsza, która dozna opieki Matki Bożej”. Teresa Neumann dodaje: „Za wami wstawia się Czarna Madonna, która będzie chodzić po ziemiach polskich. Wam się już nic złego nie stanie”.
I tak dalej, i tak dalej. Wiele jest podobnych proroctw o Polsce. Są przepowiednie brata Lodovica Rocca, Wandy Malczewskiej, Luciana Guerry...
Oto wspaniała wizja Polski, którą kreśli przed nami niebo. Tyle że Bóg niczego nie zrobi sam. Potrzebuje naszej współpracy.
Nuta optymizmu
Reklama
Szansy, którą dziś otrzymujemy, prawie na pewno znów nie wykorzystamy. Ale proces rodzenia się w Polsce nowego Kościoła będzie trwał. Aby się on jednak dokonał, potrzebujemy nie proroctw, ale świętych. Mamy ich wciąż za mało. Bo... trudno się im w Polsce urodzić.
Skoro potrzeba nam świętych, potrzebne nam są środowiska zbawienia – miejsca, gdzie występuje „grawitacja łaski”. Nie grzechu! Dziś łatwiej być złym niż dobrym, łatwiej grzeszyć niż być świętym. Nie wypada być „zacofanym”, wypada wymazać ze swego słownictwa pojęcie grzechu, wypada być przekonanym, że to większość decyduje o tym, co jest dobre, a co złe.
Ten wir wciąga nas w dół. Ale istnieje też druga opcja: pojawienie się środowisk, które ułatwiają bycie dobrym, gdzie grzech jest odrażający, gdzie istnieje grawitacja łaski.
Właśnie o tym mówi proroctwo wypowiedziane przed laty przez Josepha Ratzingera: zapowiedź „świętego Kościoła małych ewangelicznych wspólnot”.
Nie jest to proroctwo o Polsce, ale u nas pojawia się szansa na jego wypełnienie. Jest bowiem wielu Polaków, którzy ze wszystkich ekonomii wciąż najbardziej cenią ekonomię Bożą.