Reklama

W wolnej chwili

Koteły i święty Antoni

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Do naszej pani gospodyni przyjechała wnuczka z małą Malinką. Przeurocze dziecko. Proboszcz był wcześniej, to jest po jej urodzeniu i chrzcie, mocno poruszony i protestował.

– Co to za imię? Ciekawe, jakiego ma patrona?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Robił przytyki gospodyni, ona zaś zgasiła go jednym stwierdzeniem:

– Po naszej babce Malinie ma imię. Wystarczy?

– Tak, ale ona chociaż na drugie miała Petronela. Już ja jej wygarnę.

Chodziło o matkę dziecka pewnie. Kiedy zobaczył małą, zakochał się bez pamięci i o wszystkich zastrzeżeniach zapomniał. Oprowadzał ją po całym gospodarstwie, a ona, mała, lgnęła do niego.

– Gdzie te koteły? – pyta go zaraz po powitaniu.

– Nie rozbieraj się, chodź, ja ci wszystko pokażę.

Idą przez plebańskie podwórko, trzymając się za ręce. Potężna postać proboszcza i Calineczka w niebieskim płaszczyku z kapelusikiem. Najpierw krowy, bo proboszcz żywi przekonanie, że to o nie właśnie chodzi z tymi dziwnymi kotełami. Nie spodobało się jej, bo śmierdzi, a poza tym za namową wujka dziadka chciała pogłaskać krówkę i dostała ogonem. Psa sąsiadów przez płot odwiedzili.

– Ten nicpoń zakrada się tu do nas w nocy i plądruje. Tłumaczył proboszcz, lecz teraz pełna harmonia, macha ogonem wesoło, cieszy się z odwiedzin.

– Dziadek wujek, a gdzie są koteły?

Zadziera śmiało głowę i pyta z uporem:

Reklama

– Po co ten dziadek? Wujek wystarczy.

– Nie, bo się myli – otrzymuje wyjaśnienie. – Jesteś bratem babci, nie?

– Owszem.

– No widzisz, to czemu się dziwisz?

– Rezolutna – powie potem o niej. – No, no.

Z kotełami jest duży problem, wszędzie byli, nawet za stodołą i nic. Mała nie ustępuje.

– Miały być koteły, babcia i mama mówiła.

– Zaraz, nie wszystko widzieliśmy i do nich pójdziemy. A czy one fruwają? – Myślał, że może gołębie.

– Jakiś ty dziwny. Koteły nie fruwają, nie mają skrzydełek.

Podeszli do kuchni. Zdesperowany proboszcz pyta:

– Co to, na miłość Boską, te koteły, bo odporu nie daje. Wie która?

– Kotka się w stodole okociła. Małe kotki po prostu.

– Boże, zmiłuj się, i ja miałem zgadnąć. Ile ma tym razem?

– Cztery, jak zawsze. Pomyśl, co my z nimi zrobimy.

– Kotka nabroiła, przede mną ukrywacie, a ja mam teraz brać sobie to na głowę?

Widząc miny trzech pań, rezygnuje i pojednawczym głosem mówi:

– Dobrze już. Popytam tam i tu. Wy z nią idźcie, ja mam dosyć.

Ostry głosik, nieznoszący sprzeciwu, zabrzmiał na całą kuchnię.

– Nie. Z wujkiem dziadkiem chcę.

– No cóż począć. Gdzie to?

– W sąsieku lewym, trzeba się nachylić. Jednego wyjmij delikatnie, niech pogłaszcze, i wracajcie na zupkę.

Zawracam proboszcza z połowy podwórka.

Reklama

– Ja pokażę. W kancelarii ktoś czeka.

– To nie mogłeś ty? Wszystko na mojej głowie.

– Nie mogłem, bo sprawa jest do proboszcza.

– Kto to? I z czym?

– Pan z brodą. Rzeźbiarz się przedstawił. Ze mną nie chciał.

– Patrzcie, objawił się po pół roku, artysta. Antoniego przyniósł?

– Nie, widziałem frasobliwego, postawił na biurku. Ładny.

– Ot, zakalec jeden. Trzeźwy aby?

– Na pierwszy rzut oka tak. A co?

– Nic. Pokaż jej te koty i wracajcie na obiad. O, już ja go dzisiaj prześwięcę. Tylko do domu nie przynoś żadnego.

Zwracam się do młodej damy:

– To może ja ci pokażę te koteły?

Kiwa głową i podaje rączkę. Słyszę z oddali:

– Drugi mądry. Koteły. Co się tymi ludźmi dzieje?

Reklama

Kotki są przecudne, zachwytu co niemiara. Każdy inny, aż dziw. Kotka plebańska jest normalna, szara z pręgami po grzbiecie i na ogonie, a i jeszcze skarpetki białe i takaż plamka pod brodą. Te natomiast jak nie od niej, feeria barw. I rudy cały, z takimi oczami, i czarno-biały, nie wiadomo, którego koloru więcej, trikolorka z rudą plamą na nosie. Jeden dla przyzwoitości podobny do matki. Każdy jest wygłaskany, przytulony. Kotka, snopek wyżej, leży i obserwuje spod przymkniętych powiek. Wracamy, szczęście pełne. Jeden został wybrany i pojedzie do Łodzi. To postanowienie młodej damy. Wzięłaby wszystkie, ale by bardzo rozrabiały, wyjaśnia. Proboszcz poirytowany nad talerzem dymiącym zupy. Łyżką macha co chwilę.

– Co mnie podkusiło, żeby jemu to zlecać? Kupiłoby się gipsowy. Ładne teraz robią, nie takie toporne jak kiedyś, i byłoby od dawna. To nie, bo kicz, a kicz to obraza Boska. Co prawda to prawda. Tu trzeba sztuki, mówili. No to mam. Ile on już to rzeźbi? – zwraca się do gospodyni.

– Będzie ze 2 lata. A ile już pieniędzy wyciągnął.

– No tak, ale wszystko zapisane i pokwitowane. Najpierw na drewno, musi sezonować. Niech tam. Później kleje, z klocka nie, bo będzie pękać. Jakoś u Wita Stwosza nie pęka, ale niech będzie. Potem kolory, złocenia. Powiedziałem mu dzisiaj, że jak do odpustu nie zrobi, to zrywam umowę i niech go sobie postawi, gdzie chce. Cały Abel.

– To on się nazywa Abel? A Halinka to nie jego córka? Uczę ją.

– Biedna dziewczyna, musi się wstydzić za ojca.

– To po ojcu ma te zdolności plastyczne. Jej zeszyt to poezja.

Dalszą dyskusję przerywa Malinka.

– Już dosyć. Nie chcę. Nie.

– Ale co ty zjadłaś? Jeszcze tylko dwie łyżki.

– Nie. Mówię przecież. – Zacięta mina i pełen bunt.

– Czym to dziecko żyje, jak ptaszek. Pierwszy w rodzinie niejadek.

Przy śniadaniu, następnego dnia, jest ciąg dalszy. Proboszcz nie wytrzymuje.

– Wy stąd idźcie – mówi do pań. – Podejścia żadnego.

Jemy więc we trójkę. Proboszcz delikatnie obiera jajko na miękko.

Reklama

– Zaczniemy od jajeczka, bo to najlepsze rano. Zobacz, jakie śliczne. Pochyl się nad talerzem, łyżeczkę ci podam.

– Nie, fuj.

– Jeszcze nie spróbowałaś. Zobacz. Wolisz na twardo?

– Jajka nie.

– To co chcesz jeść?

– Czekoladę.

– No tak. Będziemy jeść na deser, a teraz proszę jajeczko, i to bez grymasów.

I niesie pełną łyżeczkę do zamkniętej buzi. Po chwili broda Malinki, talerz, obrus i palce proboszcza w żółtku. Traci cierpliwość.

– To kurka cały dzień zbiera ziarenka, potem obdziobuje ścianę, żeby było na skorupkę. Niesie, o mało jej dupki nie rozerwało, a ty powiesz, że co? Że niedobre. Dlaczego nie chcesz jajka od jarzębiatki?

– Jajka są ze sklepu.

– O Boże – jęknął proboszcz. – Ubieraj się natychmiast, idziemy do kurnika.

Zanim ktoś zapytał czy zaprotestował, byli już na podwórku. Wracają po wizji lokalnej, Malinka niesie w jednej dłoni jarzębiate piórko, a w drugiej jajko.

– To proszę ugotować na miękko, tylko żeby się nie lało po palcach.

Siadają do stołu i kończą, widać podwórkową rozmowę.

– Jak ja miałbym ci dać kotka do domu, jak ty nie szanujesz mieszkańców podwórka. Zaczniemy od bułki i sera.

Ku zdumieniu wszystkich zjada kanapkę i całe jajko. Potem będzie edukować mamę, a ta przyleci do proboszcza z pretensją, że takie rzeczy opowiada dziecku. Pozbył wszystko prychnięciem i machnięciem ręki.

Reklama

Odpust na horyzoncie, a patrona nie ma. To znaczy jest, ten co zawsze, ale miał być nowy, i to dzieło sztuki.

– Jedź do Abla i albo go popędź, albo ukatrup, bo ja już nie mam siły do łotra.

Kościelny, który jest świadkiem tej rozmowy, mówi mi na boku, żebym wziął ze sobą ze dwa piwa. Już się nie wymądrzam ani nie oburzam, tylko działam zgodnie z instrukcją. Halinka zawstydzona, rumieni się, zaprasza do środka i pójdzie zawołać ojca.

– On się dzisiaj źle czuje – mówi usprawiedliwiająco.

Rozglądam się. Bardzo skromne wnętrze, ale czyściutkie i gustowne. Zjawia się rzeźbiarz, rozczochrany i – jak to się mówi – mocno wczorajszy. Ona porządkuje włosy i zarzuca coś na zbyt obszerną dla niej bluzkę, pewnie po jakiejś ciotce. Idziemy do warsztatu. Figura stoi, okryta płótnem, chyba 2-metrowa. Nie pokaże teraz, bo nieskończone. Mówię mu, że nie wyjdę, dopokąd nie dokończy. Pokazuje ręce. Drżą, każda w swoim rytmie.

– Nie utrzymam pędzla, mógłbym popsuć.

Pytam, co może pomóc.

– Klin – patrzy, oczekując wyrozumiałości.

– To wystarczy – sięgam do torby.

Oczy mówią wszystko i jeszcze ślina przełknięta z pośpiechem i hałaśliwie. Po chwili siedzę tyłem do figury na zydelku, a mistrz pracuje. Przysiada się do mnie na podłodze i sięga po drugie piwo. Z niepokojem pytam, czy to nie będzie za dużo.

Reklama

– Niech się ksiądz nie boi. Łyk tylko. Nie ma potrzeby, żeby ksiądz tu siedział, czas marnował i mnie pilnował. Skończę. Wyschnie tylko i po południu przywiozę. Przydałoby się ze dwóch chłopów do montowania.

Na moją prośbę, że tylko rzucę okiem, odpowiada stanowczo: nie. Rozmawiamy chwilę o nich, o Halince.

– Nie jestem z tego dumny, jakie życie prowadzę. Staram się, jak mogę, żeby się nie musiała wstydzić za mnie. Rzadko się udaje. Niech mi ksiądz wierzy, jak wracam czasami, o tak jak wczoraj, i widzę to jej spojrzenie, to serce mi się kraje. Ona jest całym moim światem, a ją krzywdzę. Tak dłubałem tego św. Antoniego i prosiłem go z całej siły, żeby mi pomógł. Tu tylko cud może nas uratować.

Mówię, że skoro szczerze prosił, to należy się tego spodziewać.

– Niech pan da trochę grosza Halince. Dziewczyny w jej wieku potrzebują się ubrać. Widzi pan, jak jej koleżanki są wystrojone.

– Ciotki jej coś tam dają z ciuchów, ale wiem, że tak nie powinno być. Obiecuję, że jak tylko proboszcz wypłaci, zadbam o nią.

Przed Mszą wieczorną długi dzwonek do kancelarii.

– Zobacz. Na pewno kościelny po klucze, bo już mu się nie chce tych parę kroków od kuchni. A ty biegaj człowieku, bo masz nogi wygrane na loterii.

Wyglądam, rzeźbiarz stoi przy furtce. Do kierownicy i siodełka roweru przytroczony ogromny pakunek owinięty kocami.

– Nie mogłeś dać znać, to by się pojechało. A jakbyś się potknął albo przewrócił?

– Ofiarowałem się św. Antoniemu. Trzeba by jeszcze z jednego chłopa, żeby go obsadzić i przytwierdzić w ołtarzu.

Reklama

– Z chłopem to nie problem, kościelny zaraz będzie, ale tak mi się pomyślało. Wiesz, osadzimy, ale nie przykręcaj na stałe. Zamówię w tartaku nosidła i pójdzie w procesji. Pokażemy Antoniemu wieś, a ludziom jego. O, i uroczyście poświęcimy. Dopiero potem zamocujemy na stałe. Może być? Niezłe, co? Jeszcze człowiekowi przychodzą do głowy dobre natchnienia. No, pokazuj go wreszcie. Odwiń choć twarz samą.

– Nie tu. Nie wymotam teraz. W kościele. Weźmy razem, bo trochę ciężkie.

Trochę? Dobrze, że się napatoczył kościelny z kolegą i w pięciu, nie bez trudu, udało się wnieść. Napociliśmy się nieźle z podniesieniem go i z obsadzeniem. Zdjął wreszcie wszystkie okrycia i usunął się w cień. Stoi w kącie kaplicy, czapkę międli w dłoniach, a my patrzymy z otwartymi buziami. Jakaś prostota bije od postaci, ale i majestat. Patrzy ciepłym, współczującym wzrokiem na wszystkich, aż chce się podejść bliżej, a może nawet i posiedzieć przy nim dłuższy czas. W czym ten kunszt się zawiera? Nie sposób odgadnąć. Czy w draperii habitu? Proporcjach? Może jakiś gest udało się uchwycić albo wyraz twarzy... Wszystko pewnie naraz i jeszcze iskra Boża. Ta figura mówi. Proboszcz cmoka z zachwytu, podchodzi bliżej, to znowu się oddala. Cały promienieje.

– Przypatrzcie się, to jest dzieło sztuki. – Nagle zaskoczony: – A co to na dole, u stóp Antoniego?

– Pies.

– Przecież to nie św. Roch. Po co pies?

– Taki był kawałek drewna, będzie stabilniejszy i dzieciom się będzie podobał. I jak? – pyta wreszcie nieśmiało.

Proboszcz chyba wyraźnie wzruszony, milczy trochę, głowę przekrzywia, jakby szukał odpowiednich słów czy komplementów. Mówi tylko:

Reklama

– Wiesz. Tyle ci powiem, że warto było czekać aż tyle i nerwy psuć. Brawo. Nie widziałem ładniejszego, nawet w Padwie. W nagrodę dostaniesz małego kota. Chyba się w obejściu przyda?

Zdumiony Abel przytakuje.

– Już dawno Halince obiecałem.

– No widzisz, jak się dobrze składa. Jak już się dogadamy i uregulujemy, to idź do stodoły. W lewym sąsieku, wybierz sobie. Gdzie podpisałeś?

Cisza.

– Nie podpisałeś?

– Ad maiorem Dei gloriam – odpowiada cicho.

Tym razem proboszcz milknie. Na chwilę tylko. Po namyśle mówi:

– Wszyscy we wsi wiedzą, jaki z ciebie aparat, ale teraz toś nas zawstydził. Ja tam się będę chwalił. W kronice napiszę i przy poświęceniu, pozwolisz, że też powiem, komu to zawdzięczamy.

– Wolałbym nie.

– Masz. I tak się rozniesie. Chodź, póki pieniądze się nie rozeszły na odpustowe zakupy.

Przeszklone drzwi do kaplicy zasłonięte, żeby ludzie dopiero w odpust zobaczyli to cudo. My jeszcze po Mszy przyglądamy się Antoniemu. W drodze powrotnej na plebanię nagle proboszcz zatrzymuje się na progu.

– A nie przypomina wam ta twarz Antoniego kogoś znanego?

Kościelny wypala od razu:

– Co ma nie przypominać, jak to sam proboszcz, tylko, dajmy na to, 40 lat młodszy.

Zdziwienie proboszcza nie ma miary. Woła wszystkich domowników, świeci światła, choć na co dzień jest awantura o każdą zapaloną żarówkę, klęka, litanię odmawia i wzrusza się jak dziecko.

– Naprawdę? – pyta siostrę. I po chwili, cicho: – To dlatego taki ładny.

Reklama

Na drugi dzień na podwórzu plebańskim, i w wielu ościennych, płacz wniebogłosy. Panie odjeżdżają. Malinka poszła z koszykiem do stodoły po swojego koteła. Trzy były, czwarty przepadł bez wieści, i to ten wybrany i ulubiony. Wszyscy szukają, nawet sąsiedzi. Nic. Kamień w wodę. Lament się wzmaga, ilekroć ktoś próbuje jej wybrać kolejnego z pozostałych. Wyjścia nie widać. Nagle gospodyni pyta proboszcza.

– A po co posyłałeś wczoraj Abla do stodoły?

Proboszcz wali się ogromną ręką w czoło, aż plasnęło.

– Masz rację. Powinnaś być co najmniej dziekanem.

Ładujemy się do samochodu. Proboszcz z koszykiem na kolanach, a w nim pozostałe trzy kocięta do wyboru. Jedziemy na sygnale, Malinka nawet na chwilę nie milknie. Dojeżdżamy. Kotek spokojnie siedzi na ganku. Co za radość, bierze go na ręce, przytula. Pocierają się czołami. Widać, że on też ją wybrał. Halinka zaś wybiera z pozostałych trikolorkę. Wszyscy zadowoleni i uśmiechnięci. Kiedy się wszystko uspokaja, proboszcz mówi:

– Takie nerwy i emocje przed odpustem to już nie na moje lata.

Puszcza do mnie oko.

– Święty Antoni pomógł, widzisz?

2024-06-04 12:34

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Zapaska

Mój drogi, spowiedź to jest delikatna sprawa i niebezpieczna dla penitenta. Primum non nocere tu też obowiązuje. Jeszcze mocniej niż w medycynie. My jesteśmy tylko narzędziem. To On, On, nie ty. Jak chcesz być surowy, to na ambonie. Nas tak uczyli: na ambonie lew, a w konfesjonale baranek. Powiedz, co masz powiedzieć, ale zawsze na koniec pociesz. Pamiętaj – my jesteśmy od tego, żeby ludziom było lżej, a nie ciężej – proboszcz mówi to podniesionym głosem, gestykulując, w drodze z zakrystii do plebanii. Nie wiem, co go sprowokowało tak nagle. Mówi z rosnącą irytacją, odnosi się chyba do mnie, bo do kogo? Kościelny mi wyjaśni potem. Rano proboszcz widział, jak jedna z pań płakała w ławce. Myślał, że po spowiedzi u mnie, bo rzeczywiście siedziałem w konfesjonale. Nie będę prostował, bo po co. Kolejny raz okazuje się, jaki to wrażliwiec kryje się w tej, na oko, surowej posturze. Kilka dni temu jakaś pobożna dusza przyniosła wiadomość, że Krysia uciekła od chłopa z dziećmi, bo już nie dało się wytrzymać. Nie bardzo wiedziałem, o kim mówią, ale dla wszystkich to były znane postacie.
CZYTAJ DALEJ

„Jaśniejące Oblicze Chrystusa” na Chuście z Manoppello powstało pod wpływem promieniowania

2024-11-22 21:18

[ TEMATY ]

całun turyński

chusta z Manopello

Ks. Daniel Marcinkiewicz

Przeprowadzone ostatnio przez niemieckiego lekarza-chemika Gosberta Wetha badania Chusty (Sudarionu) z Manoppello rzuciły nowe światło na widoczne na niej „jaśniejące Oblicze Chrystusa”. 26 września br. naukowiec wypowiedział się jako lekarz, że „ta osoba musiała być ciężko torturowana”.

Wyjaśnił on, iż „krwiaki są wyraźnie widoczne zarówno na nosie, jak i w okolicy prawego policzka. Na obrazie nie można wykryć śladów ani farby, ani krwi”. Zaznaczył, iż „inne płyny ustrojowe, takie jak krew czy pot, nie są rozpoznawalne. Tkaninę tę można było zatem nałożyć tylko na osobę, która już umarła”. Podsumowując swe prywatne „śledztwo” Weth stwierdził, że „w sumie istnieje tylko jedno wyjaśnienie powstania obrazu świętej twarzy. Przemiana azotu (N14) w węgiel (C14) musiała nastąpić pod wpływem ogromnego promieniowania neutronowego (energii świetlnej). "«Obraz» nie powstał zatem przez nałożenie farby na tkaninę, ale w wyniku spowodowanej przez silne promieniowanie zmiany włókien materiału nośnego”.
CZYTAJ DALEJ

Kard. Ryś do młodych: czy jesteście z prawdy?

2024-11-24 17:35

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

Julia Saganiak

- Gdy widzisz kogoś, kto jest chodzącą Ewangelią, to chcesz iść za nim. To jest sposób władzy Jezusa dla tego świata – mówił kard. Ryś do młodych.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję