Jeżeli mówimy dzisiaj, że świat stał się globalną wioską, to mamy na myśli między innymi fakt wielkiej mobilności poszczególnych ludzi, jak również całych grup społecznych. Możliwość fizycznego i wirtualnego
przemierzania globu sprawia, że człowiek, może jak nigdy dotąd, uświadamia sobie, że jest pielgrzymem, a więc nie posiada stałego miejsca, jest w drodze. W tej sytuacji nieustannego ruchu i braku przynależności
traci się często poczucie tożsamości, gubi się orientacyjne znaki. Czy nie o takich procesach możemy mówić w kontekście zjawiska emigracji? Jako naród polski jesteśmy zakorzenieni w ogromnym bogactwie
wiary i kultury, jako ludzie wiary jesteśmy zorientowani na Boga, który w najpełniejszy sposób objawia się w Eucharystii. Naszym „portem schronienia” i jednocześnie punktem odniesienia, wobec
którego powinno dokonywać się chrześcijańskie życie, jest właśnie Eucharystia. Ten „przedziwny Sakrament” dla nas, emigrantów, posiada bardzo istotny wymiar - niezmiennej i trwałej miłości
Boga, który do końca nas umiłował (por. J 13,1). Wszystko ulega przemianie, otaczająca nas rzeczywistość i nawet ci, na których liczyliśmy, ale Bóg - ten sam wczoraj i dziś (por. Hbr 13, 8)
- jest wierny człowiekowi. Bez względu na sytuację człowieka i jego stan nieustannie wychodzi mu naprzeciw w darze „pokornego chleba”. Wydaje mi się, że dla nas, emigrantów, ten wymiar
miłości Boga do człowieka niepodlegającej zmianie ani fluktuacji jest niezwykle ważny. Pozwala nam pośród zawirowań życia czuć się bezpiecznymi i ciągle odnajdowanymi synami marnotrawnymi.
Wybraliśmy życie emigracyjne z różnych powodów, najczęściej, choć nie zawsze, przymuszeni sytuacją finansową naszych rodzin. Mimo tego, że pod wieloma względami nasze życie uległo diametralnej zmianie,
to jednak nie możemy uczciwie powiedzieć, że tutaj realizujemy się bardziej jako ludzie i że pomniejszyła się skala naszych niepokojów i wewnętrznych zmagań. Moim zdaniem, wiele problemów nasiliło się
bądź doszło do głosu po latach ukrywania ich na dnie naszych serc. I w tę właśnie sytuację niespełnionych nadziei i zawiedzionych marzeń wchodzi Chrystus jako często nierozpoznany Towarzysz. O tym mówi
Papież w liście Zostań z nami, Panie. Chrystus dołącza do dwóch uczniów uciekających z Jerozolimy po „klęsce krzyża”. W drodze rozmawiają oni o ostatnich wydarzeniach, które położyły kres
ich nadziei związanej z Mistrzem z Nazaretu. Dramat krzyża przerósł ich ludzkie możliwości pojmowania, a lęk przed jutrem zmusił ich do podjęcia drogi. Moglibyśmy zaryzykować stwierdzenie, że była to
jakaś forma ucieczki z miejsca udręki. Chrystus jako towarzysz drogi okazuje się wobec uczniów wspaniałym pedagogiem, uczy rozpoznawać właściwy sens wydarzeń, ukazując je w perspektywie Bożego słowa.
W ten oto sposób uczniowie odpowiednio przygotowani przez słowa Pana, rozpoznali Go przy stole po prostym geście „łamania chleba”. Podobnie rzecz ma się z Eucharystią. W niej to człowiek odnajduje
właściwą perspektywę: najpierw poprzez kontakt z żywym i skutecznym Słowem samego Boga, a później poprzez komunię-pokarm dający życie. Uczestnicząc w Eucharystii, stajemy się spadkobiercami zwycięstwa
Jezusa nad grzechem, szatanem i śmiercią. Zostajemy podtrzymani w drodze obecnością Chrystusa, zmartwychwstałego Pana i z tego też powodu mamy odwagę i siłę do podejmowania trudów emigracyjnego życia
w przekonaniu, że On jest z nami „przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Dlatego wspomniałem wcześniej, że Eucharystia jest dla nas „portem schronienia”,
ale trzeba również dodać, że jest portem, z którego wypływamy na morze życia.
Podsuwam tych kilka myśli do refleksji w nadziei, że staną się one inspiracją do podjęcia trudu wzrastania w miłości Eucharystycznego Jezusa, który samego siebie wydał, abyśmy życie posiadali. W kolejnych
artykułach, po ogólniejszych rozważaniach, podejmę próbę kształtowania naszych postaw do pełnego uczestnictwa we Mszy św.
Pomóż w rozwoju naszego portalu