Za wszelką cenę broniłem polskich handlowców. Uważałem, że
trzeba na różne sposoby szukać rozwiązań, jak wzmocnić np. polskich
producentów żywności, jak znaleźć złoty środek, aby ludzie częściej
kupowali u swojego aniżeli u zagranicznego. Dzisiaj jestem w kropce:
wiele razy bowiem w ostatnim czasie przekonałem się o nieuczciwości,
wręcz chamstwie polskich handlowców. Niestety, miara się przebrała,
nadużyliście mojego zaufania!
Odwiedzam jeden z wielu zapewne łomżyńskich warzywniaków.
Dziwię się, że w sklepiku nie ma żadnego klienta. Może nie najlepszy
czas na zakupy, a może ludzie nie lubią tego miejsca? Rozejrzałem
się po półkach, nie powiem, bogato zapełnionych. Popatrzyłem także
na ceny, które nie tylko mnie przeraziły, ale wręcz oszołomiły. Przed
chwilą bowiem widziałem w innym sklepie czereśnie, których kilogram
kosztował 3 zł 80 gr, w tym sklepiku... 6 zł 50 gr. Zapytałem, wydawało
mi się, że grzecznie: "Dlaczego tak drogo?". Od grubego sprzedawcy
otrzymałem jasną odpowiedź: "Tu sklep owocowy, nie informacja". Opuściłem
lokal, niezwykłem kupować tam, gdzie kultura sięga przysłowiowego
zera.
Odwiedzam drugi sklep, także owocowy, na obrzeżach Łomży.
Wchodzę do środka. Mało widzę. Papierosowy dym od trzech palących
kobiet przysłania mi nawet dorodne grejpfruty leżące na wyciągnięcie
mojej ręki. Kobiety zgodnie "obrabiają kogoś", kto im zaszedł za
skórę. Dobrze im idzie rozmowa, bo zawsze najlepiej rozmawia się
o kimś, kogo nie ma pośród rozmawiających. Patrzę na ceny. Przy niektórych
owocach są podwójne. Długo zastanawiam się, dlaczego? I tak na przykład:
pomarańcza kosztuje 2,80 zł i 3,20 zł; czereśnie - 4,80 zł i 6,40
zł; pomidory - 4,00 zł i 5,60 zł. Nie mogąc pojąć fenomenu handlowca,
zapytałem: "Dlaczego taka różnica cen?". Pani trzymająca "fajora"
w ustach coś tam wybełkotała, nie zwracając nawet w moją stronę twarzy.
Opuściłem i ten lokal, nie mając wątpliwości, że i tu klient jest
raczej niemile widziany.
Kolejny sklep (polski) odwiedzam w Ostrołęce. To sklep
samoobsługowy. Chodząc pomiędzy półkami, przyglądam się pracownikom
sklepu. W dziale owocowo-warzywnym dostrzegam sprytną pracownicę,
która polewa wodą zwiędniętą sałatę, a tę zgniłą wkłada na dno skrzynki.
Podchodzę bliżej. Proszę kilogram czereśni. Ekspedientka bez słowa
pakuje mi do reklamówki kilka garści owoców. Trzeba nie mieć wyczucia,
aby nie wiedzieć, ile to jest kilogram. Bez słowa stawia na wagę,
przylepia kartkę i mi podaje. Czytam, na kartce widnieje napis, że
czereśni jest nie kilo, ale... 1,80 kg. Zwracam uwagę. Dziewczyna
rozwiązuje reklamówkę i ujmuje towaru. Przyglądam się tzw. czereśniom
i już minął mi na nie smak. Dokładnie połowa z nich dosłownie zgniła.
Pozostawiam sklep w swojej nie najlepszej pamięci.
Odwiedzam również łomżyński bazar. Tu można kupić niezły
towar podobno za niezłą cenę. Wybór jest rzeczywiście duży. Sprawdzam
najpierw ceny. Są duże wahnięcia, sięgające nawet kilkunastu złotych. "
Niedzielni handlarze" nie windują cen, chcą bowiem szybko sprzedać
towar i wrócić do domowych prac. Handlarze szukają różnych sposobów,
aby jak najszybciej wzbogacić się. Ale i tu ceny są bardzo wysokie.
Pytani przeze mnie handlowcy mówią tym samym językiem: "dobry towar
kosztuje". Czy dobry, polemizowałbym, gdybym miał z kim. Podchodzę
do jednego ze stoisk: "Poproszę kilogram jabłek". Jestem obsłużony
błyskawicznie. Słyszę cenę: 2,30 zł. Patrzę na poobijane jabłka i
na "uczciwego polskiego handlowca", a może powinienem napisać handlarza.
Czekam na jego reakcję. I doczekałem się: "Jak się nie podoba, to
niech pan nie kupuje. Cesarz się znalazł z miękkim podniebieniem"
- oznajmił nerwowo. A więc i na bazarze oszukują i wyzyskują! Muszą
o tym pamiętać rodzice, którzy wysyłają na targ swoje pociechy po
coś tam. Po ich powrocie mogą być niemile zaskoczeni.
Ostatnie swoje doświadczenie uzyskałem w sklepie mięsnym.
Tam dopiero dzieją się rzeczy straszne. Mogę z całą pewnością napisać: "
Jeżeli chcesz zostać jaroszem, odwiedź sklep mięsny...". Tam można
się dowiedzieć, jak ze starej wędliny można uzyskać świeżą, nie zawsze
smaczną kiełbasę. Ceny? No cóż, rolnicy, widząc, jaka jest różnica
pomiędzy wyrobami a żywcem, łapią się za głowę. I nie dziwmy się,
różnica jest kosmiczna. Dopiero wtedy można tak do końca zrozumieć
żal polskich rolników, o co im właściwie chodzi.
Na koniec chciałbym krótko podsumować moją wędrówkę.
Może ktoś mieć żal, że nie dostrzegłem pozytywnych stron polskiego
handlu, ale proszę mi uwierzyć, naprawdę próbowałem. Jest mi niesamowicie
przykro, że tak wielu handlowców jest nieuczciwych, żądnych natychmiastowego
zysku. Broniłem jak lew polskich towarów, uważałem, że tylko popieranie
rodzimej produkcji ma sens. Dziś jestem w kłopocie. Tę nadzieję zabierają
mi handlarze. Nie dziwcie się, że jestem rozgoryczony, ale okradanie
swoich... nie wypada!
Pomóż w rozwoju naszego portalu