Reklama

Historia

Sandomierz – polskie Otranto

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Od kilku tygodni, nawet świeckie media rozgłaszają i żywo komentują historię męczenników z Otranto. Dzieje się tak nie tylko ze względu na to, że była to pierwsza, dokonana w Watykanie 12 maja 2013 r., kanonizacja w historii pontyfikatu papieża Franciszka. Wielkie zainteresowanie wzbudziła ona przede wszystkim dlatego, że oprócz dwóch zakonnic żyjących na przełomie XIX i XX wieku: Kolumbijki - Laury Montoya Upegui oraz Meksykanki - Marii Guadalupe García Zavala w poczet świętych zaliczył Papież także 800 męczenników z włoskiego miasta Otranto. Poruszająca historia ich męczeństwa dokonała się w XV wieku. Cała Europa, a w tym także Włochy - podzielone wówczas na małe państewka - poza napięciami wewnętrznymi, przeżywały wówczas także wielkie zewnętrzne zagrożenie. Raz po raz dawali znać o sobie Turcy, których ekspansja dyktowana chęcią poddania chrześcijan - „niewiernych” Allachowi, szczególnie po zdobyciu Konstantynopola w 1453 r., stawała się nie tylko marzeniem kolejnych sułtanów, ale rzeczywistością uprzykrzającą życie chrześcijańskiej Europie. Rok 1480 miał być milowym w zamiarach sułtana Mehmeda II, zwanego Zdobywcą. Postanowił on zaatakować Rzym i tak zadać chrześcijaństwu śmiertelny cios w samym sercu jego świata. Mehmed II przygotował dwie floty do inwazji na chrześcijan, które równolegle miały dokonać ataku na Brindisi na półwyspie Apenińskim oraz na twierdzę Joannitów na wyspie Rodos. Miasteczko Otranto stało się celem ataku ze względu na to, że silne wiatry nie pozwoliły okrętom Ahmeda Paszy - dowódcy drugiej wyprawy, popłynąć dalej pod Brindisi. W mieście, w którym schroniła się okoliczna ludność, stacjonował oddział zaledwie 400 żołnierzy, a jego załoga nie posiadała ani jednego działa. Dowodzący obroną hrabia Francesco Largo bronił oblężonego miasta około dwóch tygodni wobec 18 tys. Turków i ich potężnej artylerii. Odrzucił warunki poddania miasta, czyniąc symboliczny gest wyrzucenia kluczy od jego bram w morze.

Reklama

Krawiec Primaldi walczy o duszę

12 sierpnia Turcy, czyniąc wyłom w słabych murach, wdarli się do cytadeli, mordując pozostałych przy życiu obrońców. Rzeź na mieszkańcach Otranto rozpoczęła się od ścięcia przy ołtarzu katedry miejscowego arcybiskupa Agricolo. Okrutniejszy los spotkał biskupa Pendinelli i hrabiego Largo, którzy po odmówieniu propozycji przejścia na islam, zostali żywcem przepiłowani. Starców i małe dzieci wycięto w pień, młode kobiety i starsze dzieci galerami wywieziono na targi niewolników. Gedik Ahmed Pasza, 800. mężczyznom w wieku między piętnastym a pięćdziesiątym rokiem życia pozostawił wybór pomiędzy przejściem na islam a śmiercią. Szczególnym bohaterstwem wiary wykazał się wówczas krawiec Antonio Primaldi. Odpowiedział w imieniu wszystkich „Dotąd walczyliśmy w obronie kraju, by ocalić życie, teraz musimy walczyć, by ocalić dusze dla naszego Pana, który umarł za nas na krzyżu”, co pozostali potwierdzili okrzykiem, że wolą tysiąc razy umrzeć, niż porzucić wiarę. Więźniów ścięto za miastem na wzgórzu Minerwy rozpoczynając egzekucję od krawca Primaldiego. Ciał „niewiernych” nie pozwolono pochować, a katedrę zamieniono na stajnię. Współczesny pielgrzym wchodząc do katedry w Otranto doznaje podobnych wrażeń jak odwiedzający kaplicę w Wambierzycach. Czaszki i kości męczenników umieszczono bowiem w ossuariach, czyli swoistych relikwiarzach zajmujących potężną część ścian świątyni. Spontaniczny kult męczenników został potwierdzony beatyfikacją w 1771 r. przez papieża Klemensa XIV. 5 października 1980 r., z okazji pięćsetlecia śmierci męczenników, katedrę w Otranto odwiedził Jan Paweł II. Decyzję o ich kanonizacji Benedykt XVI ogłosił na ostatnim prowadzonym przez siebie konsystorzu 11 lutego 2013 r.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Polski trop

Opisane wyżej krwawe wydarzenia z Otranto przywodzą na myśl tragiczne zajścia na ziemiach polskich mające miejsce 220 lat wcześniej. Pomimo wielu różnic oraz faktu, że historia męczenników sandomierskich z XIII w. przeplata się z legendą, podobieństwo w istocie rzeczy jest oczywiste i uderzające. Od 250 lat ówcześni Polacy aktywnie włączali się w tworzenie i rozszerzanie środowiska Ewangelii. Jezus Chrystus i Jego Ofiara stanowiły fundament rozumienia sensu życia człowieka, okazywania szacunku i miłości, a także tworzenia materialnej płaszczyzny egzystowania ludzi i społeczeństw. Sposób myślenia odwołujący się do Krzyża, poczucie dziecięctwa Bożego wszystkich ludzi, odwoływanie się do prawdy jako fundamentalnej wartości i honoru był przez Mongołów, najeżdżających chrześcijańską Polskę, postrzegany w kategoriach absurdu. Ta kulturowa konfrontacja z ludami, u których dominowało naturalne prawo silniejszego przynosiła jedynie śmierć, pożogę i zniszczenie. Dziedzictwo materialne stanowiło dla nich zbędny balast utrudniający agresywną i doraźną formę bytowania. To zatem, co stanowiło zachodni styl życia, było dla nich uosobieniem zła i słabości.

Reklama

Wspólny los

Jednoznaczna postawa wobec śmierci w imię wiary łączy obydwa wydarzenia. Najazd Tatarów - ludzi stepów na Polskę nosi, podobnie jak uderzenie Turków na Rodos, Otranto, a potem Chocim i Wiedeń znamiona starcia dwóch różnych cywilizacji. Najazdy plemion Wielkiego Stepu na nasz kraj rozpoczęło uderzenie wojsk mongolskich w 1241 roku. Zakończyła je bitwa na legnickich polach i śmierć Henryka Pobożnego. Na szlaku Tatarów był wówczas po raz pierwszy Sandomierz. Rocznik kapituły gnieźnieńskiej przekazuje, że armia Ordu zdobyła miasto w Popielec, czyli 13 lutego 1241 r. Jan Długosz zapisał, że „chan oblegał ciasno ze wszystkich stron zarówno zamek, jak i miasto Sandomierz. Po jego zdobyciu, Tatarzy zabili opata koprzywnickiego i wszystkich braci cystersów oraz wielką liczbę duchownych i świeckich, mężczyzn i kobiet, szlachty i ludu obojga płci, którzy się tam zgromadzili w celu ratowania życia lub obrony miejsca. Urządzają wielką rzeź starców i dzieci i jedynie kilku młodym darują życie, ale zakuwają ich jak najgorszych niewolników w straszne dyby”. „Historia Tatarów” - dość późno odkryte źródło historyczne - opowiada, że Henryk Pobożny nie zginął w bitwie pod Legnicą, lecz został wzięty do niewoli, po czym Mongołowie kazali mu klękać przed martwym wodzem, który poległ w Sandomierzu. Odmowa złożenia hołdu miała spowodować jego ścięcie i zabranie głowy księcia na Węgry. Rzuca to ciekawe światło wskazujące na to, że ten pobożny książę, czując swoją chrześcijańską tożsamość, nie chciał oddawać bałwochwalczej czci, aby ratować swoje życie.

Reklama

Legenda i fakty

Jednakże dopiero drugi (1259-60) i trzeci (1287-88) najazd tatarski w świadomości mieszkańców Sandomierszczyzny odcisnął tak mocne piętno, że trudno oddzielić dziś wątek historii od jej interpretacji funkcjonującej w formie legendy i budujących opowieści. Żywe podania o Piotrze i Zbigniewie z Krępy, o Halinie Krępiance i śmierci zakonników dominikańskich świadczą jednak o głębokiej identyfikacji Sandomierzan z losami swojego miasta i grodu. W kronice wołyńsko-halickiej czytamy, że oblężenie Sandomierza trwało bardzo długo. „Cerkiew zaś w grodzie tym była bowiem murowana, wielka i przedziwna, błyszcząca pięknem, była bowiem zbudowana z białych kamieni ciosanych. I ta była pełna ludzi. Dach zaś w niej pokryty drzewem. Ten zapalił się i zgorzało w niej bez liku mnóstwo ludzi. Resztki murów tej świątyni tkwią do dziś w ścianach katedry sandomierskiej. Pożar i zdobycie miasta zachwiały morale pozostałych. Zamek poddano, zaś Tatarzy wymordowali ludzi, którzy się tam schronili. Po wygnaniu zaś ich z grodu, posadzili ich Tatarzy na błoniu przy Wiśle, i siedzieli dwa dni na błoniu, po czym jęli zabijać ich wszystkich - mężów i niewiasty, i nie pozostał od nich nikt”. Za datę rzezi przyjmuje się dzień 2 lutego 1260 r. Święto Męczenników Sandomierskich obchodzi się w dniu 2 czerwca. Cieszy się ono do dziś popularnością.

Reklama

Zginęli śpiewając pieśń

Po raz pierwszy o męczeństwie dominikanów sandomierskich wspomina Jan Długosz w swoim dziele „Liber beneficiorum”. Podaje w nim również takie szczegóły jak: liczba zamęczonych zakonników w czasie najazdu oraz to, że zginęli śpiewając pieśń „Salve Regina”. Jeden z pełniejszych opisów męczeństwa dominikanów sandomierskich pióra ojca Abrahama Bzowskiego pochodzi z 1606 r. Choć jego opowieść o sandomierskim przeorze Sadoku, cudownej zapowiedzi śmierci, przemowie przeora do braci i schowanym w chórze zakonniku uważana jest przez historyków za owoc fantazji, to niewątpliwie stanowi ona znak wiary i czci wobec dominikańskich męczenników. Niezaprzeczalny jest w niej fakt stwierdzający, że zakonnicy ponieśli śmierć z rąk Tatarów z pieśnią ku czci Bogarodzicy na ustach, a więc w duchu wiary. Trwający od chwili męczeńskiej śmierci kult bł. Sadoka i 48 Braci Dominikanów potwierdzają: polecenie Bonifacego VIII z roku 1295, aby 2 czerwca w Polsce obchodzić pamiątkę Męczenników Sandomierskich - co było równoznaczne z beatyfikacją oraz zezwolenie Piusa VII w roku 1807, udzielone zakonowi kaznodziejskiemu na odprawianie Mszy św. na uroczystość bł. Sadoka i Jego towarzyszy. Również inne fakty z historii kultu potwierdzają jego żywotność. Należy do nich wybudowana w XVII wieku kaplica Męczenników przy kościele św. Jakuba, a także nadanie odpustu zupełnego dla sandomierskiego kościoła św. Jakuba. Osiemnastowieczne malowidła z katedry sandomierskiej ukazują na odrębnych obrazach męczeńską śmierć Sandomierzan oraz bł. Sadoka i 48 Braci Dominikanów. Dokumenty kościelne opisują zatem rozwój kultu Męczenników Sandomierskich, który od 18 listopada1807 r. przez Stolicę Apostolską potwierdzony zostaje w nurcie czci składanej bł. Sadokowi i jego Towarzyszom. Istnieje przekaz, że na pamiątkę czci wobec Męczeństwa bł. Sadoka i Towarzyszy, dominikanie do dziś w godzinie śmierci śpiewają odchodzącym współbraciom ciche „Salve Regina”. Polscy bracia zakonu kaznodziejskiego mają też przywilej noszenia czerwonych pasów.

Reklama

Zbiorowa pamięć

Także współczesna pobożność żywo odwołuje się do ich kultu i potwierdza nieprzerwaną cześć dla Męczenników przyzywając ich wstawiennictwa w Litanii Narodu Polskiego: „Błogosławiony Sadoku wraz z 48 towarzyszami Męczennikami Sandomierskimi, módl się za nami” oraz w Litanii do Matki Bożej Królowej Polskich Męczenników gdy błaga: „Błogosławiony Sadoku wraz z 48 towarzyszami, męczennikami ziemi sandomierskiej, módlcie się za nami”. O Męczennikach Sandomierskich mówił bł. Jan Paweł II, gdy odwiedził Sandomierz w czerwcu 1999 roku. Przypomniał wtedy, że użyźnili swą krwią polską ziemię, oddając życie za wiarę. Wszystko to świadczy o tym, że męczeńska śmierć Dominikanów i Sandomierzan jest wydarzeniem wciąż żywym w zbiorowej pamięci, stanowiącym wielki wkład do naszego dziedzictwa narodowego i chrześcijańskiego.

Jak mocno swe piętno prawda o Męczennikach Sandomierskich odcisnęła w sercach mieszkańców tej ziemi świadczy i ten fakt, że nawet rolnicy jedną z odmian pszenicy nazywali sandomierką. Charakteryzowała się ona rdzawymi plamami na kłosach, co miało świadczyć o tym, że wyrosła ona z krwi męczenników.

Trzy najazdy Tatarów na nasze ziemie niosły ze sobą morze bólu, cierpienia, zniszczenia oraz śmierci. Zastanawia jednak fakt, co wyróżniało śmierć Sandomierzan oraz przeora Sadoka i 48 Braci Zakonu Kaznodziejskiego niedawno, bo w 1222 r. przeszczepionego do Polski przez św. Jacka i bł. Czesława Odrowążów, a w 1226 r. osiedlonych także w Sandomierzu. Co zafascynowało potomnych w męczeństwie sandomierzan, którzy zginęli jak tysiące innych Polaków w tym okrutnym czasie? Dlaczego kult męczenników nie rozwinął się w Krakowie, Legnicy i tylu innych miejscach? Ich życie i męczeńska śmierć musiały stanowić wyjątkowe świadectwo wiary. Jest to dla nas ważne ze względu na zaproszenie do ożywienia naszej wierności Chrystusowi w przeżywanym Roku Wiary.

2013-06-04 13:12

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Płacząca z Szamotuł

Niedziela Ogólnopolska 15/2021, str. 40-41

[ TEMATY ]

turystyka

Wikimedia

Gotycka kolegiata w Szamotułach

Gotycka kolegiata w Szamotułach

„Na obrazie coś łyska, coś błyszczy! Zbiegł się cały dom, wszyscy widzą, że płacze Matka Boska, krwawe łzy toczą się z oczu! Od tej strugi odczepiły się dwie krople i spadły na czoło i usta Dzieciątka”.

Były Jej włosy mierne, żółtoczarne, bo takie słuszają ku płci białej, rumianej. Głowa Jej była niejako podługowata, czoło gładkie, pokorne, takie bowiem okazuje człowieka mądrego. Oczy były cudne, a jasne, weźrzenia łaskawego, źrenica czarna, brwi czarne, nie bardzo gęste ani włosiste, ale słuszne. Nos prosto idący, niewielki, co znak jest roztropności. Jagody Jej nie pucułowate, ale cudnie białe i rumiane, w barwie jako mleko a róże” – tak oblicze Najświętszej Panny opisał Jan z Szamotuł zwany Paterkiem, profesor Akademii Krakowskiej, usiłując zaspokoić pobożną ciekawość wiernych.

CZYTAJ DALEJ

Św. Florian - patron strażaków

Św. Florianie, miej ten dom w obronie, niechaj płomieniem od ognia nie chłonie! - modlili się niegdyś mieszkańcy Krakowa, których św. Florian jest patronem. W 1700. rocznicę Jego męczeńskiej śmierci, właśnie z Krakowa katedra diecezji warszawsko-praskiej otrzyma relikwie swojego Patrona. Kim był ten Święty, którego za patrona obrali także strażacy, a od którego imienia zapożyczyło swą nazwę ponad 40 miejscowości w Polsce?

Zachowane do dziś źródła zgodnie podają, że był on chrześcijaninem żyjącym podczas prześladowań w czasach cesarza Dioklecjana. Ten wysoki urzędnik rzymski, a według większości źródeł oficer wojsk cesarskich, był dowódcą w naddunajskiej prowincji Norikum. Kiedy rozpoczęło się prześladowanie chrześcijan, udał się do swoich braci w wierze, aby ich pokrzepić i wspomóc. Kiedy dowiedział się o tym Akwilinus, wierny urzędnik Dioklecjana, nakazał aresztowanie Floriana. Nakazano mu wtedy, aby zapalił kadzidło przed bóstwem pogańskim. Kiedy odmówił, groźbami i obietnicami próbowano zmienić jego decyzję. Florian nie zaparł się wiary. Wówczas ubiczowano go, szarpano jego ciało żelaznymi hakami, a następnie umieszczono mu kamień u szyi i zatopiono w rzece Enns. Za jego przykładem śmierć miało ponieść 40 innych chrześcijan.
Ciało męczennika Floriana odnalazła pobożna Waleria i ze czcią pochowała. Według tradycji miał się on jej ukazać we śnie i wskazać gdzie, strzeżone przez orła, spoczywały jego zwłoki. Z czasem w miejscu pochówku powstała kaplica, potem kościół i klasztor najpierw benedyktynów, a potem kanoników laterańskich. Sama zaś miejscowość - położona na terenie dzisiejszej górnej Austrii - otrzymała nazwę St. Florian i stała się jednym z ważniejszych ośrodków życia religijnego. Z czasem relikwie zabrano do Rzymu, by za jego pośrednictwem wyjednać Wiecznemu Miastu pokój w czasach ciągłych napadów Greków.
Do Polski relikwie św. Floriana sprowadził w 1184 książę Kazimierz Sprawiedliwy, syn Bolesława Krzywoustego. Najwybitniejszy polski historyk ks. Jan Długosz, zanotował: „Papież Lucjusz III chcąc się przychylić do ciągłych próśb monarchy polskiego Kazimierza, postanawia dać rzeczonemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika św. Floriana. Na większą cześć zarówno świętego, jak i Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny Idziego. Ten, przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa dwudziestego siódmego października, został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedko, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które wyszły naprzeciw niego siedem mil. Wszyscy cieszyli się, że Polakom, za zmiłowaniem Bożym, przybył nowy orędownik i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w niej ciała sławnego męczennika. Tam też złożono wniesione w tłumnej procesji ludu rzeczone ciało, a przez ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jego chwała. Na cześć św. Męczennika biskup krakowski Gedko zbudował poza murami Krakowa, z wielkim nakładem kosztów, kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości Bożej przetrwał dotąd. Biskupa zaś Modeny Idziego, obdarowanego hojnie przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedko, odprawiono do Rzymu. Od tego czasu zaczęli Polacy, zarówno rycerze, jak i mieszczanie i wieśniacy, na cześć i pamiątkę św. Floriana nadawać na chrzcie to imię”.
W delegacji odbierającej relikwie znajdował się bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski, a następnie mnich cysterski.
Relikwie trafiły do katedry na Wawelu; cześć z nich zachowano dla wspomnianego kościoła „poza murami Krakowa”, czyli dla wzniesionej w 1185 r. świątyni na Kleparzu, obecnej bazyliki mniejszej, w której w l. 1949-1951 jako wikariusz służył posługą kapłańską obecny Ojciec Święty.
W 1436 r. św. Florian został ogłoszony przez kard. Zbigniewa Oleśnickiego współpatronem Królestwa Polskiego (obok świętych Wojciecha, Stanisława i Wacława) oraz patronem katedry i diecezji krakowskiej (wraz ze św. Stanisławem). W XVI w. wprowadzono w Krakowie 4 maja, w dniu wspomnienia św. Floriana, doroczną procesję z kolegiaty na Kleparzu do katedry wawelskiej. Natomiast w poniedziałki każdego tygodnia, na Wawelu wystawiano relikwie Świętego. Jego kult wzmógł się po 1528 r., kiedy to wielki pożar strawił Kleparz. Ocalał wtedy jedynie kościół św. Floriana. To właśnie odtąd zaczęto czcić św. Floriana jako patrona od pożogi ognia i opiekuna strażaków. Z biegiem lat zaczęli go czcić nie tylko strażacy, ale wszyscy mający kontakt z ogniem: hutnicy, metalowcy, kominiarze, piekarze. Za swojego patrona obrali go nie tylko mieszkańcy Krakowa, ale także Chorzowa (od 1993 r.).
Ojciec Święty z okazji 800-lecia bliskiej mu parafii na Kleparzu pisał: „Święty Florian stał się dla nas wymownym znakiem (...) szczególnej więzi Kościoła i narodu polskiego z Namiestnikiem Chrystusa i stolicą chrześcijaństwa. (...) Ten, który poniósł męczeństwo, gdy spieszył ze swoim świadectwem wiary, pomocą i pociechą prześladowanym chrześcijanom w Lauriacum, stał się zwycięzcą i obrońcą w wielorakich niebezpieczeństwach, jakie zagrażają materialnemu i duchowemu dobru człowieka. Trzeba także podkreślić, że święty Florian jest od wieków czczony w Polsce i poza nią jako patron strażaków, a więc tych, którzy wierni przykazaniu miłości i chrześcijańskiej tradycji, niosą pomoc bliźniemu w obliczu zagrożenia klęskami żywiołowymi”.

CZYTAJ DALEJ

Niech miłość do Maryi będzie sprawdzianem polskiego ducha

2024-05-03 23:18

Karol Porwich / Niedziela

- Maryja Królowa Polski, to tytuł, którym określił Bogarodzicę 1 kwietnia 1656 r. król Jan Kazimierz podczas ślubów lwowskich, by dramatyczne wówczas losy Ojczyzny i Kościoła powierzyć jej macierzyńskiej opiece, przypomniał na rozpoczęcie wieczornej Mszy św. w intencji archidiecezji częstochowskiej o. Samuel Pacholski, przeor Jasnej Góry. Wieczorna Eucharystia pod przewodnictwem abp Wacława Depo, metropolity częstochowskiego oraz Apel Jasnogórski z udziałem Wojska Polskiego zwieńczyły uroczystości trzeciomajowe na Jasnej Górze. Towarzyszyła im szczególna modlitwa o pokój oraz w intencji Ojczyzny.

Witając wszystkich zebranych o. Samuel Pacholski, przypomniał, że „Matka Syna Bożego może być i bardzo chce być także Matką i Królową tych, którzy świadomym aktem wiary wybierają ją na przewodniczkę swojego życia”. Przywołując postać bł. Prymasa Stefana Wyszyńskiego, który tak dobrze rozumiał, że to właśnie Maryja jest Tą, „która zawsze przynosi człowiekowi wolność, wolność do miłowania, do przebaczania, uwolnienie od grzechu i każdego nieuporządkowania moralnego”, zachęcał wszystkich, by te słowa stały się również naszym programem, który będzie pomagał „nam wierzyć, że zawsze można i warto iść ścieżką, która wiedzie przez serce Królowej”.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję