MAŁGORZATA CICHOŃ: Bł. ks. Jerzy Popiełuszko gościł przed 30 laty w Krakowie-Mistrzejowicach. Jak to się stało, że sprowadziliście go do Nowej Huty?
Reklama
JACEK SMAGOWICZ: Można powiedzieć, że była w tym rola Ducha Świętego, który krzyżuje ścieżki różnych ludzi... Słyszeliśmy o Mszach św. za Ojczyznę, jakie ks. Jerzy odprawiał w Warszawie. Wykorzystaliśmy kontakty moja żona pochodzi spod Jarosławia, z diecezji bp. Ignacego Tokarczuka, z którym rozmawialiśmy podczas wizyty w Krośnie i Przemyślu o skoordynowaniu wysiłków, zwłaszcza Solidarności Rolniczej z Solidarnością Robotniczą. Reprezentowałem wtedy Solidarność z Krakowa i Nowej Huty, było to już po moim internowaniu. Biskup Tokarczuk bardzo interesował się ks. Popiełuszką i podsunął nam pomysł, by go zaprosić na Msze św. za Ojczyznę, które odbywały się w czwartki w parafii na Mistrzejowicach. Uzgodniliśmy to z ks. Kazimierzem Jancarzem i sprowadziliśmy ks. Jerzego przy pomocy kolegów z Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego z Huty „Warszawa” i Woli. Było tam kilku zacnych ludzi, z którymi kontaktowaliśmy się przez duszpasterstwa razem z Grzegorzem Kowalskim prowadziłem Konfraternię Robotniczą w kościołach Matki Bożej Królowej Polski w Krakowie-Bieńczycach i św. Maksymiliana Marii Kolbego w Krakowie-Mistrzejowicach. Wykorzystaliśmy więc znajomości z czasów Solidarności, sprzed stanu wojennego.
Jak wyglądało pierwsze spotkanie z ks. Jerzym?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Było to 26 lutego 1984 r. Zachowały mi się zdjęcia z tej Mszy św., mam również kartkę od ks. Jerzego z życzeniami dla mnie i całej rodziny. Był skromny, niewidoczny. Największe wrażenie zrobił na mnie, nawet nie przy ołtarzu, tylko jak klęczał w dolnym kościele, w tej swojej czarnej sutannie, wśród ludzi. Bo był taki zwyczaj, że mimo iż Msza za Ojczyznę trwała długo, to potem ludzie jeszcze modlili się indywidualnie. Widać było, że ks. Jerzy dobrze się u nas czuł.
Czy to tę scenę uchwycono na tej fotografii? Ks. Jerzy klęczy, obok modlące się kobiety...
Tak. Wykorzystał ją w kolażu Stanisław Markowski, który tuż po śmierci ks. Jerzego zrobił wystawę „Ojczyzno moja”. Zdjęcie klęczącego Księdza Markowski „wmontował” w postać Jana Pawła II, który w charakterystyczny sposób trzyma się za głowę. Dwóch mężów, dzisiaj świętych, a wtedy przecież nie wiedzieliśmy, że będą świętymi. I ten znaczący tytuł wystawy... Ks. Jerzy miał jeszcze oficjalne spotkanie w Mistrzejowicach na Mszy św. 30 sierpnia 1984 r. Powiedział wtedy przejmującą homilię (z jej nagraniem i tekstem można zapoznać się stronie internetowej parafii przyp. red.).
Reklama
Miał Pan okazję poznać ks. Popiełuszkę poprzez bliższą współpracę z nim. Czego ona dotyczyła?
Na przełomie czerwca i lipca 1984 r. pojechaliśmy do ks. Jerzego z ks. Kazimierzem Jancarzem i Leszkiem Polmańskim z kopalni „Andaluzja” w sprawie, jaką powierzył nam bp Ignacy Tokarczuk. Chodziło o to, by zorganizowana przez ks. Popiełuszkę w 1983 r. pierwsza pielgrzymka z Huty „Warszawa” na Jasną Górę stała się ogólnopolską pielgrzymką robotników. Spędziliśmy kilka dni na plebanii w Warszawie, a potem wraz z ks. Jerzym udaliśmy się do Gdańska, do ks. Henryka Jankowskiego, by prosić o zgodę Wałęsę. Wałęsa nie chciał tej pielgrzymki. Udało mi się go przekonać, mówiąc: „Słuchaj, Okulicki wiedział, ilu miał żołnierzy w Armii Krajowej przed Powstaniem Warszawskim, bo siedział na balkonie i liczył piątki maszerowało po pięciu żołnierzy w szeregu. A ty nie wiesz, ilu masz ludzi. Jak pojedziemy do Częstochowy, to będziesz siedział na górze i liczył”. To Wałęsę przekonało. Ks. Jerzy został u ks. Jankowskiego w parafii św. Brygidy, a my z ks. Jancarzem pojechaliśmy, mając już zgodę Wałęsy, do abp. Gulbinowicza, który był duszpasterzem świata pracy.
Co Pana szczególnie poruszało w osobowości skromnego Księdza z parafii św. Stanisława Kostki?
Reklama
Będąc u niego przez te kilka dni na plebanii, obserwowałem jego tryb życia, jak rozmawiał, ilu ludzi do niego przychodziło. Był zapracowany potwornie! No a przy nas wypoczywał. Nie było sensu go męczyć. Jak zgonione psy patrzyliśmy na siebie, razem odmawialiśmy modlitwę. U niego można było się tak czuć jak u brata. Był serdeczny dla każdego człowieka. Obserwowałem z zapartym tchem, że był nie do zdarcia. Żadna sprawa go nie przerażała. I co mnie w nim ujęło wszystko rozdawał. Przychodziło do niego dużo „biedoty”. Byłem świadkiem, jak mu przywieziono ciepły sweter, a on go od razu wręczył jakiemuś biednemu i jeszcze buty dodał. A przed chwilą to dostał, nawet się tym nie zdążył nacieszyć.
Kiedy spotkał się Pan z nim po raz ostatni?
W trzecią niedzielę września 1984 r. na Jasnej Górze, podczas Ogólnopolskiej Pielgrzymki Ludzi Pracy. Ks. Jerzy miał mieć homilię, ale jej nie mówił. Widziałem potem serię zdjęć robionych mu z bliska, widać, że był rozmodlony, czuć było jakieś napięcie, że się z nami żegna...
19 października 1984 r. mieliśmy z ks. Jancarzem spotkanie w Chrześcijańskim Uniwersytecie Robotniczym im. kard. Stefana Wyszyńskiego w Mistrzejowicach. Zamykaliśmy drzwi od samochodu i w tym momencie usłyszeliśmy, że nieznani sprawcy uprowadzili ks. Jerzego. Wróciliśmy szybko, zaczęliśmy dzwonić i w ciągu pół godziny ok. tysiąca ludzi było w kościele. Po tej Mszy św. założyliśmy w Mistrzejowicach Ruch Odwaga i Prawda im. ks. Jerzego Popiełuszki. Działał do 1989 r. i miałem szczęście go prowadzić.
Podobno o beatyfikacji ks. Jerzego rozmawiał Pan z Janem Pawłem II?
Reklama
Było to 4 czerwca 1991 r., koło pomnika pomordowanych robotników w Radomiu. Ojciec Święty podszedł do delegacji „Solidarności”. Wręczyłem mu medal „Plus Ultra” (wydany przez Ruch Odwaga i Prawda im. ks. Jerzego Popiełuszki) i poprosiłem o beatyfikację ks. Jerzego. Jan Paweł II uśmiechnął się. Powiedział nam, że trzeba o to mocno zabiegać, modlić się i być pełnym wiary. I jeszcze dodał: „Ciężko jest być Polakiem, ciężko jest być katolikiem, a jeszcze ciężej jest być działaczem «Solidarności»”.
Nie wszyscy Polacy doceniają ten kolejny „Cud nad Wisłą”: mieliśmy szczęście poznać ks. Jerzego, widzieć go, dotykać, potem płakaliśmy po nim, ale równocześnie aż trzech papieży przyczyniło się znacząco do rozszerzenia jego kultu. Benedykt XVI beatyfikował, a Franciszek, dekretem z 31 sierpnia br., uznał go patronem „Solidarności”...
W „Encyklopedii Solidarności” przy Pana nazwisku widnieje długa lista zasług. Jak Pana przedstawić czytelnikom?
Mówiąc uczciwie, jak do prokuratora, który przesłuchiwał mnie, w związku z odpiłowaniem napisu „im. Lenina” ze Stoczni Gdańskiej cały czas zajmuję się naprawianiem Rzeczpospolitej. To jest moje powołanie. Jestem członkiem Komisji Krajowej „Solidarności”, już 24 rok. Jestem delegatem regionu Małopolska. Rozmawiam z panią dzięki Duchowi Świętemu, bo z Jego natchnienia odmówiłem śp. Lechowi Kaczyńskiemu bycia w jego kancelarii podsekretarzem do spraw odznaczeń polityka historyczna, ordery i medale... Zapowiedziałem mu tak: „Leszek, ja się zgodzę, ale pod jednym warunkiem: że najpierw odbieramy je wszystkim zdrajcom”. Prezydent trochę się obawiał buntu wojska, itd... W rezultacie zastąpiła mnie koleżanka, śp. Basia Mamińska, i to ona poleciała do Smoleńska. Zacząłem więc rozmowę od Ducha Świętego i na Nim skończę.
Bardzo się cieszę, że rozmawiamy dziś o ks. Jerzym. Nigdy nie przypuszczałem, że Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” będzie miał praktycznie trzech świętych. Bo jest duża szansa, że będziemy mieć trzeciego świętego prymasa Stefana Wyszyńskiego, który, można powiedzieć, „wychował” św. Jana Pawła II i wyświęcił na księdza bł. Jerzego Popiełuszkę. Ale czy na co dzień pamiętamy, by się do nich zwracać?