Reklama

Spotkałem dobrego kapłana

To jest jakaś wielka tajemnica i dowód na to, że Pan Bóg mnie kocha, i że nie jest on jedynie sędzią, który wytyka moje błędy – powiedział w wywiadzie dla naszej redakcji w Nowogardzie, znany polski aktor, Lech Dyblik.

Niedziela szczecińsko-kamieńska 5/2023, str. IV

pl.wikipedia.org

Lech Dyblik aktor filmowy, telewizyjny i teatralny, pieśniarz

Lech Dyblik aktor filmowy, telewizyjny i teatralny, pieśniarz

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Piotr Słomski: Jest Pan znany ze swego świadectwa o wychodzeniu z nałogu alkoholowego. Czy pamięta Pan moment, w którym ostatecznie postanowił Pan wyjść na prostą i skończyć z piciem?

Lech Dyblik: Tak, pamiętam dokładnie, bo był to dzień, w którym chciałem popełnić samobójstwo, 11 listopada 1986 r. Do tego dnia piłem intensywnie już od ok. trzech lat, a byłem jeszcze młodym, 30-letnim facetem. Z kolei to intensywne picie było poprzedzone kilkoma latami imprezowego życia, które oczywiście stanowiło w pewnym sensie urok młodości. Alkohol miał więc służyć rozrywce, ale niestety w moim życiu okazał się on o wiele poważniejszą historią. Towarzyszyła też temu swego rodzaju pułapka psychologiczna, ponieważ z powodu bycia aktorem czułem się kimś wyjątkowym, niezwykle utalentowanym, sprytnym. Miałem jednak ciągłe poczucie, że świat tego nie widzi, że nikt nie docenia tego mojego talentu i osobowości. I tak popadłem w alkoholizm.

Po kilku latach picia dotarło do mnie, że dłużej już tego w ten sposób nie pociągnę. Myślałem tak nawet mimo faktu, że chociaż piłem, to jednak wciąż przecież miałem środki do życia. Znajdowałem się też w stanie takiego rozbicia, że we wspomnianym dniu, w którym myślałem o samobójstwie, a było to po kilku tygodniach picia non stop, mimo żywionej chęci, nie byłem w stanie targnąć się na własne życie.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Pamiętałem tylko, że mój kolega powiedział mi jakiś czas wcześniej o pewnej poradni odwykowej na ul. Goplańskiej w Warszawie. Myśląc o samobójstwie, przypomniałem sobie ten adres. Cały czas miałem jednocześnie w głowie słowa kolegi mówiącego, że nie wolno mi niczego kombinować, tylko udać się na ul. Goplańską. Dostałem więc na początek w jakimś sensie dość proste zadanie. Dojechałem do poradni i poznałem swojego przyszłego terapeutę. Zaczęliśmy rozmawiać. Moment, w którym w sytuacji głębokiego uzależnienia od alkoholu, podejmuje się decyzję o zmianie stylu życia, to zdaje się, że bardzo często jest to dokładnie ta ostatnia chwila, kiedy albo odchodzi się z tego świata, albo zmienia całe swoje życie. Po latach terapeuta powiedział mi, że moja terapia tak naprawdę szła jak z płatka, ponieważ nie trzeba było ze mną walczyć i przekonywać mnie, że mam problem, bo idąc na terapię doskonale wiedziałem, że muszę walczyć z nałogiem i tylko prosiłem o to, żeby mi pomóc.

Reklama

Jak się jednak okazało samo wyjście z nałogu jeszcze nie wystarczało do osiągnięcia przez Pana poczucia bycia człowiekiem szczęśliwym. I wtedy na swojej drodze spotkał Pan – jak to się dziś czasem określa – dobrego kapłana.

Dokładnie. Byłem już wtedy wiele lat po terapii. Miałem też konkretne osiągnięcia zawodowe. Zacząłem być również doceniany jako aktor. Nadal jednak czułem się jakoś tak nieswojo. Zdawało mi się nawet, że nie lubię mojej własnej rodziny. Rola ojca i męża nie była dla mnie z jakiegoś powodu w ogóle atrakcyjna. Wszystko mnie irytowało. Po kilku latach życia w trzeźwości i ostrzejszego widzenia i oceniania otaczającej mnie rzeczywistości, wydawało mi się, że tak naprawdę to niewiele się zmieniło. Nie bardzo wiedziałem, gdzie szukać pomocy. Miałem tylko świadomość tego, że jestem człowiekiem nieszczęśliwym. Pewnego dnia, gdy byłem w Łodzi-Łagiewnikach, przypadkowo wszedłem do kościoła. Wewnątrz spojrzałem na konfesjonały. W jednym z nich siedział jakiś starszy ksiądz, który spojrzał na mnie. Ja spojrzałem na niego. I widząc, że nie ma kolejki do konfesjonału, coś mnie tchnęło żeby się wyspowiadać, a przyznam, że nie byłem w tamtym czasie u spowiedzi już od dwudziestu lat. Podszedłem więc do tego konfesjonału, uklęknąłem i otworzyłem przed tym kapłanem swoją duszę. Tamta spowiedź trwała łącznie dwie i pół godziny. Kiedy już otrzymałem rozgrzeszenie, to ten starszy spowiednik, powiedział mi, że od tej pory moje życie zmieni się na lepsze. Z niedowierzaniem pogratulowałem mu tylko optymizmu. Ale on powiedział, żebym nie mówił głupot, bo będzie lepiej. I miał rację. Wszystko zaczęło się zmieniać. Nagle okazało się, że potrafię doceniać życie, cieszyć się z mojej żony i dzieci, odnajdywałem też pełną satysfakcję w mojej pracy. To jest jakaś wielka tajemnica i dowód na to, że Pan Bóg mnie kocha, i że nie jest on jedynie sędzią, który wytyka moje błędy. Myślę, że te zmiany na serio zaczynają się w momencie, gdy człowiek ma szansę zrozumieć, że jest kochany. Moje córki i żona dobrze się ze mną czują. Stanowimy naprawdę szczęśliwą i radosną rodzinę. Obecnie daję świadectwo mojego własnego życia. Prowadzę również rekolekcje w kościołach, spotkania w więzieniach. Kilka lat temu odwiedziłem dla przykładu zakłady karne w Nowogardzie, Płotach i w Goleniowie. Różne trudne momenty, które wydarzyły się w moim życiu, doprowadziły mnie do zrozumienia, co tak naprawdę stanowi autentyczną wartość. Dzięki temu jestem dziś człowiekiem szczęśliwym i wdzięcznym za to, co otrzymałem od Boga. Zresztą po latach dowiedziałem się, że tym starszym księdzem spowiednikiem, z którym spotkanie okazało się dla mnie tak przełomowe, był franciszkanin o. Klemens Śliwiński. Swego czasu w Rzymie sprawował on funkcję Penitencjarza Apostolskiego w Bazylice św. Piotra. Mogę więc śmiało powiedzieć, że trafiłem zrządzeniem Opatrzności w ręce eksperta w kwestiach spowiedzi.

To naprawdę poruszające świadectwo. Zmieniając teraz temat, można stwierdzić, że przyjeżdżając na Pomorze Zachodnie, odwiedza Pan swoje rodzinne strony.

Tak, ponieważ moje życie zaczynało się właśnie tutaj, na tzw. Ziemiach Odzyskanych, w Złocieńcu. Moja rodzina natomiast, jak wiele tych, które żyją na Pomorzu Zachodnim, pochodzi z kresów – tata spod Lwowa, a mama z Polesia. W ostatnich latach dość często bywam na Pomorzu Zachodnim i odnoszę takie wrażenie, że rozumiem mieszkających tutaj ludzi, bo oni wszyscy mają podobne życiorysy – czyli, że ich dziadkowie przybyli tutaj z Kresów – Lwowa, Wilna itd.

Reklama

A jeśli chodzi o artystyczną duszę, to jest Pan pierwszym w swojej rodzinie, który wszedł w świat sztuki?

Tak, jednak mój dom rodzinny miał wpływ na kształtowanie się mojej osobowości, ponieważ moja mama była nauczycielką języka polskiego i to dzięki niej nauczyłem się czytać jeszcze przed pójściem do szkoły. Tak się złożyło, że moim pierwszym ulubionym tematem literackim były obozy koncentracyjne, ponieważ w domu znajdowało się kilka książek na ten temat. Rodzice nie chcieli żebym je czytał, więc spędzałem noce na tej „zakazanej” lekturze dzierżąc pod kołdrą latarkę w dłoni. To było zresztą niedługo po wojnie, w latach 60. ub. wieku i tematy związane z obozami koncentracyjnymi były jeszcze bardzo świeże. Książki w moim dzieciństwie były niezwykle ważne, kształtowały one nie tylko moją wyobraźnię, ale również wrażliwość. I zdaje się niesiony tym zachwytem trafiłem w szkole średniej do amatorskiego zespołu teatralnego. Nauczycielka, która prowadziła ten zespół, reżyserowała spektakle w oparciu o poezję romantyczną, zwłaszcza na podstawie twórczości Norwida. I właśnie ona wprowadziła nas w fascynujący świat słowa, pokazując, ile można osiągnąć w sferze ekspresji artystycznej interpretując poezję.

Ta pierwsza, zarówno domowa, jak i szkolna formacja, z pewnością przydały się Panu, gdy poszedł Pan do Państwowej Szkoły Teatralnej w Krakowie.

W Szkole Teatralnej okazało się, że idealnie trafiłem, ponieważ to, czego mnie tam uczono, było dokładnie przedłużeniem tego, co rozpoczęło się w liceum. Zrozumiałem, że człowiek najlepiej uczy się aktorstwa podczas interpretacji wiersza, ponieważ dużo uczymy się o własnych emocjach. Jestem naprawdę wdzięczny losowi, że trafiłem do Krakowa, bo tamtejsi wykładowcy pomogli mi to sobie uświadomić.

Kiedyś powiedział Pan, że gra pan we własnej lidze. Można powiedzieć, że jest to podkreślenie pewnego artystycznego indywidualizmu, który Pana charakteryzuje. Przed wieloma laty, by pójść w pełni własną ścieżką porzucił Pan nawet grę w Teatrze Narodowym.

Wtedy mogło sie to wydawać nielogiczne, ale teraz, po ponad 30 latach uważam, że była to najlepsza decyzja zawodowa w moim życiu, dzięki temu, miałem szansę zająć się wieloma ważnymi dla mnie sprawami. Może to śmiesznie zabrzmi, ale nauczyłem się np. grać na gitarze. i opanowałem język rosyjski. Zdecydowałem się nawet na granie na ulicy, co może wydawać się w moim przypadku dość ekstrawaganckie. Jednak sprawia mi to dużą radość. Z drugiej strony jest to niesamowite doświadczenie zawodowe polegające na wielogodzinnym happeningu i żywym kontakcie z odbiorcami.

Jak widać, artystycznie idzie Pan konsekwentnie obraną przed laty drogą…

Jak najbardziej. Zresztą, w życiu prywatnym jestem daleki od show-biznesu, dla mnie jest to po prostu strata czasu. Swoją pozycję artysty buduję w wiejskich domach kultury, na ulicy itd. Bardzo mi odpowiada to, że mogę rozwijać ścieżkę mojej kariery bez konieczności uzyskiwania „podpisu ministra kultury”. Ludziom podoba się to, że jestem skupiony na swojej pracy i to jest dla mnie w tym, co robię najważniejsze.

Lech Dyblik aktor filmowy, telewizyjny i teatralny, pieśniarz.Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie. Zagrał w ponad 50-ciu filmach m.in.: „Pan Tadeusz”, „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”, „Wołyń”, „Róża”, „Pod Mocnym Aniołem”, „Malowany ptak”.

2023-01-24 11:07

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Misjonarz: na Kubie zbliża się wielkimi krokami kryzys humanitarny

2024-11-21 16:16

[ TEMATY ]

misjonarz

Kuba

kryzys humanitarny

Karol Porwich/Niedziela

Misjonarz pracujący na karaibskiej wyspie donosi o dalszym pogarszaniu się i tak już ogromnego kryzysu żywnościowego i zdrowotnego na Kubie. Od 2021 r., kiedy to słaba sytuacja zaopatrzeniowa wywołała poważne protesty społeczne. “Obecna sytuacja pogorszyła się przez wysoką inflację, a także klęski żywiołowe i uszkodzenia elektrowni”, powiedział o. Sebastian Dumont ze Zgromadzenia Misjonarzy Sług Ubogich w Belgii, w wywiadzie dla austriackiej agencji katolickiej Kathpress.

W ostatnich tygodniach Kubą wstrząsnęła seria klęsk żywiołowych. 10 listopada br. wschodnia część wyspy doświadczyła trzęsienia ziemi o sile 6,8 stopnia, cztery dni po tym, jak uderzył w nią huragan o sile 3 stopni, zmuszając do ewakuacji ponad 280 000 osób. Kolejny huragan pochłonął już sześć ofiar śmiertelnych pod koniec 20 października. W sumie zniszczonych zostało prawie 15 500 domów i 37 500 hektarów pól uprawnych, 180 placówek opieki zdrowotnej w trzech prowincjach doznało poważnych uszkodzeń, a w całym kraju wystąpiły przerwy w dostawie prądu z powodu uszkodzeń elektrowni.
CZYTAJ DALEJ

Uratujmy Adwent!

2024-11-21 17:57

Marzena Cyfert

Spotkanie z Elżbietą Woźniak-Łojczuk w parafii św. Maurycego we Wrocławiu

Spotkanie z Elżbietą Woźniak-Łojczuk w parafii św. Maurycego we Wrocławiu

O wartości tradycji, rodzinnym przeżywaniu Adwentu i pomocy, jaką niesie w tym „Adwentownik” mówiła Elżbieta Woźniak-Łojczuk podczas spotkania w parafii św. Maurycego we Wrocławiu. Spotkanie zorganizowała wspólnota Betania.

Autorka Adwentownika podzieliła się swoim doświadczeniem przeżywania Adwentu z lat dziecięcych, które wiązało się m.in. z porannym wstawaniem na roraty. – Pamiętam procesję z lampionami i Msze św. Ale pamiętam też powrót z rorat do domu i kakao, które mama zawsze wtedy stawiała nam na stole – mówiła prelegentka, podkreślając, że po powrocie z rorat trzeba było iść do oddalonej o 800 m szkoły. I wszystko to udawało się pogodzić.
CZYTAJ DALEJ

Hiszpania: jutro w Barcelonie odbędzie się beatyfikacja dwóch męczenników wojny domowej

2024-11-22 20:43

[ TEMATY ]

beatyfikacja

Barcelona

Sagrada Família

Adobe Stock

W sobotę 23 listopada w słynnej bazylice Świętej Rodziny (Sagrada Família) w Barcelonie prefekt Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych kard. Marcello Semeraro ogłosi błogosławionymi ks. Kajetana Clausellasa i świeckiego, ojca rodziny Antoniego Torta. Obaj ponieśli śmierć męczeńską w Katalonii w 1936, gdy w Hiszpanii szalała wojna domowa, której ostrze było wymierzone w wielkim stopniu w Kościół katolicki.

Oto krótkie życiorysy nowych błogosławionych.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję