Ewelina i Adam nigdy nie zapomną szczególnego Bożego Narodzenia w 2022 r. Droga do tych prawdziwie rodzinnych świąt była długa. Przez 8 lat bezowocnie starali się o dziecko. W żadnej z trzech klinik leczenia niepłodności, do których trafili, lekarze nie byli w stanie stwierdzić przyczyny niepowodzeń. W każdej z nich usłyszeli tylko jedno: możliwość zapłodnienia pozaustrojowego – in vitro. Z uwagi na swoją wiarę nie byli w stanie się na to zgodzić. Podjęli próbę leczenia metodami naprotechnologii. Trwało to ponad 2 lata. Również bezskutecznie. Ale się nie poddali.
Radość rodzicielstwa
Marzenie o pełnej rodzinie oraz pragnienie zostania rodzicami nadal były ogromne, dlatego też w 2020 r. podjęli decyzję o adopcji.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Wszystkie szkolenia, procedury oraz oczekiwanie na „ten” telefon zajęły kolejne 2 lata. W końcu w listopadzie 2022 r. otrzymaliśmy informację z ośrodka adopcyjnego, że dwie dziewczynki, siostry – Marysia (1,5 roku) oraz Łucja (prawie 4 lata) czekają na nowych rodziców. Decyzję podjęliśmy od razu. Spotkaliśmy się z dziewczynkami i zapragnęliśmy otworzyć dla nich swoje serca i swój dom – opowiada Ewelina. Wreszcie spełniło się ich marzenie, niepotrzebne były żadne inne prezenty. Ewelina z Adamem dostali swój najpiękniejszy prezent miesiąc przed świętami. Tak długo czekali, aż wreszcie ktoś powie do nich „mamo”, „tato”.
Reklama
– Same przygotowania do świąt miały zupełnie inny cel: dać radość dzieciom. Pieczenie pierniczków, ubieranie choinki, przygotowywanie potraw, nakrycie wigilijnego stołu, śpiewanie kolęd, dzielenie się prezentami – wszystko to było przepełnione miłością, radością i spokojem w naszych sercach. Nie było w nas już smutku i wieloletniego pytania: „Panie Boże, kiedy zostaniemy rodzicami?”. Życzenia składane sobie nawzajem podczas dzielenia się opłatkiem z: „żeby spełniło się wreszcie nasze marzenie”, zmieniły się na: „miłości, wytrwałości i siły w rodzicielstwie” – wspominają.
Nigdy też nie zapomną radości dziewczynek podczas otwierania prezentów. Być może były to pierwsze prezenty pod choinką w ich życiu, pierwsza choinka, pierwsze prawdziwe święta Bożego Narodzenia. Każda, nawet najmniejsza rzecz bardzo je cieszyła. A nowi rodzice pierwszy raz mogli doświadczyć kupowania prezentów dla swoich dzieci. – Tamto Boże Narodzenie, obok Nowonarodzonego – Jezusa, przyniosło nam nowo narodzoną rodzinę, gdyż zaraz po świętach zgodnie z postanowieniem sądu staliśmy się już oficjalnie prawnymi rodzicami Marysi i Łucji.
Niespodziewani goście
– Każdego roku przygotowania do świąt Bożego Narodzenia przebiegają w ten sam sposób: sprzątanie, kupowanie, gotowanie potraw, strojenie drzewka, przygotowywanie prezentów. To czas szczególny, bo każdego roku staraliśmy się zasiadać w gronie najbliżej rodziny: babcia, mama, tata, brat i ja. Zawsze dzień wigilijny był bardzo radosny, choć krzątaliśmy się od samego rana, by wszystko było przygotowane na tip-top i zgodnie ze wszystkimi tradycjami, zwyczajami – mówi Joanna.
Reklama
Był jednak taki rok, kiedy trzeba było zrobić miejsce dla trójki niespodziewanych gości. Ciocia oczekiwała dziecka, a ono zapragnęło urodzić się akurat 24 grudnia. Zdążyła jeszcze zadzwonić do rodziny z pytaniem, czy przyjmą na wieczerzę wujka z dwójką starszych dzieci. – To było dla nas oczywiste! – opowiada Joanna. – Jedzenia dla nikogo nie zabraknie. Miejsca przy stole też. I ten tradycyjny pusty talerz przydał się dla konkretnych osób. I prezenty dla dzieci się znalazły. A mały Jezus się narodził w naszych sercach jakoś tak prawdziwiej, bo na świat przyszła mała istotka, moja kuzynka. Dziś już jest dorosła i ma swoją rodzinę – męża i syna.
Drugie wyjątkowe święta Joanna spędziła u brata, który miał już swoją rodzinę. Jego synek miał wtedy roczek. – Pamiętam, jak cieszyły nas pierniki obgryzane przez Szymka prosto z choinki i zjedzona przez pomyłkę golonka przeznaczona na galaretę. Rodzina – czas kolęd, wspomnień z dzieciństwa, smak tradycyjnych potraw i ciepło, które jest w każdym z nas w ten wyjątkowy czas jakoś tak bardziej... Droga do kościoła na Pasterkę, dzielenie się opłatkiem z nieznajomymi na początku Mszy św. i gromki śpiew kolęd, i niebo obsypane gwiazdami, i mróz, co wciskał się w każdą szparę. To są najpiękniejsze święta – być razem ze sobą i z Jezusem Nowonarodzonym. A ci, którzy odeszli do nieba, są z nami, choć ich nie widać.
Zapach szczęśliwych lat
– To dziwne, że wspomnienia z przeżytych świąt Bożego Narodzenia mają niewiele wspólnego z religijnością, no może poza tym, że były Pasterka, świąteczne Msze św. czy kolędy. Wszystkie zapisane obrazy, cała pamięć to rodzinny dom i wczesne lata. Spoglądam na to jak na czarno-biały film, ale jakże żywy i rzewny. Powracają nastrój, melodia i zapach szczęsnych lat, gdzie mama, tata i nasza gromadka we wspólnym gnieździe... – wspomina Jolanta. Podkreśla, że nie da się odłączyć świątecznych dni od wcześniejszych przygotowań. To składowa część Bożego Narodzenia: poranne wyjścia na Roraty, zapachy z kuchni i oczekiwanie na Mikołaja, pierwszą gwiazdkę, a potem na Aniołka. – Ciasta ucierało się w makutrze (nie było miksera), a mama kazała nam śpiewać w czasie ucierania, żebyśmy za dużo nie wylizywali słodkiej masy. Czas przed świętami wypełniony był robieniem ozdób na choinkę. Pletliśmy koszyczki z bibuły i robiliśmy długie łańcuchy z kolorowego papieru. W kolorową bibułkę zawijaliśmy cukierki, aby na nitkach zawiesić je na gałązkach. Najważniejsze dla nas były świeczki w metalowych lichtarzykach, które można było zapalić dopiero na Wigilię. Najbardziej było nam żal karpia, który przez kilka dni pływał w wannie, a my karmiliśmy go okruszkami chleba. Ja zawsze uciekałam z domu, gdy tata rytualnie wyławiał go z wody... I była Wigilia. Klękaliśmy wszyscy, była modlitwa, czytanie Ewangelii, a tata z opłatkiem, ze łzami w oczach, całował mamę w rękę.
Święta sprzed lat to też wydarzenia, które wtedy budziły grozę, a dziś już wywołują ciepły uśmiech. – Prawie każdego roku paliła się u nas choinka! Gdy ubieraliśmy drzewko, nie myśleliśmy, że wata, która była dekoracją tuż nad zapaloną świeczką, szybko się zapali i pożar gotowy. Gasiliśmy choinkę, czym się dało... Bombki zawieszane na nitkach spadały, tłukły się, a z łańcuchów zostawały resztki. Rano naszym oczom ukazywał się smutny obraz z nadpaloną firanką. Ale dla naszej gromadki to był najsłodszy czas! Mogliśmy baraszkować w dużym łóżku naszych rodziców, w krochmalonej białej pościeli, zanim jeszcze tata napalił w piecach. Czuję jeszcze zapach pasty do podłogi i żaru przenoszonego na łopatce do drugiego pieca, aby szybciej było ciepło. Dzisiaj już wiem, dlaczego Jezus przyszedł na świat w rodzinie i dlaczego ubóstwo, chłód i stajenka były miejscem Jego narodzin.